Artykuły

Po premierze

Na samym wstępie muszę zaznaczyć, że nie czuję się znaw­cą teatru i wszystko co tu napiszę, będzie moim subiektywnym odczuciem. Nie podejmę się analizy "Wymazywania", ani nie chcę streszczać jego fabuły, przesłania czy sensu. Podejmę w zamian próbę oddania szczególnego stanu psychicznego, w jakim się znalazłam, oglądając w Teatrze Dramatycznym spektakl w re­żyserii Krystiana Lupy na podstawie powieści Thomasa Bern­harda.

Wieczór pierwszy. Zgasły światła. W ciemnościach docho­dziły do mnie szmery widowni, cichy kaszel, czyjś stłumiony śmiech, szepty.

I potem scena. Wyraźnie pamiętam taki obraz: rodzina sie­dząca przy stole, urywane rozmowy, strzępy wspomnień - i ci­sza. Szczupłe plecy siedzącej tyłem do widowni Jadwigi Jan­kowskiej-Cieślak. I nagle Piotr Skiba, grający główną rolę, zry­wa się ze swojego miejsca u szczytu stołu i wyrzuca w górę biały talerz. Talerz szybuje w powietrze, wysoko, wysoko i na­gle, jakby na moment zatrzymuje się tam... kilka sekund wycię­tych poza czasem.... po czym talerz wolno spada na scenę i roz­trzaskuje się z hukiem o podłogę. Światła gasną i siedzimy w kompletnej ciemności. Rozlega się muzyka Jacka Ostaszew­skiego. Cały czas wydaje mi się, że ten talerz wciąż unosi się w powietrzu. Od tego momentu jestem już całkiem zanurzona w "Wymazywaniu"; nawet nie wiem, jak to się stało, lecz zaczy­nam oddychać, śmiać się i poruszać razem z aktorami.

Spektakl składa się z kilku części, które pozornie nie są ze sobą ściśle powiązane. Konstrukcja rwie się i łamie. Wspomnie­nia i sny głównego bohatera mieszają się z rzeczywistością tak, że w końcu pojęcie tej "rzeczywistości" całkowicie się gubi. Mężczyzna w wieku średnim, intelektualista, erudyta, niespe­łniony artysta, obecnie mieszkający w słonecznym Rzymie, po­wraca myślami do rodzinnego domu w Austrii, z którego uciekł przed drobnomieszczańską hipokryzją, uczuciowym zakłama­niem, przed dwiema sztucznie chichoczącymi siostrami, przed długim i wciąż narastającym cieniem nazizmu, przed matką i oj­cem, a w końcu przed samym sobą.

Wieczór drugi. Jeszcze nigdy nie widziałam tak przedziwnej gry aktorów, jak w spektaklu Lupy. Chwilami można mieć wra­żenie, że aktor myli się, gubi, nie wie, co powiedzieć, dodaje od siebie jakieś irracjonalne zdania. Pozornie nic do siebie nie pa­suje. Czuję, jak coś zgrzyta i jak wszystko gwałtownie zmienia się w moich oczach w coś zupełnie innego. I nagle to wszystko razem tworzy jakąś niesamowitą całość, która jest ni mniej, ni więcej, tylko odzwierciedleniem stanu ducha, który tak dobrze znam z autopsji. Ten chaos w głowie, ten strach przed życiem, ta śmieszność i żałość, które nas cechują, gdy chcemy wyrazić myśl i nie potrafimy jej dotknąć. To poczucie zagubienia, sa­motności, chęć chwycenia kogoś mocno za rękę, a równocze­sne odpychanie. Jest w tym śmiech, głośny i histeryczny - bo scen śmiesznych u Lupy jest bardzo dużo - i jest płacz, jest wzruszenie, ale nie ckliwe i krótkotrwałe, tylko to głębokie, które zaciska gardło i powoduje, że robi się zimno. Najciekawsze są te chwile gdy śmiejesz się głośno i do łez , jak w scenie gdy kardynał (Marek Walczewski) opowiada bohaterowi o jego zmarłym ojcu - a za chwilę ten śmiech więźnie w gardle i za­mienia się w smutek. Humor w spektalu Lupy doprowadzony jest do absurdu, który tak dobrze można rozpoznać w wielu życiowych sytuacjach.

Piotr Skiba zagrał genialnie, widziałam, jak na moich oczach rodzi się postać. Jak rodzi się w bólach. Trudno nawet nazwać to "graniem", on po prostu był i zarazem cały czas siebie szukał. Wiele scen rozgrywa się w "czasie rzeczywistym"; widzimy jak Skiba przechodzi przez wszystkie stany psychiczne: od pusze­nia się, poprzez złość, agresję i samouwielbienie do nienawiści własnej osoby. I jak plącze się i wije w samym sobie, jak sobie zaprzecza, by na końcu stać się tak bardzo ludzkim w swojej słabości i tak bliskim... I Maja Komorowska w roli szalonej ar­tystki, Marek Walczewski jako kardynał, spowity w czerwoną szatę (jak z obrazów Carravaggia)....

W wielu momentach wydawało mi się, że "Wymazywanie" przekracza granice sceny, że rozsadza ramy teatru i przechodzi na jakąś inną, żywą płaszczyznę, gdzie wszystko stwarza się na oczach widzów.

Miałam wrażenie, że widzę zupełnie nową formę. Formę podobną do filmu. Plastyczne obrazy, światło i cień, dźwięk (niesamowity pomysł odtworzenia gwaru rzymskiej ulicy), to wszystko nasuwało mi skojarzenia z Andriejem Tarkowskim i je­go filmami. Niektóre sceny to wręcz gotowe kadry filmu. Lupa świetnie operuje muzyką w teatrze, wiele razy użył w swoich przedstawieniach Bacha ("Msza h-moll", "Pasja według św. Mate­usza"), a co jest dla mnie niezwykłe to fakt, że jego spektakle "niosą" tę tak wielką muzykę i nie ma w tym cienia pretensjo­nalności. W "Wymazywaniu" pojawia się też "Lacrimoza" Verdiego i zapada na zawsze w pamięć.

Nie będę pisać, o czym jest ten spektakl. Wydaje mi się to zbyteczne, bowiem jest w nim ukryta tajemnica człowieka, wiecz­nie zaplątanego w paradoksy, człowieka, który chce kochać, lecz nie potrafi, łaknie Boga i nie może Go dotknąć, chce być artystą - ale się boi, raz wierzy w siłę umysłu, by za chwilę zanegować rozum i zejść do poziomu bełkotu. Mogłabym napi­sać, że nie wiem, o czym jest ta sztuka, a równocześnie nie wiem też, kim sama jestem i czego ciągle szukam. I mam na­dzieję, że nigdy nie przestanę szukać, nie postawię żadnej jed­nowymiarowej tezy, nie określę się do końca. Lupa cały czas szuka, niczego nie definiuje, nie udziela odpowiedzi, niczego nie zakłada z góry, dotyka wewnętrznego rozedrgania w czło­wieku i krzyku, który jest w każdym z nas. Nie zgodzę się z za­rzutami (z którymi się spotkałam), że to przedstawienie jest nie­konsekwentne, bądź niejasne od strony intelektualnej.

Ta "niekonsekwencja" to właśnie siła sztuki, a przecież od strony intelektualnej mało co w życiu jest jasne, dlatego ciągle stawiamy pytania. Siła Lupy tkwi w emocjach, które tak rzadko można spotkać w teatrze. Co ciekawe, byłam na tym przedsta­wieniu w otoczeniu ludzi młodych, którzy też zareagowali bar­dzo emocjonalnie. Gdy po ostatnich słowach Skiby zgasły świa­tła, zapadła cisza, w której słychać było oddechy i trudno było zacząć klaskać. Ale to właśnie młodzi jako pierwsi zerwali się z miejsc i bili brawo na stojąco, a kilka osób płakało. Jeszcze długo nie mogłam zapomnieć tych dwóch wieczorów spędzo­nych w Teatrze Dramatycznym i chyba nie zapomnę ich nigdy. Mój chaotyczny zapis jest odzwierciedleniem tego, co przeży­wałam, oglądając "Wymazywanie" - i nie jestem w stanie prze­prowadzić "uczonego" wywodu, gdyż spektakl Lupy wymyka się definicjom. I może dlatego mam wrażenie, że przez chwilę obcowałam z Wielką Sztuką - a zdarza się to niesłychanie rzad­ko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji