Artykuły

Raport z walczącego teatru

Kiedyś był tu teatr, teraz jest rupieciarnia, a jutro będzie parking - o "Oblężeniu Leningradu" w reżyserii Sylwestra Biragi w Teatrze Druga Strefa w Warszawie specjalnie dla e-teatru pisze Ewa Hevelke.

W tym miejscu nie ma czasu. Wiemy tylko, że jest świetlane wczoraj i ponure dzisiaj. Kiedyś był tu teatr, teraz jest rupieciarnia, a jutro będzie parking.

Dwie starzejące się kobiety - aktorka (Beata Łuczak) i żona dyrektora (Dorota Latos), za wszelką cenę starają się ochronić teatr przed nieczułymi, odrażającymi urzędasami, którzy chcą odebrać ich świat.

A stanowią go dokładnie trzy pomieszczenia - scena, pełna starych kostiumów garderoba i nieuporządkowane archiwum, gdzie kobiety na próżno szukają zawieruszonej wśród papierzysk rewolucyjnej anonimowej sztuki anonimowego autora. Dramat był kiedyś przygotowywany do wystawienia, ale premiera nie odbyła się, ponieważ autor zginął w niewyjaśnionych okolicznościach.

Dzisiaj sytuacja diametralnie się zmieniła. Nikt już nie walczy, nie ma nas i "onych". Na scenie zostały jedynie dwie zapomniane gwiazdy niszczejącego teatru, które z uporem trzymają się wspomnień o dawnej świetności, uprzątają odpadający ze ścian tynk i mają idée fixe - walkę z kornikami, które niszczą ostatnie meble nadające się do użytku.

Widać, że artystki przeżyły już wszystkie swoje sukcesy. Teraz stoją naprzeciw siebie jak wrogowie. Dwa przeciwieństwa: samozwańcza dyrektorka wypacykowana jak laleczka Chucky oraz dzisiejszy kocmołuch, dawniej - pierwsza heroina. Kiedyś trzęsły tym teatrem. Teraz wytrząsają się nad sobą, wypominając byłych mężów, byłych kochanków albo zakup nowej torebki. Prowadzą chaotyczne dyskusje - nie trzymają wątku, przekrzykują się, nie dopuszczają do głosu. Ale wiadomo, że nie mają nikogo poza sobą, więc muszą żyć razem.

Zabarykadowały się w budynku jak bohaterowie poszukiwanego przez nie dramatu w oblężonym Leningradzie z 1941 r. Najpierw odłączają im prąd, za chwilę skończą się pieniądze na jedzenie, a one prowadzą prywatną walkę na śmierć i życie. Dwie niegroźne wariatki przed klimakterium. Wiadomo od razu, że muszą stracić teatr, bo taka jest twarda rzeczywistość, a buldożery już wyjechały na plac. Nic tu nie pomogą rozdawane wśród publiczności ulotki i wzywanie do walki z nieczułością, konformizmem i demoralizacją.

"Oblężenie Leningradu" hiszpańskiego dramatopisarza José Sanchisa Sinisterry bardzo szybko zeszło z afisza Teatru Prezentacje, kiedy dwa lata temu wystawił je tam Romuald Szejd. Nie pomogła obecność na scenie aktorek tej miary, co Anna Chodakowska i Maria Pakulnis.

Tym razem ma to być, w myśl reżysera Sylwestra Biragi, głos w dyskusji na temat sytuacji teatrów niezależnych. Teatr 2. Strefa, który przeniósł się do nowej siedziby, na skrzętnie schowanej i trudnej do zlokalizowania ulicy Magazynowej, musi walczyć o przetrwanie. Odrapany, gierkowski budynek, a w środku na ścianach zdjęcia przedwojennych aktorów filmowych, które kiedyś wisiały w Kinie Iluzjon. We foyer kanapy, kawa, herbata, przytłumione światło, a za czerwoną kurtyną maleńka sala teatralna na cztery rzędy krzeseł. Tynk się nie sypie, ale niewiele brakuje. W takich warunkach pracuje niezależny teatr. I śmiem twierdzić, że jakie warunki pracy, takie jej efekty. Dowcipne pointy rodem z amerykańskich filmów ("Jeśli kiedyś wprowadzą egzaminy do domu starców, to ty się nie załapiesz"), gra artystów z własnym wizerunkiem ("Nie jestem lalkarką" mówi Beata Łuczak, aktorka lalkowa), gra świateł i dźwięki muzyki, które określają miejsce i czas akcji (zaznaczamy jasną przeszłość i smutną teraźniejszość), zsynchronizowane tupanie aktorek, kiedy się kłócą (tak, żebyśmy nie mieli wątpliwości, że nawet jeśli są uprzedzająco miłe, walczą ze sobą), wyleniałe pióra rodem z rewii (dla określenia kondycji psychicznej i materialnej bohaterek). To wszystko za mało, żeby chwycić widza za gardło. Kilka razy można było jedynie chwycić się za głowę.

Kiedy po gorącym wezwaniu o podjęcie trudu wydostania się z Leningradu zapada cisza, na scenie panują kompletne ciemności. Rozprasza je tylko płomień małego znicza. Pali się z boku sceny na wieczny odpoczynek dla tragicznie zmarłego autora. Może odnosi się do odwiecznego napomnienia "memento mori"? Jeśli tak, można chyba pójść krok dalej i powiedzieć "ars longa, vita brevis". I tak trwać będzie ten spektakl na scenie walczącego Teatru 2. Strefa. Ciekawe tylko jak długo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji