Artykuły

Nużąca premiera Don Kichota

Trudno przejąć się sztuką, której sensem staje się powierzchowna atrakcyjność i błyskotliwość. Zabrakło refleksji.

Trzeba na wstępie zaznaczyć, że wprowadzenie na scenę słynnej XVII-wiecznej powieści "Don Kichot" Miguela de Cervantesa, z bohaterem - jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci światowej kultury, było zadaniem karkołomnym. Jest jakąś tajemnicą sztuki, że wyciąganie z bogatej formy epickiej scenicznego dramatu rzadko się udaje. A wielowątkowa powieść Cervantesa, fascynująca lektura do czytania na wiele wieczorów, wydaje się źle znosić jeden wieczór na scenie. Może dlatego reżyser Ryszard Major tak skupił się w swojej pracy inscenizacyjnej, na udowadnianiu scenicznej efektowności "Don Kichota"? Całą wielką teatralną maszynerią próbował olśnić publiczność. Pomysłów miał na to mnóstwo. Losy szlachcica Don Kichota (w tej roli Jacek Polaczek), który naczytawszy się powieści rycerskich (i jak sugeruje scena - gazet), popada w szaleństwo i wyrusza w świat, by wzorem rycerzy bronić słabych i naprawiać zło, tu pokazane są w nieskonkretyzowanym (co zawsze sugeruje współczesność) czasie. Na scenie pojawiają się bohaterowie w kostiumach z epoki, współczesnych, fantastycznych strojach z fantasmagorii, aż po całkowity braku stroju na kilku młodych paniach. A za tytułowym bohaterem podążają komediowo przerysowani dziennikarze (Katarzyna Sadowska, Olga Adamska i Mateusz Kostrzyński), na bieżąco relacjonujący losy Don Kichota dla radia i telewizji. Spektakl zaczyna się wysłuchaniem komunikatu o stanie wód.

Jest rower zamiast wychudłej szkapy zwany przez Don Kichota Rosynantem (choć naturalnej wielkości model konia też wtoczony zostanie na scenę), jest motor zamiast oślicy Pansa (w tej roli recytujący Adam Zych - partner Don Kichota został jednak przesunięty raczej w szereg postaci drugoplanowych). Jest efektowny pomysł na pokazanie demonicznego wiatraku. Są symbole o wymowie egzystencjalnej (np. tarcze z szuflad). Wykorzystywanie wszystkich scenicznych planów i przemyślany ruch sceniczny. Jest moment, kiedy bohaterowie wygrzebują się z zapadni. Jest przyjemna muzyka ożywiająca sceny, a nawet operowa aria i szum deszczu.

Naprawdę widać w tym przedstawieniu kawał dobrej rzemieślniczej roboty teatralnej.

A jednak ponadtrzygodzinny spektakl z czasem nuży widza coraz bardziej.

Może wynik byłby ciekawszy, gdyby sceniczne efekciarstwo równoważyło efektowne aktorstwo, zwłaszcza głównej roli? Przecież rola Don Kichota wydaje się wprost stworzona dla Jacka Polaczka. A jednak jego kreacja nuży jednostajnością martwej twarzy, na której tak rzadko pojawia się cień ludzkiej prawdy.

W scenicznej minoderii grzęźnie intelektualna refleksja. Choć trzeba przyznać, że teatr o nią też zadbał, i widz z programem dostaje plik interpretacji (np. Witolda Gombrowicza, który każe zrozumieć w "Don Kichocie", że każdy ma własną rzeczywistość).

Ale po co uruchamiać całą teatralną machinę, skoro na scenie uzyskuje się jedynie przydługie, rozdmuchane sceniczne streszczenie powieści, którym przejąć się nie sposób?

Na zdjęciu: projekt kostiumu Ewy Krechowicz

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji