Artykuły

Oswajanie świata

Współczesna dramaturgia rosyjska jest próbą odkłamywania świata. Powinna to być lekcja dla polskich artystów - o "Udając ofiarę" w reż. Macieja Englerta w Teatrze Współczesnym w Warszawie specjalnie dla e-teatru pisze Kamila Paprocka.

Pierwszy kadr zdjęcia Tomasza Kiznego "Moskwa. Przed Łubianką" niemal całkowicie zawłaszcza twarz młodego, uśmiechniętego mężczyzny, otoczonego ramionami kobiet. Trzyma w ręku golarkę jednej z najpopularniejszych marek. Gdzieś w tle majaczy żółta Łubianka, dawniej siedziba NKWD i KGB, dzisiaj schronienie Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Przed wejściem siermiężnego budynku niestrudzenie pracują spychacze, odgarniające brudny śnieg.

Zdjęcie Kiznego znakomicie ilustruje to, co Wiktor Pielewin, najbardziej wzięty obecnie pisarz rosyjski, określił mianem "Generacji P." Pielewin w swojej książce opisuje pokolenie młodych inteligentów rosyjskich, mających za sobą doświadczenie ZSRR, ale dojrzewających już w czasach, kiedy w Rosji wybrano Pepsi-Colę. Ten wybór kojarzony był z wolnością, tymczasem okazał się zastąpieniem jednego zła przez inne. Ujmując to w wielkim skrócie: nowa sytuacja spłodziła "nowych Rosjan", prężnie rozkręcających wielki biznes i wielką politykę.

Krzysztof Kopka, autor wstępu do antologii "Lepsi! i cztery inne kawałki dramatyczne z dzisiejszej Rosji", określa twórczość dramaturgiczną młodych Rosjan jako "dramaty generacji P.". Do tego pokolenia należą także bracia Oleg i Władimir Presniakow, autorzy sztuki "Udając ofiarę", której polską prapremierę przygotował Maciej Englert w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Sztuka braci Presniakow jest kolejnym potwierdzeniem znakomitej formy, w jakiej znajduje się obecnie rosyjska dramaturgia - piętrzy konteksty, podejmuje dialog z tradycją, a przede wszystkim - daje syntetyczny i prawdziwy obraz dzisiejszej Rosji.

Maciej Englert postanowił opowiedzieć o "przeklętych problemach" współczesnych Rosjan (ale nie tylko Rosjan, bo przecież w doświadczeniu świata opisywanym przez autorów jest wiele punktów wspólnych z polskim doświadczeniem) językiem farsy. Wala (Borys Szyc), biegający po scenie w bejsbolówce i bieliźnianych szortach jest prawdziwą "ofiarą losu", "chłopkiem-roztropkiem", trochę jak postać z South Parku, której podobizna znajduje się na noszonej przez niego czapce. Niewiele zostało w nim z bohatera hamletycznego, jakim widzieli go bracia Presniakow. Wala, opętany lękiem przed śmiercią, udaje ofiary podczas wizji lokalnych. W ten sposób oswaja coś, co chyba każdego człowieka przeraża najbardziej - fakt własnego nieistnienia. W tym wielkim teatrze oszustwa pozostaje jedynie figurantem, statystą, posłusznym rozkazom Kapitana, a w szerszym wymiarze - wielkiego mechanizmu wzajemnego zakłamania, UDAWANIA, że kłamstwo nie jest kłamstwem i że żyjemy na najlepszym ze światów. Wyznaje moralność oportunistyczną, w której ujawnia się postkomunistyczne zaprzedanie potrzeb człowieka państwu i systemowi.

W pierwszej odsłonie Walę odwiedza duch ojca-marynarza (Janusz Nowicki), a scena przedstawia gabinet luster, w którym odbija się leżący na łóżku chłopak, podobny do Bohatera "Kartoteki" Różewicza (czy też do Obłomowa, który z kolei wygodny azyl znalazł sobie pod stołem). Na ścianie pokoju Wali wisi kiczowata imitacja grafiki japońskiej. Spokojny letarg przerwie Matka (Agnieszka Pilaszewska), ubrana w czerwony połyskujący szlafrok - wyjęta jakby z powojennych filmów amerykańskich, tandetna i gadająca trzy po trzy mieszczka. Te pierwsze sceny są swego rodzaju ekspozycją, przed-historią.

Właściwą część przedstawienia stanowią kolejne odsłony wizji lokalnych, które w dramacie posłużyły autorom do obnażania realiów współczesnej Rosji, znajdującej się w "nowej sytuacji społeczno-ekonomicznej". Trwa wojna z tymi, co pieką ławasz, czyli Ormianami. W dramacie świat Ormian reprezentuje Zakirow (w przedstawieniu Zbigniew Suszyński) - dobrze sytuowany handlarz, czerpiący zyski ze sprzedaży towarów importowanych z Armenii. Poznajemy go w chwili, gdy jego los leży w rękach rosyjskich funkcjonariuszy - Kapitana i Sierżanta. Ta Rosja walczy z obcymi wpływami, ale jest to raczej wojna z awansem ekonomicznym byłych republik ZSRR, niż konflikt na tle etnicznym.

Kolejna wizja lokalna odbywa się w rosyjskiej restauracji sushi. Zasymilowanie japońskiego folkloru to także pewien sposób obrony przed coraz potężniejszym, wschodnim sąsiadem. Młodym Rosjanom podoba się jedzenie pałeczkami, bo czują niesmak do napychania bębna, jak ich przodkowie, wyznający zasadę, że "w Rosji, żeby żyć, trzeba jeść łyżką". Podejrzanym tym razem jest Wierchuszkin (Maciej Zakościelny), płacący podatki, uczciwy obywatel, który nie może znieść, że lokalni prominenci za pięć stów wysyłają takich jak on do ciężkiej roboty na daleką północ, co w rzeczywistości okazuje się wielką ściemą. W przedstawieniu Macieja Englerta aluzjami do Rosji są mundury policjantów, nasycenie scenografii czerwoną barwą (czerwone rajstopy i szalik oraz piekielne światło, otaczające postać ducha ojca). Tandetę japońskiej restauracji podkreśla wschodnia grafika, która w scenie wizji lokalnej rozrasta się do rozmiarów tła.

Pod koniec przedstawienia, kiedy Wala przejmie z rąk policjantki Ludy (Agnieszka Suchora) kamerę, powróci motyw lustra. Wala najpierw sfilmuje siebie, strojącego miny, a obraz rzutowany będzie na ekran, znajdujący się w głębi sceny. Potem kamera przeniesie się na widownię, uchwyconą jakby w przelocie, między pozostawaniem jeszcze w wygodnym teatralnym fotelu, a odpłynięciem (z głośników daje się słyszeć szum fal) w rzeczywistość ulicy. Te, może trochę już wytarte zabiegi sceniczne, mogły stanowić jakąś podstawę do niepokoju, ale zagłuszył je śmiech, dobywający się z sali. Wiele z ważnych fragmentów sztuki braci Priesniakow w ogóle nie pojawiło się w przedstawieniu Englerta. Jakby reżyser się bał, żeby nie popsuć widzom przyjemnego wieczoru w teatrze, gdzie można czerpać niewypowiedzianą radość z obcowania ze "sztuką dobrze skrojoną", majstersztykiem farsy, okraszonym znakomitą grą aktorów - rewelacyjnym jak zwykle Borysem Szycem, doskonale dobraną do roli Stanisławą Celińską, grającą "zawianą" Japonkę "po przejściach", czy Agnieszką Judycka (w przedstawieniu gra Olgę), w pełni dojrzałą scenicznie zeszłoroczną absolwentkę Akademii Teatralnej.

Chciałabym wierzyć, że premiera we Współczesnym jest rodzajem oswajania gorzkiej rzeczywistości przez śmiech, i że Maciej Englert jest trochę jak Wala, który od "tu i teraz" ucieka w fikcję, usilnie próbując znaleźć remedium na gorzkie status quo. Tyle tylko, że ta elegancko podana pigułka na uspokojenie trochę usypia naszą czujność. Sztuka braci Presniakow jest, owszem, nasycona błyskotliwym, czarnym humorem, ale kryje się w nim mroczna refleksja nad światem. A tego w przedstawieniu Macieja Englerta nie było, a jeśli nawet gdzieś pojawił się komentarz polityczny, to wypowiedziany został cicho, cichusieńko.

Romin Gray, jeden z reżyserów Royal Court, który przeszczepił na grunt rosyjski technikę werbatim (wyzwalanie się ze scenicznych i literackich konwencji na rzecz dokumentowania w formie literackiej rzeczywistych faktów społecznych), napisał w jednej z gazet rosyjskich: "Uważam, że reżyseria nie jest dziś szczególnie twórczą dyscypliną. Gdy widzicie reżysera, który robi wiele gestów w typie <> - to powiedzcie mu, żeby poszedł do domu i napisał sztukę. Trzeba zrobić wszystko, żeby zburzyć teatr reżyserski, gdyż dziś jest to teatr całkowicie przegniły". Apel Graya jest ważnym głosem w dyskusji nad odkłamywaniem teatru, a dramaturgia rosyjska ubraną w świetną formę literacką, nie stosującą uproszczeń, jest próbą takiego odkłamywania, z której również polscy dramaturdzy i reżyserzy powinni się wiele nauczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji