Artykuły

To nie była odwaga

- Nie traktuję dotychczasowego repertuaru Teatru Wybrzeże jako odważnego czy bulwersującego. Historia teatru jest dosyć długa i naprawdę wiele rzeczy już w nim wymyślono i odkryto. Tymczasem część młodych reżyserów sądzi, że odkrywa zupełnie nowe zjawiska i metody, podczas gdy, tak naprawdę, wyważają dawno otwarte drzwi - mówi ADAM ORZECHOWSKI, dyrektor Teatru Wybrzeże w Gdańsku.

Rozmowa z Adamem Orzechowskim [na zdjęciu], dyrektorem Teatru Wybrzeże, który przekonuje, ze reżyserzy nie powinni wyważać otwartych drzwi.

Panie dyrektorze, jak na artystę i szefa teatru przyszedł Pan na spotkanie niezwykle punktualnie. Czemu więc w takim razie zapowiadane przez Pana premiery, które miały otworzyć tegoroczny sezon artystyczny w Teatrze Wybrzeże odbędą się dopiero na początku grudnia?

- To nie jest tak, że mamy opóźnienia. Oczywiście byłoby idealnie, gdyby premiery otwierały nowy sezon. W Wybrzeżu jednak zaplanowano pracę do końca lipca, więc pracownicy teatru mieli urlop do końca września. Próby do "Księżnej d'Amalfi" rozpoczęły się 27 września i muszą potrwać dwa miesiące, aby można było rzetelnie przygotować przedstawienie. Inne próby zaczynamy teraz, zatem trzy premiery: "Księżna d'Amalfi", "Posprzątane" i "Intymne lęki ..." odbędą się 8, 9 i 10 grudnia. To będzie pierwsza tura premier, zaraz potem zaczniemy prace nad spektaklami, które wejdą na afisz na przełomie lutego i marca.

"Księżna d'Amalfi", która zostanie pokazana na głównej scenie teatru to dramat Johna Webstera, dramaturga z czasów Szekspira. Zobaczymy współczesną czy historyczną inscenizację?

- Będą piękne stylizowane kostiumy i bardzo współczesne dekoracje Magdy Gajewskiej, ale zapewniam, że nie będziemy mieli do czynienia z historycznym przedstawieniem. Spektakl będzie w mocny sposób mówił o bardzo współczesnych, dzisiejszych problemach.

Czy wierzy Pan w zróżnicowanie geograficzne publiczności teatralnej, czyli w to, że inni widzowie zasiadają w teatrach Krakowa, inni w Zielonej Górze, a jeszcze inni w Trójmieście?

- Sporo jeżdżę po kraju, oglądam zarówno przedstawienia w dużych miastach, jak i w mniejszych ośrodkach, premiery i zwykłe, codzienne spektakle. Publiczność premierowa rzeczywiście bywa różna. Można ją podzielić na dwie grupy: część widzów przychodzi, z miłości, kocha swój teatr, swój zespół, reżyserów itp. Ci widzowie akceptują nawet mniej udane spektakle.

Kochają miłością bezrefleksyjną?

- To może za duże słowo... ale czy miłość bywa refleksyjna? Druga grupa natomiast odwiedza teatr od czasu do czasu, nie jest związana z nim emocjonalnie, może szuka tylko rozrywki. Nie ukrywam, że wolę tę pierwszą publiczność.

Jak Pan ocenia elastyczność publiczności gdańskiej? Czy sądzi Pan, że dotychczasowi widzowie TW zaakceptują nowy repertuar przygotowany pod Pana kierownictwem, czy też będzie się Pan starał zdobyć nowych widzów?

- Oczywiście nie jest moim celem zrażanie kogokolwiek, ale dokumenty mówią mi, że widzów, którzy odwiedzali Teatr Wybrzeże było od jakiegoś czasu coraz mniej...

Ten wątek podnosił Pan już parokrotnie w kilku wywiadach mówiąc, że na odważne spektakle chodziła garstka widzów.

- Zapewniam pana, że w tym wypadku słowo "odważne" jest nie na miejscu. Nie traktuję dotychczasowego repertuaru Teatru Wybrzeże jako odważnego czy bulwersującego. Gdy parę lat temu pojawiła się "Beczka prochu", a wraz z nią parę wulgaryzmów, ktoś mógł poczuć się dotknięty czy zniesmaczony. Przedstawienie jednak objechało wszystkie możliwe festiwale, osiągnęło jakiś cel, spełniło swoją rolę. Jeśli zaś mówimy o takich spektaklach jak "Wałęsa...", czy "Kiedy przyjdą podpalić twój dom, to się nie zdziw" to trudno w ich przypadku mówić o odwadze, czy czymś, co mogłoby bulwersować. A mimo to przez ostatnie lata liczba widzów cały czas spadała.

Historia teatru jest dosyć długa i naprawdę wiele rzeczy już w nim wymyślono i odkryto. Tymczasem część młodych reżyserów sądzi, że odkrywa zupełnie nowe zjawiska i metody, podczas gdy, tak naprawdę, wyważają dawno otwarte drzwi. Starsi widzowie całkiem głośno mogą powiedzieć: Przecież ja to widziałem już 20, czy 30 lat temu.

Sądzę, ze Gdańsk zasługuje na teatr, który nie skupia się na sobie, lecz na nim. Będę próbował otwierać to miejsce dla reżyserów i dla ludzi, którzy będą chcieli tu przychodzić. Chciałbym odczarować i na nowo oczarować gdańską publiczność.

Co będzie dla Pana miarą sukcesu spektaklu: sala teatralna pełna widzów czy pozytywne recenzje w poważnej prasie?

- Recenzje krytyków teatralnych nie powinny być wyrocznią dla dyrektora teatru, i nie mogą być jedyną miarą oceny pracy zespołu. Krystian Lupa, Jerzy Grotowski, Konrad Swinarski czy Tadeusz Kantor byli kiedyś nie rozumiani, wychodzono z ich przedstawień, smagano na łamach prasy. Ale równocześnie innym, dziś zapomnianym, stawiano pomniki. Problem mediów, i w ogóle współczesnej kultury masowej, polega na tym, że łatwo kreuje się idoli. Młody aktor zagra w serialu, młody reżyser zrobi jeden dobry spektakl i już obwołuje ich się objawieniem. Za chwilę równie łatwo wdeptuje się wczorajszych idoli w ziemię. Wyroki recenzentów nie zawsze są najtrafniejsze.

Jeśli jednak chodzi o frekwencję to stosunkowo najłatwiej zapewnić ją sobie poprzez ściągnięcie z Warszawy farsy z udziałem modnego serialowego aktora. Takie przedstawienie gwarantuje pełne obłożenie widowni przez dwa wieczory.

- No tak, ale nam nie chodzi o robienie spektakli, które będą pokazywane dwa razy, lecz pięćdziesiąt czy sto. A teatr to jednak nie serial.

Dokonuje Pan reteatryzacji budynku Wybrzeża. Miejsce księgarni zajmie Centrum Informacji Teatralnej. Jakie będą następne kroki?

- Bardzo chciałbym fizycznie przywrócić teatr miastu. Sam budynek jest położony w pięknym miejscu, wydaje się, że trudno o lepszą lokalizację z punktu widzenia promocji teatru. Tymczasem byłem parokrotnie świadkiem takich sytuacji, że przechodnie mijali fasadę budynku i nie zauważywszy, między ogródkami piwnymi głównego wejścia, pytali: "A gdzie jest ten teatr?". Tak być nie powinno. Traci na tym instytucja, ponieważ nie promuje siebie samej, swego repertuaru, swoich dokonań, swojej twarzy, oddając pole wyszynkowi. Ale traci na tym i miasto, które powinno być dumne ze swoich obiektów kulturalnych.

W Bydgoszczy zostawił Pan jedno ze swoich najbardziej udanych dzieci, czyli Festiwal Prapremier. Gdańskowi obiecał Pan inny międzynarodowy festiwal teatralny. Ma Pan już jego koncepcję?

- Na razie wiem, w jaki sposób powinienem o nim myśleć. Sądzę, że nie powinien odbywać się latem, kiedy gdańska oferta dla teatromanów jest i tak bogata: do wyboru są Feta, Festiwal Szekspirowski, Festiwal Teatru Wybrzeże. Ten ostatni zapewne będzie odbywał się dalej, choć być może w nieco zmienionej formule.

Trzeba będzie się zastanowić w szerszym gronie, czy Trójmiastu zależy na festiwalu, który będzie miał ambicje pokazywać najlepsze spektakle sezonu, czy może będzie prezentował nowości, bądź spektakle koncentrujące się wokół jakiejś idei. A może stworzymy coś na kształt święta teatru, z jakim mamy do czynienia w Edynburgu. Jeszcze szukamy, ale przecież nie od razu Edynburg zbudowano.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji