Artykuły

Kropla potu

"Klangor dzwonów, zalew dzwonów supra urbem, nad całym miastem, w roztętnionych prze­stworzach!". Na początku "Wy­brańca" Tomasza Manna dzwo­nią wszystkie dzwony Rzymu, pięknie jest, czcigodnie, pytanie tylko: kto bije w dzwony? I oto odpowiedź! "Nie dzwonnicy. Ci wylegli na ulicę, jak cały naród, na owo ogromne dzwonienie. Przekonajcie się: dzwonnice są puste. (...) Rzekłożby się, że nikt nie dzwoni? Nie. Jedynie ciemny człek, wyzuty z logiki, byłby zdolny do podobnej wypo­wiedzi. (...) Któż tedy bije w dzwony rzymskie? - Duch opowieści. (...) Jest nieważki, bezcielesny, wszechobecny, nie podlega różnicy między tu a tam. On to powiada: Biją wszystkie dzwony, on więc w nie właśnie bije".

Wytłuściłem tylko parę słów, tylko w parę uderzyłem, bo chciałem, by mocno wybrzmiał klangor frazy ostatniej. Rzecz w tym, iż na dnie zwyczajnie, po ludzku pięknej sztuki Lidii Amej­ko "Nondum", i na dnie iden­tycznie pięknego przedstawienia Magdaleny Łazarkiewicz, tkwi słuszne przekonanie, że świat jest w swej istocie nicowany Du­chem opowieści. Chodzi tylko o to - jest to sprawa każdego z nas z osobna - by w tym kolo­salnym klangorze dosłuchać się swej własnej opowieści. Tablica Mendelejewa jednak nie jest kompletna, brakuje w niej pier­wiastka narracji. Każdy więc szuka go na własne ucho, a póź­niej ubiera w słowa swoje. Róż­nie z tymi fatałaszkami bywa, czasem są fenomenalnie celne, czasem - straszą litą grafomanią. Tak, człowiek jest ułomny, wszy­scy winni słuchać Ducha opowie­ści, ale nie każdemu wolno kato­wać bliźnich własną kluskowatą ględźbą. Czasem Duch opowieści jest litościwy, nawiedza Willia­ma Szekspira i Jana Kotta, in­nym razem jednak na dowcip mu się zbiera, serwuje tandem: Sarah Kane i Roman Pawłowski, a wtedy, doprawdy, nie wiado­mo, jak się zabić. Bohater Amej­ko wisi, ale nie z powodu żartow­nego wcielenia Ducha opowieści. Został zapomniany.

Wisi wiec Pan Nondum, a ra­czej zwisa, bo jakoś nieskutecz­nie się powiesił. Szyja w pętli, ale kręgi jeszcze nie zgruchota­ne. Na scenie jest tak dziwnie, jakby czas stanął, jakby ta ostat­nia, zawrotna sekunda pana Nondum nagle zamarzła. Nie­udany wisielec wciąż mówi, wciąż słucha klangoru świata. Jego klitka to wielka metafora wszelakiego brzmienia, to jakiś monstrualny, pełen kół zęba­tych, śrub i przekładni, mecha­nizm do wytwarzania dźwię­ków. Pan Nondum wie, że jak słyszy, to znaczy, że jeszcze ma szansę, żeby... No właśnie - żeby co? Tak, Duch opowieści zapo­mniał o nim. Pan Nondum nie tylko nie skończył swej o sobie samym opowieści, on jej nawet jeszcze nie zaczął. Powtórzę: dzwony biją, bo Duch opowieści mówi, że dzwony biją. By umrzeć, pan Nondum musi naj­pierw być, ale żeby być, musi

sam siebie opowiedzieć. Wielka fraza naucza: co niewypowie­dziane, zmierza do nieistnienia. Wisząca niemota, a raczej - ga­worzące nieszczęście nie istnieje sensownie, jakim więc cudem może sensownie przestać istnieć? Ta cisza jest zbyt lekka jak na ta­ki sznur. Życie się nie urywa, bo nie ma się co urywać. Wisi więc nieudany wisielec, wciąż oddy­cha w środku swej zamarzniętej sekundy ostatniej. Jest z nim prawie tak, jak z bohaterem jed­nego z opowiadań Borgesa. Tamten pan stoi przed plutonem egzekucyjnym. Jeszcze nie skoń­czył swej opowieści, prosi więc Boga o szansę i ta jest mu dana. Czas zamarza, kule nie wyska­kują z karabinów, wolno sunąca kropla potu zamiera na policzku skazańca, człowiek kończy opo­wieść o sobie samym... Oto isto­ta wybornego tekstu Amejko. Oto fundamentalny nerw przedstawienia Łazarkiewicz. Duch opowieści lituje się nad wiszą­cym. Przybywa. Przybywa w dwóch futerałach.

Najpierw jest Emilią, służącą, wiejskim wycirusem, co próbuje sprzedać panu Nondum opo­wieść iście Beckettowską. Że sen­sowny koniec, to nic wielkiego, to tylko konieczność wydukania zgrabnego zdania ostatniego, bo świat przecież i tak tkwi nogami w ciszy. Z ciszyś wylazł, w ciszę wskoczysz! Barbara Kurzaj jest w tej roli zachwycająca. Krucha, coraz kruchsza, jakby z każdym słowem było jej w świecie mniej, jakby z każdym następnym dźwiękiem coraz bardziej nikła w ciszy coraz większej. Jest więc Emilia, a później przychodzi Psy­chopomp. Jakaś figura Joyce`a al­bo Prousta, ponury demon wiel­kich narracji, mag niekończące­go się gadania wybornego. Sło­wem - przychodzi Jerzy Świa­tłoń, bezlitosny jak geometra, co spadł z planety nieludzkiej precy­zji. Są więc oni, dają, co mają najlepszego. A on, wiszący? Co z nim? Wielka, bo ludzka bez­radność. Wielki, bo ludzki lęk. Marcin Kuźmiński na sznurze jest jak mały kot, którego wielka łapa chwyciła za kruchy kark i uniosła wysoko, za wysoko. Pan Nondum Kuźmińskiego wsuwa się w pamięć na długo, nie chce odejść. I dobrze. Właśnie o to chodziło.

O to, żebyś ty, tak samo wi­szący od urodzenia, poczuł strach przed dniem, w którym lód danej ci sekundy stopnieje, a tobie zo­stanie w ustach tylko ochłap nie­dokończonej opowieści. Zobacz, jak wisisz i bezradnie przebierasz nogami w powietrzu, albo jak, wysunąwszy szyję z pętli, cho­wasz zbladłą twarz w poduszce. Cierpliwość Ducha opowieści nie jest nieskończona. Nie bredź wię­cej. Zamarła na policzku kropla potu zawsze wznawia podróż właśnie teraz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji