Artykuły

Zręczne gadulstwo

Lidia Amejko jest autorką zręczną, a jej dramaty - przyjemne w czy­taniu. W realizacji jednak jakoś więdną i banalnieją. Tak stało się z "Nondum" na Scenie Miniatura.

Pan Nondum mieszka w skromnie wyposażonym pokoju. Łóżko, nad nim sznur z pętlą, urządzenie na korbkę do opuszczania sznura. I ściana in­krustowana mechanizmami zegarowo-ra­diowo-telewizyjnymi. Schodki prowadzą­ce gdzieś w głąb, w ciemną przestrzeń. Tajemniczo polśniewające lustra.

Pana Nondum poznajemy, gdy wisi na sznurze. Mechanizmy głośno szemrzą, ty­kają, zgrzytają. Światło przyćmione. Non­dum jednak żyje. Jak się okazuje, jedyną treścią jego istnienia jest niemożność prze­niesienia się na tamten świat, a jego imię tłumaczy się, "jeszcze nie". Niczego inne­go o Nondum nie wiemy, i co gorsza, on też nie wie. Służąca Emilia też nie wie, ale stara się przekonać pana, że wypada­łoby wreszcie umrzeć. A że stworzeni je­steśmy słowem Boskim, należy je oddać Stwórcy: wypowiedzieć ostatnie słowo i już. Ale Nondum nie może się zdecydo­wać na ostatnie słowo. Opuszczając pana Nondum, Emilia najmuje Psychopompa, który może wreszcie przeprowadzi go na tamten świat. Psychopomp zajmuje się wytwarzaniem "sensu życia z materiałów własnych i powierzonych", bo jak tu umrzeć bez sensu (życia), bez historii, któ­rą można opowiedzieć, bez końca.

Psychopomp opowiada panu Nondum jego historię - okazuje się, że bohater ów jest dzieckiem romansu Luizy z Au­din. Czyli książki romansowej pod tym tytułem - i parobka analfabety. A że po­łączenie fikcji i rzeczywistości zwykle tworzy historię, tak staje się i tym razem. Nondum zyskuje wreszcie swoją histo­rię i może umrzeć.

Jak widać nawet z tak pobieżnego streszczenia, sztuka Lidii Amejko dzieje się w sferze abstrakcji. Autorka lubi i umie bawić się słowami i pojęciami, przyszpi­lać słowa konkretem, a konkret słowem. Ponieważ ma poczucie humoru, to spro­wadzanie słów, fraz, powiedzeń do fizycz­nego konkretu bywa dowcipne i zabaw­ne, a i skłaniać może do zastanowienia się nad istnieniem. Na początku było sło­wo, na końcu też bywa. A pośrodku?

W teatrze jednak napisani bohaterowie muszą nabrać ciała. W spektaklu Magda­leny Łazarkiewicz nabrali ciał niezbyt ciekawie. Reżyserka zanadto zawierzyła atrakcyjności tekstu i niewiele zrobiła, że­by gry i zabawy Lidii Amejko przełożyć na scenę. Barbara Kurzaj (Emilia) i Jerzy Światłoń (Psychopomp) są konwencjonal­ni do bólu - ona to mała, przygarbiona, chłopsko gadająca sługa w czerni, on - de­moniczny kusiciel o sycząco-chrypiącym głosie. Rozumiem, że miała to być zaba­wa z konwencją, powodująca rozkręcenie się spirali obłędnej logiki, ale zabawa to monotonna i mało błyskotliwa. Spirala po­została zwinięta, a zabawa słowem prze­radzała się często w bezpłodne gadulstwo. Jedynie Marcin Kuźmiński (Nondum) bu­dził swym nieszczęsnym istnieniem nie­co zainteresowania i współczucia, może dlatego, że nie był przesadnie wymyślo­ny. Ot, normalny człowiek z problemami. Miało być przyjemnie, dowcipnie, ale i do myślenia. Było czasami dowcipnie (opowieści Emilii o różnych rodzajach oddawania ducha), częściej nudno. Z ma­gicznymi sztuczkami i sentymentalnym finałem w rytm pięknej, a smutnej mu­zyki Stanisława Radwana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji