Artykuły

Świat się śmieje

Cokolwiek chciałoby się o tym spektaklu powiedzieć, należy wcześniej przedstawić swoje poglądy na temat wojennej i powojennej historii - o "Transferze!" w reż. Jana Klaty we Wrocławskim Teatrze Współczesnym specjalnie dla e-teatru pisze Marta Bryś.

Pisanie o "Transferze!" to spory kłopot. Po pierwsze, trudno najnowszą premierę Jana Klaty uznać za spektakl, który można oceniać w kategoriach artystycznych. Po drugie, każda ocena musi być motywowana osobistymi poglądami politycznymi, co zawsze wywołuje nieporozumienia i kłótnie.

Scena zorganizowana jest wokół niewielkiej platformy, wspartej na czterech wysokich słupach. To przestrzeń jałtańska - Stalin (Przemysław Bluszcz), Roosevelt (Zdzisław Kuźniar), Churchill (Wiesław Cichy) będą gadać, śpiewać, opowiadać sobie dowcipy, a w chwilach przerwy dzielić wpływy w Europie. Krótkie scenki silnie rysują charaktery postaci i hierarchię między nimi - Stalin w wojskowym mundurze od początku nie kryje zdegustowania, Churchill nieustannie mówi, choć nic wartościowego z jego ust nie pada. Roosevelt siedzi na wózku inwalidzkim i milczy, jakby jego niepełnosprawność przełożyła się na mniejsze uprawnienia w dyskusji. Kwestia polska kwitowana jest krótkim "bla bla bla". Na pytanie Churchilla, co się stało z polskimi oficerami, Stalin stanowczo odpowiada "nie wiem, porozjeżdżali się". Konferencyjne ustalenia końcowe sprowadzają się do ułożenia przemowy, jaką wygłoszą zachodni przywódcy do Polaków, aby jednocześnie ukryć swoją uległość wobec rosyjskiego dyktatora i nie stracić poparcia Polaków w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Sceny jałtańskie nie pozostawiają wątpliwości, że Wielka Trójka sprzedała granice, a swoją małostkowością dwóch wodzów nie potrafiło zmienić imperialistycznych zapędów Rosji. Klata bezlitośnie ośmiesza polityczne spotkanie, każąc politykom zamieniać się w band i wyśpiewywać rockowe piosenki. Łatwiej jest krytykować polityków, za których ułomne charaktery płaci cały naród niż naród, popierający ich kontrowersyjne decyzje.

W tyle sceny ustawiono dziesięć krzeseł dla Wypędzonych. Niczym w dworcowej poczekalni, gdy nadejdzie ich kolej, podchodzą na proscenium, by opowiedzieć swoje wspomnienie z czasów wojny. Historie są niezwykle intymne - zbudowanie z bratem czołgu z drewna, potajemne strzelanie do celu w piwnicy czy werbunek najmłodszych do szeregów konspiracji. Samych konkretów o przebywaniu we Wrocławiu jest niewiele, oczywiście ostatecznie wskutek przesiedleń wszyscy bohaterowie do tego miasta trafili. Polacy i Niemcy szybko się ze sobą zaprzyjaźnili, spędzali razem Boże Narodzenie i płakali, gdy decyzją odgórną ci drudzy musieli Wrocław opuścić. Pada zdanie: "Niemcy wypędzili Niemców".

Na dramaturgach "Transferu!" Ulrike Dittrich, Dunja Funke, Zbigniewie Aleksym, Sebastianie Majewskim spoczęła ogromna odpowiedzialność. Wyselekcjonowane historie zaprezentowane w spektaklu nigdy nie będą traktowane jako osobne tragedie pojedynczych ludzi, ale czytane jako diagnoza postaw całego narodu. Dlatego dziwi wybór niemieckich wspomnień, w których Niemka zapewnia, że każdy Niemiec miał w domu "Mein Kempf", ale nikt jej nie czytał, a radio z przemówieniami Goebbelsa wprawdzie było obowiązkowym wyposażeniem domu, ale też nikt go nie słuchał. Jedna z bohaterek opowiada dowcipy o Hitlerze i manipulacji w mediach, czyta listy żołnierza Wehrmachtu z frontu, zapewniającego, że marzy o powrocie do domu.

Nawet autorytet literacki Günter Grass nie ukrywa swojej młodzieńczej fascynacji oddziałami SS. Przeciwwagą dla nich są drastyczne opowieści Polaków, którzy wspominają żydowskie upokorzenie, Zagładę i bezwzględność hitlerowców. Gdyby nie Polacy w tym spektaklu, można by odnieść wrażenie, że wojna zaczęła się sama, a narody zostały wciągnięte w nią potajemnie przez jednego szaleńca. W kwestii Armii Czerwonej wszyscy się zgadzają - nieokrzesani, brutalni, agresywni, brudni żołnierze, wysłani przez potężnego tyrana na podbój Berlina. Nie ma tu mowy o ewentualnej manipulacji czy zastraszeniu narodu rosyjskiego. Do spektaklu o Wypędzonych można było również zaprosić Rosjan, by opowiedzieli swoje wspomnienia o wysiedlaniu Polaków ze wschodu. Przy okazji mieliby szansę przedstawić swój punkt widzenia, a tak okazują się największą siłą destrukcyjną II wojny światowej. O obozach koncentracyjnych wspomina się tylko w jednej historii - ojciec nie chciał z niemieckim bohaterem rozmawiać na ten temat przyznając, że rzeczywistość go przerasta i młody syn dowiedział się prawdy dopiero, gdy przeczytał "Mein Kempf".

Nie ulega wątpliwości, że "Transfer!" był koniecznym przedsięwzięciem. Wątpliwości rodzą się, gdy zapytać, czy został ujęty w odpowiednią formę. Klata zarzekał się, że nie chce ingerować w historie, ani odwoływać się do roszczeń Eriki Steinbach i wielkiej polityki. Trudno uwierzyć, aby tak świadomy swego zadania reżyser nie dostrzegł, że stawiając przed polską publicznością Polaków i Niemców nigdy nie uniknie uogólnień, a do głosu zawsze dojdą uprzedzenia (nawet na premierze, z widowni rozległ się okrzyk protestu wobec niemieckich oskarżeń w stronę Polaków). Obiektywizm jest tu absolutnie niemożliwy, ponieważ zdarzenia te bezpośrednio dotykają nas i naszych najbliższych, a co za tym idzie, Niemcy zawsze będą szukać potwierdzenia swojej niewinności i Polacy swej krzywdy. Klata nie przekona nikogo swoim spektaklem, a opowieści o bezbronnych Niemcach być może mogłyby kogoś poruszyć, gdyby jeden z nich nie wykrzykiwał "nie chcecie pamiętać niemieckiej przeszłości w tym mieście?" kwitując, że ładne miasto Polakom Niemcy wybudowali, to teraz możemy na nim zarabiać. Niestety, głośne puszczenie nagrań z krótkim faszystowskim manifestem Goebbelsa, przerywane entuzjastycznym wrzaskiem niemieckich obywateli, wydaje się być kwestionowane poruszającymi historiami trojga wysiedlonych Niemców.

Oczywiście Klata będzie bronił "Transferu!" jako głosu ludzi, którzy nie mają możliwości na co dzień zabrać głosu i na pewno jest to ewidentne zadanie tego przedstawienia. Jednakże próba ujęcia wypędzeń w polityczny nawias, wywyższenie sceny jałtańskiej, mające na celu ukazanie bezsensowności wszelkich działań w czasie wojny, w której karty rozdawały trzy kraje, nie powiodło się. Zderzone ze wspomnieniami nigdy nie przemówią z podobną siłą autentyzmu. Widzowi trudniej rozmawiać z poglądami człowieka usankcjonowanego władzą, niż człowieka, z którym różni się oceną tych samych doświadczeń.

W "Transferze!" obok Wypędzonych w podeszłym wieku, często niepełnosprawnych, występuje też młody Niemiec. Siedzi z walizką w jednym szeregu z pozostałymi, słuchając opowieści. Na końcu prezentuje zawartość swojej nowoczesnej walizki - discman, książka, laptop, kosmetyczka, bielizna. Klata rysuje analogię między tamtymi "podróżami", a współczesnym poszukiwaniem swojego miejsca na Ziemi. Spektakl otwiera wspomnienie mężczyzny o sześciu świadectwach szkolnych, których oficjalny język zmieniał się w zależności od ówczesnej sytuacji (rosyjski, polski, niemiecki, ukraiński).

Ta płynność tożsamości to dla Klaty współczesna emigracja, tamta przymuszona i niechciana, ta dobrowolna, oczekiwana. To bardzo ciekawa perspektywa, tyle że chyba w kontekście całości zbędna. Reżyser zaproponował widzowi wejście w środek ogromnego tajfunu i rozpoznanie jak największej ilości przedmiotów, porwanych po drodze przez żywioł, wirujących wokół głowy.

Cokolwiek chciałoby się o tym spektaklu powiedzieć, należy wcześniej przedstawić swoje poglądy na temat wojennej i powojennej historii. Można to uznać za jego atut, ale sześćdziesiąt lat po wojnie ani Polacy ani Niemcy nie są gotowi na dyskusje o walorach artystycznych i zamyśle reżyserskim. I nawet jednoznaczna scena początkowa, w której Wypędzeni na raz przedstawiają się i podają dane osobowe, powodując głośny szum informacji, nie znosi twardego podziału na "my" i "oni".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji