Artykuły

Kobieta po raz pierwszy

"Kobieta nad nami" w reż. Dariusza Szady-Borzyszkowskiego w Teatrze im. Węgierki w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Polska prapremiera w Dramatycznym! Ich trzech, ona jedna. Niezła psychodrama z kiepskim zakończeniem.

Teatr im. Węgierki zaprasza na "Kobietę nad nami" Aleksieja Słapowskiego, rosyjskiego dramaturga. Rzecz jest godna uwagi. Po pierwsze: polskie prapremiery w Białymstoku zdarzają się rzadko. Po drugie: interesujący jest tekst sztuki - ze świetnie zarysowanymi charakterami, dobry też na słuchowisko radiowe. Po trzecie - w niezłym przekładzie, autorstwa Dariusza Szady-Borzyszkowskiego, reżysera spektaklu. Po czwarte wreszcie - w takiej też - ciekawej, zaskakującej inscenizacji.

To spektakl kameralny, na malej scenie, rozgrywany między widzami posadzonymi po obu jej stronach. W niewielkiej przestrzeni, w której wszystko jest na wyciągnięcie ręki, a grymas twarzy podwójnie widoczny - reżyser "zamknął" (zgodnie z literą sztuki) trzech mężczyzn. Wskutek pewnych okoliczności muszą tu przepracować kilkanaście dni. Niezidentyfikowana, symboliczna przestrzeń udaje jakąś część domu (piwnicę, hol, podwórko?), należącego do tytułowej kobiety (w roli Olgi - aktorka telewizyjna - Adrianna Biedrzyńska).

Mężczyźni więc pracują, częściej jednak spędzają czas na rozmowach: od pogaduszek, rubasznych dowcipów, filozoficznych dywagacji zaczynając, na dramatycznych wyznaniach kończąc. Jeden z mężczyzn jest prosty i prymitywny, wyznający zasady w stylu: złych poszczuć psem, babą gardzić i traktować przedmiotowo (Łukojaryn - Tadeusz Sokołowski). Drugi nazywa siebie "człowiekiem nocy" - jest tak wyrafinowany i mądry.... że aż w swoim filozofowaniu męczący (Gaczyn - Piotr Dąbrowski). Trzeci - nerwowy, rozdygotany, nieszczęśliwy, częściowo na własne życzenie (Caplin - Marek Tyszkiewicz). Każda z tych postaci jest wyrazista, pełna i raczej domknięta. Docinają sobie, zbijają nawzajem z pantałyku, nieustannie walczą, choć tak naprawdę wiele ich łączy: gorycz i samotność. I czekanie na kobietę, w której domu pracują, Olgę. Każdego z nich pociąga, każdego na inny sposób, każdy początkowo ukrywa to przed pozostałymi. To delikatna materia - trzej aktorzy radzą sobie jednak w niej nieźle.

Olga schodzi ze schodów na dół jakby z innego świata, wydaje się sztuczna, wręcz nierzeczywista, niewiele mówi, niewiele o niej wiadomo. Trudna rola do poprowadzenia - postać Olgi utkana jest bardziej z rojeń mężczyzn, z ich spojrzeń - niż ze słów. Ba, jest w ten sposób bardziej wiarygodna, niż pod koniec spektaklu, gdy Olga zaczyna o sobie opowiadać.

To właśnie budowaniu jej postaci pomaga (a spektaklowi dodaje świeżości) - wprowadzenie multimediów. Gdy każdy z mężczyzn po odwiedzinach na górze zaczyna opowiadać o swojej relacji z Olgą - otwiera specjalny ekran i... resztę oglądamy już na nim. Czyli coś na kształt projekcji marzeń bohaterów: tak właśnie mogłoby wyglądać ich spotkanie z Olgą. To rodzaj impresji, przerywnika, który przedstawieniu dobrze robi, a Biedrzyńskiej pozwala ciekawie grać twarzą - ruchliwa kamera pięknie ją filmuje. Widać w reżyserze człowieka telewizji - Szada-Borzyszkowski z niej właśnie się wywodzi.

Intryguje scenografia, żyje wraz z przestawieniem. Między widzami - podest z blaszanych palet, schody wiodące gdzieś wyżej. Mężczyźni ciągle przekładają palety, układają je na sobie, przesuwają - jak łamigłówki. Tworzą nową jakość, poczucie wspólnoty? A może raczej bariery między sobą? No i schody, na które mężczyźni patrzą z nadzieją. W symbolicznej scenerii Jaroslawa Perszko każdy odczyta te metafizyczne znaki po swojemu.

Ciekawa jest muzyka Jacka Grekowa - nienachalna, a jednak mocno związana ze spektaklem. Świetnie ilustruje emocje, bywa frywolna, buduje, albo wycisza napięcie.

I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie zakończenie spektaklu. Psuje całość, budzi mieszane uczucia. Nie chodzi jednak o kontrowersyjne i zaskakujące zachowanie jednego z bohaterów (ono kuriozalnie podkreśla, jak możemy się mylić w ocenie innych). Chodzi o to, co dzieje się w chwilę później. Ostatnie kilka minut razi infantylnością i przegadaniem (piszemy o tym oględnie, by wrażenia owej "zepsutej" niespodzianki, jeszcze bardziej nie zepsuć).

Wszystko to nie zmienia faktu, że "Kobietę nad nami" warto obejrzeć.

Zdjęcie z próby przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji