Artykuły

Piękne śmietnisko ludzkiej wyobraźni

"Andrea Chénier" w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Recenzja Jolanty Brózdy

Z wizji Mariusza Trelińskiego bije pełne sarkastycznej szczerości rozczarowanie historycznymi przełomami. Miłość jest wobec nich bezsilna

Placido Domingo, śpiewak i współproducent opery "Andrea Chénier" opowiadał Trelińskiemu, że zazwyczaj śpiewał w niej w kostiumie z epoki z kokardkami przy pantoflach. - W Poznaniu Domingo zobaczył, że może być inaczej - wspominał Treliński po premierze opery Umberto Giordano. To dzieje Chénier, poety, który zakochuje się w hrabiance Maddalenie. W czasie rewolucji francuskiej zostaje niesłusznie oskarżony przez jednego z przywódców - Gérarda, też zakochanego w Maddalenie - i skazany na śmierć. Gérard, wzruszony miłością dwojga, odwołuje oskarżenie - za późno. Maddalena dobrowolnie ginie z Chénierem.

Treliński odrzucił niewiele znaczące "kokardki" i sięgnął do europejskiego skarbca, czy raczej śmietniska wyobraźni. Zrobił to z imponującym rozmachem, nie bojąc się kontrowersji. W świecie arystokracji w pierwszym akcie wyestetyzowany obraz łączy się z czytelną symboliką. Pudrowa senna biel, motylo-zwiewne kostiumy to znak kruchości tego świata. Z bielą kontrastują stroje służby - pasiaki a la Auschwitz. Tego typu aktualizacyjne zabiegi raziłyby nachalnością, gdyby nie wszechobecna groteska - np. w kiczowatej sielance pasterskiej czy w pokracznym gawocie - tańcu śmierci arystokratów. Groteska miesza się z grozą, nabiera kolorów i rytmu razem z coraz intensywniejszą muzyką. Rewolucja to kabaret, a "wolność, równość, braterstwo" są hasłami reklamowymi burdelu. Propagandę głosi hitleropodobna kreatura. Bojownicy z czerwonymi flagami zastygają na rewiowych schodach zwieńczonych gilotyną, która pełni rolę łuku triumfalnego. Krew ofiar jest zmywana ze ścian w takt "Marsylianki". Bohaterowie zagazowani, a nie pod gilotyną, jak w oryginale. Z tej wizji bije rozczarowanie historycznymi przewrotami. Z nadziei przez nie wzniecanych zostają obrazy, które potomni w odruchu obronnym obśmiewają.

Ludzi reżyser słusznie umieszcza wyraźnie w cieniu rozbuchanej historii, pokazując ich małość i bezsilność wobec wielkich przemian. Najciekawiej poprowadzony został Gérard - sługa, który liberię zamienia na mundur rewolucjonisty. Wybiera uczciwość, ale traci status idola mas. Jego rozdarcie jest czytelne, a śpiewający partię Gérarda Adam Szerszeń był na przeciętnym tle innych przekonujący. Nie dorównywał mu z wysiłkiem śpiewający Michał Marzec (Chénier) i poprawna Galina Kuklina (Maddalena). Orkiestra pod dyrekcją Grzegorza Nowaka grała jak uskrzydlona, z werwą i wielobarwnie, ale czasem za bardzo zagłuszała śpiewaków.

Mam kłopot z wątkiem miłości Maddaleny i Chénier, przedstawionym koturnowo, statycznie - np. w finale, w którym kochankowie klęczą naprzeciw siebie, a potem w wystudiowanych pozach giną. Czyżby reżyser był wobec tego wątku bezsilny? Może zaufał samoistnej mocy muzyki, tekstu i śpiewaków? Jeśli tak, to siła kreacji solistów była zbyt mała. A może, stawiając miłość na piedestale, traktując ją śmiertelnie poważnie, Treliński chciał wyostrzyć kontrast między związkiem kochanków a kabaretem grozy rozgrywajacym się wokół nich? Przed taką miłością można przystanąć z szacunkiem, ale trudno w nią uwierzyć.

"Andrea Chénier" Umberto Giordano, libretto Luigi Illica, reżyseria Mariusz Treliński, scenografia Borys F. Kudlicka, kierownictwo muzyczne Grzegorz Nowak, choreografia Emil Wesołowski, kostiumy Magdalena Tesławska i Paweł Grabarczyk, światła Felice Ross, kierownictwo chóru Jolanta Dota-Komorowska. Teatr Wielki w Poznaniu w koprodukcji z Operą Waszyngtońską, premiera 12 marca 2004 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji