Artykuły

Śpiewak natchniony

Podobnego przypadku nie znają kilkusetletnie kroniki opery, by śpiewak - do tego jeszcze tenor - występował nieprzerwanie przez 60 lat na scenie... Liczący 87 lat BOGDAN PAPROCKI podważył zarówno prawa biologii i bezwzględnych reguł sztuki wokalnej, zależnych przecież także od bariery wieku.

Mało występował - nadal występuje, wciąż artystycznie sprawny, panujący w pełni nad głosem.

Od historycznego debiutu 23 listopada 1946 roku w premierze "Traviaty" w Operze Śląskiej jest przez 60 sezonów artystą obecnym na operowych scenach i na estradach koncertowych. Lecz sceniczny debiut na scenie operowej - i to od razu w pierwszoplanowej partii - nie ogarnia całej jego biografii artystycznej, a gdyby nie wojna!... To już jednak odrębne pytanie: ile lat śpiewa Bogdan Paprocki, od pierwszych występów - śpiewak natchniony.

Data, która zyska wnet znaczenie wydarzenia historycznego w dziejach polskiej opery, jako objawienie głosu niezwykłej piękności oraz wyjątkowych możliwości interpretacyjnych i wykonawczych młodego śpiewaka. Uczestnicy-i świadkowie premiery "Traviaty" na bytomskiej scenie w ową sobotę, 23 listopada 1946 roku na pewno nie przeczuwali wagi wydarzenia. No, bo co komu mówiło nazwisko młodego śpiewaka - a miał kreować popisową rolę Alfreda Germonta, partię przewidzianą dla tenora lirycznego, którym niewątpliwie był - i właśnie walory głosu nieznanego bliżej debiutanta zostały z miejsca zauważone. Zawsze wymagający i nieskłonny do pochwał na wyrost krytyk Józef Michałowski, napisał wkrótce po premierze, oceniając występ debiutanta: Glos jego niezbyt silny, ale czysty i przyjemny w brzmieniu, o lekkim zabarwieniu matowym; dykcja dobra, intonacja i rytmika nie nasuwająca zastrzeżeń, widoczna muzykalność...

Kto jednak orientował się, że młody śpiewak został zaangażowany do Opery Śląskiej dopiero z dniem 1 listopada, na trzy tygodnie przed premierą "Traviaty"... Sam fakt przyjęcia do zespołu solistów - patrząc z perspektywy lat i legendy artystycznej Bogdana Paprockiego - właśnie w dniu Wszystkich Świętych, w przededniu zaduszek i do tego jeszcze w piątek, też zasługuje na zaznaczenie, skoro artysta nigdy nie stronił od ciętych replik, sarkazmu, ale i autoironii. Przecież oczekiwany angaż otrzymał akurat z datą Święta Zmarłych? Po 60 latach wspaniałej kariery fakt ten ma jednak wielce przewrotną wymowę. Tak to brzmi: zaangażowany do opery w dniu Święta Zmarłych, do tego jeszcze w piątek!

Pamiętny debiut

Tego jak wiele znaczy w życiu szczęśliwy przypadek świadczą okoliczności w jakich Bogdan Paprocki znalazł się w Operze Śląskiej - pierwszej scenie operowej utworzonej w powojennej Polsce, a działają wówczas w kraju zaledwie dwie opery, ta z siedzibą od roku w Bytomiu i poznańska, gdzie osiedli w większości artyści znani już przed wojną. Bogdan Paprocki od sierpnia 1944 roku, po ochotniczym wstąpieniu do wojska trafił do Reprezentacyjnego Zespołu Artystycznego przy Domu Żołnierza w Lublinie. Przez dwa lata uczestniczyć będzie w działalności koncertowej zespołu, który dociera do jednostek w rejonach frontu, do żołnierskich szpitali, lecz daje także występy dla ludności w wyswobodzonych miastach. W tym czasie nierzadko trzeba przerywać koncerty, bo front w pobliżu, więc zjawiają się niemieckie samoloty dokonujące nalotów i ostrzału ledwo co zmontowanych estrad.

Po zakończeniu wojny Reprezentacyjny Zespół Wojska Polskiego często gości w miastach na Ziemiach Odzyskanych. Wiosną 1946 roku występuje w Bytomiu w gmachu Opery Śląskiej, którą kieruje sławny przed laty polski śpiewak, w szczytowym okresie kariery czołowy tenor Europy, później ceniony pedagog, odkrywca wielu wokalnych talentów Stefan Belina-Skupiewski. Paprocki dotarł do niego jeszcze w okupacyjnej Warszawie, lecz splot wydarzeń spowodował, że nie mógł skorzystać z życzliwej propozycji i zostać jego uczniem, choć po przesłuchaniu zaoferował mu stałe, bezpłatne lekcje, bo tak wysoko ocenił głos młodego śpiewaka. Teraz jego niedoszły uczeń w oficerskim mundurze odkrył, kto kieruje Operą Śląską. I co równie ważne: to właśnie na Śląsku, w Chorzowie-Batorym jesienią 1945 roku osiadła rodzina, gdy ojciec Stanisław został dyrektorem miejscowej szkoły (nr 30).

Lecz tego dnia mogło nie zdarzyć się to, co miało na szczęście miejsce podczas próby wojskowego zespołu na bytomskiej scenie przed koncertem. Ktoś spośród obecnych na widowni, zafascynowany głosem solisty udał się spiesznie do Jerzego Sillicha. Znakomity dyrygent, kierownik muzyczny teatru i organizator orkiestry Opery Śląskiej (w młodości asystent Artura Toscaniniego), natychmiast zainteresował się tenorem w mundurze, a po wysłuchaniu słynnej pieśni "Wołam cię" Curtisa postanowił: - Jedziemy do Katowic, do dyrektora Beliny-Skupiewskiego...

Dyrektor zajmował słynne mieszkanie przy ulicy Mielęckiego 10, gdzie wcześniej kwaterował twórca Opery Śląskiej, Adam Didur z grupą przybyłych z nim na Śląsk artystów. Czy Belina-Skupiewski rozpoznał niedoszłego ucznia, tego Bogdan Paprocki wtedy nie dochodził. Czasu nie było wiele. Skupiewski zasiadł do fortepianu i po wysłuchaniu 3 arii nie tylko postanowił Paprockiego zaangażować, ale zaproponował mu od razu partię Alfreda. Jednak "wyprowadzenie" żołnierza nie okazało się łatwe; nie pomogło nawet wstawiennictwo generała Aleksandra Zawadzkiego, wówczas wojewody śląsko-dąbrowskiego, który pamiętał Paprockiego jeszcze z Lublina i bywało, że prosił go po koncercie o przejmującą "Piosenkę o mojej Warszawie" Harrisa. Musiało upłynąć jeszcze kilka miesięcy nim Paprocki wyrwał się z wojska by zameldować się w Bytomiu.

A w zaawansowanych próbach była "Traviata" z urodziwą Barbarą Kostrzewską w roli tytułowej. Ta znakomita śpiewaczka, obdarzona wspaniałym głosem o rozległej skali, dysponująca przy tym błyskotliwą koloraturą (przed wojną solistka Teatru Wielkiego w Warszawie, w roku 1939 miała otwarty kontrakt do sławnej Metropolitan Opera, by dublować wielką Lily Pons), znalazła się teraz w zespole bytomskim zaangażowana od nowego sezonu. Rolę Germonta - ojca kreował uznany już w tym czasie za objawienie polskiej wokalistyki Andrzej Hiolski, po wielkich rolach Janusza w "Halce" i barona Scarpii w "Tosce", wkrótce z tytułem I barytona na scenach polskich. I obok nich - nieznany nikomu młody tenor w partii Alfreda.

Możemy sobie wyobrazić co przeżywał, skoro na przygotowanie tej wielkiej partii miał - no ile miał dni? A to przecież także trudna rola, wymagająca talentu aktorskiego i obycia ze sceną. Sergiusz Nadgryzowski spędzał z nim niezliczone godziny przy fortepianie, nie szczędziła celnych uwag opiekuńcza "Mateczka", czyli profesor Helena Zalewska, prześwietna korepetytorka; "ustawiał" rolę Alfreda reżyser spektaklu Adam Dobosz, czołowy polski tenor liryczny lat międzywojennych, którego kariera w warszawskim Teatrze Wielkim roiła się od świetnych kreacji. No i umacniał w przetrwaniu krytycznych chwil szef orkiestry Jerzy Sillich. Po latach rozbawiony Bogdan Paprocki wspomina także próby tete a tete w gabinecie dyrektora Skupiewskiego, który partnerował mu jako Violetta w scenach miłosnych, by przełamać widoczne onieśmielenie.

I tak nastała sobota, 23 listopada. Spektakl rozpoczynał się o godzinie 19.00. Dzień był rześki, lecz wieczór zapadał szybko. Bogdan Paprocki, który zakotwiczył się na razie w mieszkaniu rodziców w Chorzowie-Batorym, dotarł tramwajem do Bytomia ze znaczną rezerwą czasu. Z miejsca udał się do garderoby, by pierwszy raz włożyć teatralny kostium, poddać się charakteryzacji i przeżyć największą w życiu tremę. Tak wielką, że podczas przerwy zapomniał przebrać się do II aktu, który rozgrywa sięw podparyskiej willi. Sukces okazał się jednak nadzwyczajny - a debiut - dniem narodzin jednego z największych polskich artystów operowych naszych czasów.

Z pokolenia Baczyńskiego

Generacji, do której Bogdan Paprocki należy, miał być pisany inny los - pierwszej po 123 latach niewoli rozpoczynającej życie w Polsce niepodległej. Ileż nadziei i zapowiedzi - rocznik po roczniku! A zarazem jak wiele duchowych cech wspólnych - i to jednoczące poczucie historycznej misji osadzonej na głębokim patriotyzmie, wartości wówczas podstawowej. To zawsze będzie charakteryzowało Bogdana Paprockiego - przez wszystkie lata kariery, a także całkowity brak wyrachowania i egoizmu. Szczególną rolę odegrał w jego biografii rodzinny dom i jego klimat, który tak sugestywnie i z talentem opisał w książce poświęconej starszemu bratu Janusz Paprocki, wieloletni polonista w chorzowskim "Słowaku", szkole świetnej i pełnej zasług.

Bogdan Paprocki urodził się 23 września 1919 roku w Toruniu, lecz nie to piękne, historyczne miasto, najsilniej zaznaczyło się w jego biografii. Ojciec Stanisław, z zawodu nauczyciel, który odebrał gruntowną edukację w szkołach zaboru pruskiego i ukończył na Pomorzu w pierwszych latach niepodległości Wyższy Kurs Nauczycielski, mógł przy swoich szerokich zainteresowaniach i horyzontach myślowych nastawić się na karierę zawodową większego formatu. To jednak nie nęciło go nigdy - tak przed wojną, ale i po roku 1945, gdy znów zdecydował się na prowadzenie szkoły. Charakteryzowała go przy tym niezależność sądów i przekonań, nawet rodowa "buta szlachecka" - używając określenia syna Janusza, co przejawiało się także w niechęci do życiowego konformizmu. Zbyt zdecydowane wypowiedzi polityczne doprowadziły go jednak do karnego przeniesienia z Chojnic do Rejowca na Lubelszczyźnie. Poza paroletnią pracą nauczyciela w gimnazjum w Chełmie Stanisław Paprocki pełnił zawsze funkcję dyrektora szkoły. Na pierwszym miejscu stawiał wykształcenie - i wszystkie swoje dzieci - a z dziewięciorga żyło siedmioro - kierował do dobrych gimnazjów, bądź na studia, choć niezbyt wysoka pensja nauczycielska zmuszała do ograniczeń.

Są to fakty ważne w biografii wielkiego śpiewaka - atmosfera domu w której wyrastał, silne poczucie więzi rodzinnych i przywiązanie do spotkań w gronie najbliższym. Matka Jadwiga z domu Skowronek, była kobietą opiekuńczą, zapobiegliwą i rozśpiewaną (Bogdan Paprocki nieraz potem zwróci żartobliwą uwagę na fakt, że głos ma jakby z natury, przekazany z rodu Skowronków). W domu Paprockich śpiewało się często i z upodobaniem. Ojciec w takich chwilach brał do rąk skrzypce a grał pięknie. Wiele o atmosferze domu mówi też gabinet zacnego rodziciela zwany przez domowników - jak pisze Janusz Paprocki - czerwonym pokojem (...). Mahoniowe meble, biurko, oszklona biblioteka, stojąca na rzeźbionej półce wielka oprawiona w skórę encyklopedia, czerwony dywan, na bibliotece popiersie księcia Józefa Poniatowskiego i Tadeusza Kościuszki, między popiersiami piękna Pogoń Litewska i Korona, a poniżej skrzyżowane dwie karabele.

Nie były to jednak przedmioty jedynie o znaczeniu dekoracyjnym czy symbolicznym. Do jakiego stopnia dom Paprockich przeniknięty był patriotyzmem potwierdziły s lata okupacji oraz czynny udział ojca Stanisława i dwóch starszych synów, Bogdana i Mariana, w konspiracji. Lecz na razie nic nie zapowiada czasów grozy, a przyszłość przedstawia się wcale pomyślnie. Od dawna było przy tym wiadomo, że rozśpiewany Bogdan, który zachwyca wszystkich niepospolitym głosem, zamierza zostać śpiewakiem. Nie przypadkiem dyrektor gimnazjum im. Staszica w Lublinie, Tadeusz Montewski, wręczając 18-letniemu maturzyście świadectwo dojrzałości, wyrzekł zdanie raczej nietypowe dla tej chwili: Wręczam ci świadectwo dojrzałości i życzę pięknej kariery śpiewaczej.

Bogdan Paprocki miał już wówczas wytyczony cel: szkolić głos, by zostać w przyszłości śpiewakiem. Jego kariera artystyczna potoczyłaby się na pewno inaczej i rozpoczęła wcześniej, gdyby nie wojna. Na razie powołany po wakacjach do służby wojskowej trafia do Podchorążówki Rezerwy Piechoty w Zamościu. Z tego czasu zachowało się wykonane wczesną wiosną 1939 roku zdjęcie szczupłego szeregowca w mundurze z szeroko rozwartymi w śpiewie ustami. W koszarach nie bez powodu nazywano Pa prockiego Kiepurą.

Przez twardą szkołę życia

W maju 1939 roku po ukończeniu podchorążówki trafia do 9 Pułku Piechoty w Chełmie Lubelskim i uczestniczy w obozie manewrowym w Pańskiej Dolinie pod Zamościem. Po wybuchu wojny jego pułk wyrusza na front a Bogdan Paprocki z kadrą podchorążych pełni służbę przy zabezpieczaniu przeprawy Wojska Polskiego przez Bug w Dorohusku. Po zakończonych działaniach i rozwiązaniu jednostki nie uczestniczy już w dalszych operacjach wojskowych i przegrupowaniu na wschód, co mogło się przecież zdarzyć a wtedy wojenny szlak miałby swój tragiczny finał w Katyniu. Za każdym razem splot okoliczności także i później uchroni go przed śmiercią. Podobnie ojca, który kilkakrotnie cudem ocalał w sytuacjach najwyższego zagrożenia. Przyjdzie mu jednak być świadkiem aresztowania brata Mariana w Lublinie na Krakowskim Przedmieściu i doświadczyć w tej sytuacji całkowitej bezsilności. Zobaczy potem brata w trumnie, choć mogło to dla niego i grabarzy zakończyć się tragicznie. Będzie też asystował przy ekshumacji zwłok wkrótce po wojnie. Jego działalność w konspiracji, pomimo licznych zagrożeń, pozwala mu zawsze wyjść cało z opresji. Aby uniknąć wywózki na przymusowe roboty, podejmuje najpierw, jako robotnik, pracę w Rejowcu, gdzie mieszka u rodziców. Wkrótce musi jednak zmienić miejsce pobytu ostrzeżony w porę, że Niemcy wpadli na trop tajnej organizacji. Jest rok 1942, Bogdan Paprocki osiada w Minkowicach, gdzie zatrudnia się w miejscowym tartaku. Lecz nawet w takich okolicznościach nie opuszcza go myśl, by szkolić głos.

Z początkiem 1943 roku osiada wreszcie w Lublinie, gdzie zatrudnia się w firmie drzewnej. Znów kręgi konspiracji, w tym kontakty z gronem młodych poetów - są pośród nich Ana Kamieńska i Jerzy Pleśniarowicz - i artystów okupacyjnego Lublina. Jest wreszcie okazja na w miarę systematyczne kształcenie głosu. Trafia zrazu do Mariana Sobieskiego, w przyszłości znakomitego etnomuzykologa, następnie do Eugeniusza Koppa. Dociera też do Ignacego Dygasa, jednego z największych polskich tenorów pierwszej połowy wieku i do Stefana Beliny-Skupiewskiego, przyszłego dyrektora Opery Śląskiej. W tym czasie przebywa w Warszawie, dokąd przeniósł się po aresztowaniu brata. Z końcem lipca zjawia się znów w Lublinie, by dać kilka koncertów, lecz do ogarniętej wybuchem powstania Warszawy już nie zdoła powrócić - i tak uniknie losu tysięcy poległych z pokolenia Baczyńskiego oraz widoku tragedii ginącej stolicy.

Oswobodzenie Lublina wiąże się z napływem do miasta wielu twórców i artystów, w większości wojennych rozbitków. Dociera tu także Ignacy Dygas, śpiewak o nieskazitelnej technice i te dorywcze lekcje wiele znaczą w rozwoju sztuki wokalnej Paprockiego. Jest to również czas gdy w Lublinie powstają pierwsze instytucje polskie - w tym rozgłośnia radia. To właśnie tam w prowizorycznym studio Paprocki stanął po raz pierwszy przed mikrofonem, aby zaśpiewać kilka utworów Moniuszki.

W kalendarzu Paprockiego coraz częściej pojawiają się publiczne występy, jednak wciąż nie ma możliwości by skoncentrować się na systematycznym kształceniu głosu danego przez naturę i są to nadal jedynie dorywcze lekcje. To okazało się dopiero możliwe od momentu zaangażowania do Opery Śląskiej i premiery "Traviaty".

Gdy opera była domem

To lata wyjątkowe w dziejach tej młodej sceny, która wkrótce dysponuje kolekcją wyjątkowo pięknych głosów, w większości tu odkrytych i doprowadzonych do mistrzowskiej klasy. W niedługim czasie Opera Śląska zyska nawet tytuł pierwszej sceny operowej w Polsce a wyprawy do Krakowa, Warszawy i Łodzi, a przede wszystkim miesięczne występy w sierpniu 1948 roku we Wrocławiu podczas wielkiej Wystawy Ziem Odzyskanych i Światowego Kongresu Intelektualistów, umacniają tę pozycję. Przypomnijmy, że Opera Śląska zaprezentowała tam wówczas 34 spektakle 7 pozycji, w tym "Aidę" w Hali Ludowej. Gdyby zaś wyliczyć nazwiska czołowych solistów opery i baletu bytomskiego zespołu tych lat, można by nie dać wiary, że to rzeczywistość. Wymieńmy chociażby tenorów - a byli w tym gronie tej miary śpiewacy jak m.in. Franciszek Arno, Wacław Domieniecki, Lesław Finze i Bogdan Paprocki. Czy wiele scen europejskich dysponowało wówczas grupą tak wspaniałych i to młodych tenorów?...

Miesiąc po "Traviacie" na scenę wchodzi "Cyganeria" w prześwietnej obsadzie - i tu Bogdan Paprocki zmierzy się wkrótce zjedna z popisowych odtąd ról - partią Rudolfa. Wielka kreacja, doskonalona ze spektaklu na spektakl. Lecz najważniejsze przed nim - partia Hrabiego Almavivy w "Cyruliku sewilskim" Rossiniego. I właśnie to zadanie okazało się decydującym doświadczeniem artystycznym w całej karierze - najważniejszym dla rozwoju sztuki wokalnej, choć długo zmagał się z problemami technicznymi, by osiągnąć założone szczytowe rezultaty. Utwierdzał go w tych wysiłkach zawsze oddany Jerzy Sillich, który powtarzał - po "Cyruliku sewilskim" każda partia operowa jest technicznie do opanowania. Nawet teraz, po 60 latach Bogdan Paprocki to potwierdza. Ilekroć bowiem napotykał na większe trudności - wracał do Almavivy i brawurowych popisów wokalnych tej postaci.

Pierwszy rok w Operze Śląskiej wieńczy Bogdan Paprocki rolą Fausta. Sukces spektaklu absolutny. A recenzje? Zacytujmy przywołanego już M. Józefa Michałowskiego, który napisał: ...Niedawny debiutant B. Paprocki, dzięki dużej muzykalności, pewności intonacyjnej i piękności swojego głosu, wysunął się obecnie na czoło tutejszego zespołu operowego. Szczery liryzm, ciepło jego głosu i piękna Unia interpretacyjna, przy coraz lepszej grze scenicznej, uczyniły postać Fausta w wykonaniu Paprockiego żywą i interesującą. Ten Faust doczeka się 168 przedstawień a spektakle z Paprockim w obsadzie wieńczy zawsze owacja.

Śpiewa dużo, co sezon w poszerzonym repertuarze o nowe pozycje. Opera Śląska, która występuje regularnie w szerokim objeździe, daje w tych latach rekordową ilość spektakli. Dla przykładu: w roku 1948 - 282, rok później -285, w roku kolejnym - 289... i tak rok po roku długo powyżej 270 przedstawień, z tego blisko połowa na gościnnych scenach. Będą to miasta duże i sceny prestiżowe, ale i miejscowości peryferyjne objęte objazdem zgodnie z ówczesnym nakazem służby kulturalnej. Spektakle Opery Śląskiej cieszą się wówczas tak wielkim powodzeniem, że do Bytomia wyprawiają się raz po raz "pociągi operowe", a bilety są dostępne w sprzedaży reglamentowanej, przy preferencji dla przodujących zakładów pracy oraz w nagrodę za wyniki produkcyjne.

Sława Bogdana Paprockiego utwierdzała się z każdym rokiem, lecz z jakiś powodów blokowano jego wyjazdy na międzynarodowe konkursy wokalne, choć nie są to jeszcze lata bezwzględnej "żelaznej kurtyny". W roku 1947 zakwalifikowany przez ministerialną komisję na wyjazd do Genewy - nie bez udziału niechętnej mu dyrektor departamentu Zofii Lissy - ostatecznie w szranki konkursowe nie stanie, choć krytyk muzyczny Jerzy Lefeld napisze w "Tygodniku Warszawskim", że na Najbardziej zaszczytną ocenę zasłużył bezwzględnie Bogdan Paprocki. W roku następnym podobnie. A jakie miał szanse dowodzi wypowiedź obecnej w jury wielkiej polskiej śpiewaczki Ewy Bandrowskiej-Turskiej, która stwierdziła: Może dobrze się stało, że Paprocki na owe konkursy "nie dojechał", bo z takim głosem i talentem mógłby rozpocząć wielką karierę na Zachodzie, skuszony ofertami impresariów. Mógłby... lecz czy dałby się nakłonić? Przecież później: w szczytowych latach kariery występował wielokrotnie na wielkich scenach operowych Zachodu, wystarczyło ulec pokusie, a ofert nie brakowało. Lecz dla kogoś takiego jak on, przynależnego do zdziesiątkowanego pokolenia Baczyńskiego, artysty który miał zawsze poczucie misji w służbie kultury narodowej i nadrzędnych powinności wobec polskiej publiczności, nie była to kwestią wyboru, lecz niezłomnych zasad, których nigdy nie poddawał rewizji.

Trzeba tym bardziej podkreślić zasługi Opery Śląskiej w jego rozwoju i tak szybkim wykreowaniu młodego śpiewaka do rangi pierwszego tenora polskich scen operowych. To tu narodził się i okrzepł jako śpiewak z mistrzowskim przygotowaniem wokalnym, bo właśnie w tym teatrze odbył gruntowne studia wokalne i sceniczne, podobnie jak wielu jego rówieśników z podobną biografią i wojenną wyrwą w życiorysie. Jest jeszcze jedna ważna cecha wyróżniająca Operę Śląską tych lat: rodzinna atmosfera, gdy teatr zastępował dom. Ileż by można przytoczyć na to świadectw i przykładów - choćby regularnie rozgrywane mecze piłkarskiej drużyny w efektownej, teatralnej oprawie. Bogdan Paprocki wyróżniał się wówczas także jako wielce skuteczny, bramkostrzelny, przebojowy napastnik.

Mistrzostwo sztuki

Pierwsze partie - to prawdziwe "brylanty" z repertuaru tenora lirycznego, jakim był z natury Bogdan Paprocki, obdarzony głosem wielkiej szlachetności o niepowtarzalnej barwie i bogactwie odcieni. Z czasem jego liryczny tenor, wraz z rozwojem techniki wokalnej, którą doprowadzi do mistrzostwa i poszerzaniem ról scenicznych o nowe pozycje, stanie się głosem lirico-spinto a repertuar obejmie niemal pełną skalę zadań, w tym także partie zaliczane do bohaterskich - takich jak Jontek w "Halce" , Don Jose - w "Carmen" , czy tytułowa w "Trubadurze". Gdy po kilkunastu sezonach bytomskich Bogdan Paprocki zwiąże się na stałe z Warszawą i Teatrem Wielkim jest już śpiewakiem, którego możliwości obejmują niemal wszystkie partie napisane na głos tenorowy, od tak błyskotliwych techniczne jak Hrabia Almaviva i Belmont z "Uprowadzenia z Seraju" Mozarta, ... i tu wyliczać by długo, a także mnożyć tytuły: najlepszy polski Jontek, niezrównany Stefan, wspaniały Cavaradossi, Manrico, Faust, Riccardo, Don Carlos, Don Jose... Po premierowej "Carmen" w Operze Śląskiej w roku 1956 napisał Jarzy Macierakowski w "Teatrze": Bogdan Paprocki jest właściwie bardziej tenorem lirycznym niż bohaterskim. Potrafi jednak w każdej partii tak kunsztownie władać swoim zachwycającym głosem, że po usłyszeniu go w partii tenora bohaterskiego Don Jose go, z pewnością przez długi czas nie będzie można słuchać innych odtwórców bez rzewnego wspomnienia o niezawodnym Paprockim.

Potwierdzą to późniejsze kreacje, już na scenie Teatru Wielkiego i w Warszawie, gdzie poszerzył repertuar o kolejne pozycje, w tym o partie Cania w "Pajacach" i Turiddu w "Rycerskości wieśniaczej". Szczególne uznanie zyskał po premierze "Andrea Chenier". Napisał Jerzy Waldorf: Spośród solistów najbardziej zachwycał w tytułowej postaci i roli Bogdan Paprocki... Bardzo trudną partią udowodnił, że jest tenorem u nas obecnie bezkonkurencyjnym.

Z okazji 40-lecia pracy artystycznej wielkiego tenora Józef Kański stwierdził, wyliczając walory jego sztuki, iż bez obawy popadnięcia w przesadę można nazwać Bogdana Paprockiego śpiewakiem doskonałym. Niewielu też zapewne można było w pięćdziesiątych, sześćdziesiątych latach znaleźć w całej Europie artystów (...) którzy by mu w tej doskonałości dorównać mogli.

Tajemnica wielkiej sztuki Bogdana Paprockiego, którego Józef Kański nazwał śpiewakiem "par excellence romantycznym", wynika - jego zdaniem - poza oczywiście walorami pięknego głosu z mistrzostwa szkoły wokalnej, a także bezbłędnej muzykalności oraz wyjątkowego daru ekspresji, czego brak tak wielu wybitnym i sławnym współczesnym śpiewakom. Dlatego określano go nieraz jako artystę "śpiewającego sercem", bo też pełen wewnętrznej ekspresji głos Paprockiego i jego pulsujący żar niedościgłych mezzavoce porywał i wzruszał. Co zaś równie ważne - wraz z rozwojem sztuki wokalnej następowało doskonalenie warsztatu aktorskiego, były to więc kreacje wokalno-aktorskie o znamionach wybitności.

Uznając, że Bogdan Paprocki jest pod względem wokalnym wyjątkowym zjawiskiem w historii powojennej opery polskiej, Ewa Łętowska tak scharakteryzowała sztukę wokalną wybitnego tenora: bezbłędna intonacja... świetne, pełne blasku górne dźwięki (C jak dzwon), oddechu ile zechce... Podkreślała też szczególnego rodzaju inteligencję muzyczną Paprockiego pozwalającą mu bezbłędnie sugerować barwą, frazowaniem, dynamiką, tempami charakter postaci, którą właśnie ucieleśniał. (...) Miał też własne

środki na wielkie, filharmoniczne dzieła oratoryjne - na Mozarta, Beethovena, na Verdiego i przez lata był jednym z filarów wszelkich koncertów z tej dziedziny w Warszawie a potem Narodowej Filharmonii. Stwierdziła także -Gdyby nie było zimnej wojny, gdyby granice dla artystów były w pełni otwarte, na pewno nie mielibyśmy Paprockiego w Polsce, bo byłby jednym z pierwszych tenorów Europy, wojażującym i robiącym karierę bardziej uniwersalną.

Sam Bogdan Paprocki takie opinie - odnosząc je nie tylko do siebie, lecz wielu wybitnych śpiewaków jego generacji uzasadniał tym, że urodziliśmy się za wcześnie, albo też za późno - i jest z tym pogodzony. W tym miejscu warto przytoczyć zdanie, które wyraził z okazji 85. rocznicy urodzin, gdy otrzymał w darze wieniec laurowy, którym uhonorowano przed 100 laty wielkiego poprzednika, legendarnego tenora Aleksandra Myszugę. Wyznał wówczas Paprocki: Los okazał się dla mnie wyjątkowo szczodry. Dał mi 85 zdrowych i spokojnych lat życia, 58 szczęśliwych sezonów artystycznych i 2774 czarowne wieczory na operowej scenie. To tak, jak gdybym przez ponad 7 lat, wieczór w wieczór bez dnia przerwy stawał w świetle reflektorów. (...) Czas biegnie a ja nadal wierzę w swoją szczęśliwą gwiazdę i ufam, że pozwoli mi jeszcze trochę poczekać na mój całkiem prywatny fin de siecle.

Z widokiem na Teatr Wielki

Kto tu nie był - nie uwierzy jak skromny prowadzi żywot wielki śpiewak, którego kariera sceniczna trwa nieprzerwanie od 60 lat, za to emerytura wynosi coś około 2000 złotych. Garsoniera na 3 piętrze domu przy ulicy Moliera 8, niemal żadnych wygód - za to z oknem wychodzącym na Teatr Wielki i odbudowany stołeczny Ratusz, gdzie zginął w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego Krzysztof Kamil Baczyński. Co uderza, to niezwykle uporządkowane archiwum wielkiego śpiewaka: ogromne zbiory utrzymane w idealnym, usystematyzowanym porządku, od pierwszej premiery - po lata ostatnie. To wiele mówi o cechach jego charakteru, w tym o wyjątkowym perfekcjonizmie i rzetelności artystycznej. Może i dlatego jego kariera trwa tak długo, bo wszystko podporządkowywał w życiu sztuce i dążeniu do absolutnej doskonałości; zawsze kierują-c się zasadami honoru i odpowiedzialności.

Co dnia odbywa też spacery z psem, zawsze raźnym krokiem, w rejonie Teatru Wielkiego, gdzie zjawia się potem codziennie, nadal obecny w życiu Opery Narodowej nie tylko z wieloletniego nawyku. Ma swoje role - i co pewien czas (żartuje, że "jako śpiewający emeryt") pojawia się na ogromnej scenie Teatru Wielkiego a to jako Abdallo w "Nabucco", a to jako Książę Yamadori w "Madamie Butterfly", a to znów jako Stary Faust - w roli którą kreował z okazji jubileuszu 50-lecia kariery scenicznej. W roku 2001, liczący 82 lata artysta wyprawił się z Teatrem Wielkim nawet do Chin ze spektaklami "Nabucca" a przecież Abdallo wjeżdża na scenę na koniu. Lecz żaden to wyczyn dla śpiewaka w jego wieku - pod warunkiem, że nazywa się Bogdan Paprocki.

Dzieje opery nie znają przypadku by śpiewak i to jeszcze tenor występował w tym wieku na scenie. Pamiętajmy, że uznany za króla tenorów swoich czasów Enrico Caruso nie dożył 48 lat. Największy tenor przełomu stuleci Jan Reszke śpiewał nie dłużej niż ćwierć wieku. Trzydzieści lat trwała kariera Jana Kiepury (zmarł w 64 roku życia). Uchodząca za rekordowo długą obecność na scenach Beniamina Gigli nie przekroczyła 40 lat. Niewiele ponad 20 lat trwała kariera Mario del Monaco, około 30 - Giuseppe di Stefano. I to na tym tle oceniajmy fenomenalny wręcz przypadek scenicznej długowieczności Bogdana Paprockiego, który pojawia się nadal także na estradach koncertowych w repertuarze pieśniarskim.

Lata bytomskie sam Paprocki zalicza do najważniejszych w rozwoju sztuki wokalnej: Co sezon nowe premierowe wcielenia i wspaniałe popisowe partie. Jego repertuar obejmie z czasem 50 pozycji operowych, lecz zrębem pozostanie to, co zdobył i utrwalił na bytomskiej scenie. Choć w roku 1960 osiadł na stałe w stolicy, nadal utrzymuje stałe artystyczne kontakty ze sceną swego wspaniałego debiutu i nadzwyczajnych dokonań w latach wczesnej kariery. Tu świętował swe kolejne jubileusze, a gdy Opera Śląska wejdzie w Złote Gody - w galowym koncercie wykona z tym samym żarem, co w dawnych latach bytomskich, wspaniałą, lecz arcytrudną "Arię z kurantem", na co porwał się ponownie w roku 1996 z okazji 50lecia pracy scenicznej. Była w tym akcie wielka artystyczna odwaga - wytrzymać próbę własnego głosu z lat szczytowych kariery i to na miarę własnej legendy... A potem te salwy owacji publiczności, która poderwała się z miejsc.

Na bytomskiej scenie Bogdan Paprocki wystąpił także przed rokiem, w dniach obchodów 60. rocznicy Opery Śląskiej, by 22 maja kreować po raz kolejny jakże przejmującą w jego interpretacji partię Starego Fausta. Tego dnia została otwarta ponownie, zniszczona w czasie pożaru Sala Śpiewu jego imienia, urządzona przy bezpośredniej z nim współpracy. A przed nami - wyjątkowe wydarzenie: galowe przedstawienie "Traviaty" z okazji 60 lat występów Bogdana Paprockiego na scenach operowych. Będzie to już 2792 spektakl, z jego udziałem. Przez ten czas wystąpił na 31 scenach krajowych, w repertuarze operowym oraz w 182 miastach na estradach koncertowych. Ma Paprocki w dorobku również występy na 87 scenach operowych całego świata w ponad 40 krajach. Najważniejsza jednak była dla niego polska publiczność, której służył w poczuciu życiowej misji, zawsze w najwyższej formie artystycznej - artysta natchniony z głosem ze "szlachetnego kruszcu", który porywał i wzruszał.

Dwie daty: 23 listopada 1946 roku - i 23 listopada roku 2006 związane z bytomską sceną, przejdą do światowych kronik oper. Nie sądzę, że kiedykolwiek pojawi się jeszcze na świecie tenor, który przebije fenomenalny rekord Bogdana Paprockiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji