Artykuły

Klata oskarża

"Transfer!" w reż. Jana Klaty w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. Pisze Leszek Pułka w Dzienniku.

Podczas spektaklu żadnych skandali, lecz po raz pierwszy w teatrze Jana Klaty smak łez. "Transfer!" to opowieści przesiedleńców, które budzą wzruszenie - raczej dokumentalisty niż estety.

Klata wystawił teatr epicki. Bliższy słuchowisku radiowemu czy poetyce żywych obrazów niż teatrowi zdarzeń. Czułem, jakby na scenę wyszli bohaterowie obrazów Wróblewskiego i przemówili. Szeptem, bez krzyku wspominali: Karolina Kozak, Ilse Bode, Angela Hubricht, Hanne-Lore Pretzsch, Jan Charewicz, Jan Kruczkowski, Zygmunt Sobolewski, Andrzej Ursyn Szantyr, Matthias Goeritz i Guenter Linke.

Scena wysypana grubą warstwą ziemi. 10 biurowych krzeseł, na których siedzą starcy. W środku sceny pająk ażurowego podestu, na którym Stalin, Roosevelt i Churchill łupią w karty. Czasem, kontrapunktując opowieść, tną na gitarach "Transmission" Joy Division. Reszta to osobiste narracje Polaków wysiedlonych z Ukrainy i Niemców przesiedlonych do stref okupacyjnych. Relacje pomiędzy oprawcami historii a ich ofiarami są nikłe. Raz czy dwa Stalin przegania ludzi precz. Wszystko, co jest osobistą tragedią ludzi, ma kształt rodzinnego albumu, kolekcji pamiątek, zbioru listów czy sztambucha, w którym ktoś rekonstruuje listę współmieszkańców przymusowo porzuconej wsi... Nie protestują. Nie wzywają pomsty. Nie biorą nikogo na świadka. Jedni nie potrafią zapomnieć, inni nie chcą pamiętać. Jedni - zupełnie jak bohaterowie powieści Konwickiego - chcieliby, aby mit nabrał ciała. Drudzy znów - jak u Białoszewskiego - odtwarzają codzienne rytuały, opowiadają żarty o Hitlerze, anegdoty o psie zwanym Stalin. Pogodzeni z losem zachęcają do współmiłości i współpamięci. Pamiętając o zbrodni, rzadko mówią o karze i winie. Ale mówią namiętnie. O lęku, tęsknocie, głodzie ziemi ojczystej. Jak postacie w ludowej szopce wychodzą, stają w światłach rampy, opowiadają, znikając za sceną. Klata oskarża. Zbrodnie polityków ukazuje jako błazeńską partię karcianej gry, diabelską sztuczkę sklerotyków-tyranów, w której stawką są biografie tysięcy. Tu gra w trzy zapałki rozstrzyga o granicach państw i przesiedleniu milionów. Trzech oprawców, trzech idoli epoki jednym podpisem potrafi przekreślić historię 36 pokoleń Polaków.

Polityczny Grand Guignol to teatr Klaty, którego znamy. Kiedy Przemysław Bluszcz jako satrapa Stalina, Zdzisław Kuźniar - marionetka Rossevelta i Wiesław Cichy - bufon Churchill, jak bohaterowie "Szansy na sukces", wykonują piosenkę Joy Division, refren "Dance, dance, dance, to the radio" zmienia polityczne bla, bla, bla w hipergrozę. Po stronie oprawców jest show historii. Po stronie ofiar - cisza. Przejmująca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji