Artykuły

Powiało niezrozumieniem

Małgorzata Matuszewska nie potrafiła profesjonalnie zrecenzować spektaklu. Jedyne, na co stać etatowego krytyka "Słowa Polskiego", którego zawód polega na obiektywnym opisie oraz ocenie obejrzanego dzieła, z których pożytek mają czytelnicy, to podzielenie się z nimi absolutnie subiektywnymi wrażeniami: "nie podobało mi się, nudziłam się" - z recenzją spektaklu "Terrodrom Breslau" w Teatrze Polskim we Wrocławiu polemizuje Marta Bryś z Nowej siły krytycznej.

Tekst Małgorzaty Matuszewskiej, który ukazał się w Słowie Polskim. Gazecie Wrocławskiej 23 listopada 2006 roku wymaga komentarza ze względu na kompletne niezrozumienie sensu spektaklu, nieznajomości przez autorkę formy i materii teatru. Oczywiście każdy ma prawo do własnej opinii i moim celem nie jest pozbawianie nikogo tego prawa, ale bezwzględne skreślenie spektaklu i wrzucenie go do worka z napisem "ani mądry ani odkrywczy" wymaga jednak uzasadnienia tak radykalnego kroku. Niestety we wspomnianym tekście Matuszewskiej próżno szukać analizy i wniosków. Ponadto jak na próbę teatralnej opinii sporo w niej złośliwych uwag, które zdołała zamknąć zaledwie w siedemnastu krótkich zdaniach. Przytoczę kilka.

"Interakcja z widzami jest infantylna". W spektaklu aktorzy celują z karabinów kilkanaście centymetrów od twarzy widza, rzucają z wysokości wypełnione cukrem butelki, rozbijające się metr od pierwszych rzędów, jeden z bohaterów chodzi po proscenium z małą kamerą cyfrową i filmuje widzów, którzy jednocześnie mogą się oglądać na tylnej ścianie sceny. Nie wiem, jaka interakcja byłaby mniej infantylna, szczególnie w spektaklu traktującym o manipulacji świadomością odbiorców przez media. Nietrudno odczytać koncept reżysera, oparty na wytrąceniu widza z przyzwyczajenia do bierności. Wiktor Rubin na pewno byłby zaskoczony, że broń i kamera przywodzą komuś na myśl infantylizm.

"Mariusz Kiljan, który naprawdę nie wygląda na 15 lat". To fakt, Kiljan ma stanowczo więcej niż piętnaście lat i na tyle wygląda. Mimo to reżyser zdecydował się go w tej roli obsadzić. Pozostała siódemka aktorów "Terrodromu" to młoda siła zespołu Teatru Polskiego. Można przypuszczać, że Kiljan nie ukrywał przed Rubinem swojej metryki i nieprzypadkowo zagrał Feliksa. Na szczęście mamy za sobą czasy ilustrowania tekstu na scenie i jak najdokładniejszego odtworzenia realiów epoki, z której pochodzi. Współczesny teatr odrzuca decyzje przypadkowe, czego Autorka zdaje się nie zauważać. Nie dostrzega również, że dorosły mężczyzna w roli zagubionego chłopca z domu bez wartości, gdzie zasady dyktuje ojciec-sadysta, to przejmujący obraz wrażliwego kidulta (zrost angielskich kid - dzieciak i adult - dorosły). Na szczęście Autorka nie postuluje, by wprowadzić ogólną zasadę dobierania aktorów według wieku postaci, bo zapewne wtedy doszłoby do sytuacji, w której wszystkie role rodzinne graliby Jan, Maria i Błażej Peszkowie.

"Tom znęca się nad żoną. W telewizji prowadzi reality show, poświęcony przemocy". Autorka tekstu z niezwykłą lekkością przechodzi na tym zestawieniem do porządku dziennego, pozostawiając je bez komentarza. Trzeba przypomnieć, że scena telewizyjnego show precyzyjnie odsłania mechanizmy manipulacji medialnej. Cynizm prowadzącego (ubranego w garnitur w militarny wzór), bezdusznie powtarzającego ludzkie tragedie do kamery zderzany jest z groteskowym płaczem uczestników programu telewizyjnego, opowiadających o swoich tragediach. Mieszanka patosu i wyrachowania powoduje u widza wybuch niekontrolowanego śmiechu. Autorka niestety nie jest w stanie dostrzec analogii z popularnymi talk show, na które w jednej z prywatnych telewizji nietrudno trafić. A jeśli dostrzega, tym bardziej trudno zrozumieć, dlaczego nie prowadzi jej to do głębszej oceny inscenizacji.

"Ze sceny padło zdanie <>, wypowiedziane z determinacją przedszkolaka, cieszącego się, że bezkarnie może broić". Fakt, ze sceny padło takie zdanie. Na pewno Autorka bez trudu odgadła, że jest to scena pełnej improwizacji Krzysztofa Zarzeckiego, który co wieczór mówi o czymś innym. Opowiada o polityce, życiu, swoim dniu, próbach, pogodzie, o wszystkim, co dzień pozostawił w jego pamięci. Oczywiście rozumiem, że owo zdanie było mocne, bezkompromisowe i przypomina manifest polityczny, ale zadaniem krytyka nie jest obnoszenie się ze swoimi poglądami, ale obiektywna ocena reżyserii i efektu artystycznego. Jeśli ktoś uważa, że pomysł Rubina na tę scenę jest nietrafiony, wystarczy w kilku zdaniach udowodnić, wskazując konkretne błędy reżyserskie. Niestety autorka nie precyzuje, co ją oburzyło i zniesmaczyło. Nie rozumie i nie pyta o powód, dla którego taka scena w spektaklu się znalazła.

Nic ponadto nie znalazło się w "Słowie Polskim". Czytelnik nie dowie się, że ma szansę obejrzeć we Wrocławiu spektakl bardzo bliski estetyce Franka Castorfa, jednego z najważniejszych europejskich reżyserów. Nie dowie się, że to jedyny wrocławski spektakl, zrealizowany według Brechtowskiego efektu obcości. Nie dowie się, że to bardzo odważne oświadczenie artystyczne nowej dyrekcji Teatru Polskiego.

Małgorzata Matuszewska nie potrafiła profesjonalnie zrecenzować spektaklu. Jedyne, na co stać etatowego krytyka "Słowa Polskiego", którego zawód polega - jak się wydaje - na obiektywnym opisie oraz ocenie obejrzanego dzieła, z których pożytek mają czytelnicy, to podzielenie się z nimi absolutnie subiektywnymi wrażeniami: "nie podobało mi się, nudziłam się". Szkoda tylko, że nie możemy się dowiedzieć - dlaczego, bo dopiero w tym momencie zaczyna się profesjonalna krytyka. Własnymi frustracjami i problemami lepiej podzielić się na przykład w konfesjonale.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji