Artykuły

Mężczyznom nie mam nic do zaoferowania

- W moim przekonaniu lepiej być aktorką jednego, dobrego serialu, niż występować w trzech różnych tasiemcach i wcielać się w podobną postać. Za wyczerpanie medialne płaci się wysoką cenę - mówi warszawska aktorka OLGA BOŃCZYK.

Singielka. Wierzy, że prawdziwą miłość spotka w następnym życiu. Nie szuka mężczyzny, bo jak twierdzi, dziś nie ma mu nic do zaoferowania. Olga Bończyk nie znosi "koperkowych" rozmów o niczym, niechętnie opowiada o ślubie w Las Vegas, ale wie, jak nie rzucać talerzami i kulturalnie rozstawać się z mężami.

Wierzy pani w miłość na całe życie?

- Jeśli w tym wcieleniu będę nad sobą pracować, to w następnym życiu spotkam taką miłość.

A skąd takie przekonanie? Pani zdaniem istnieje życic po życiu?

- Dusza jest nieśmiertelna. Myślę, że w każdym kolejnym wcieleniu doskonali się coraz bardziej, dojrzewa.

Pomaga jej pani w tym, czy poddaje się temu, eo przyniesie los?

- Czytam książki o samorozwoju, np. o filozofii buddyzmu, rozmawiam z przyjaciółmi, uczestniczę w psychoterapii - ustawieniach systemów rodzinnych, mimo że wiele osób uważa je za szamanizm. Nie chcę bezwolnie poddać się losowi. Zależy mi, by mieć wpływ na swoje życie, wiedzieć, dlaczego przytrafiają mi się niektóre sytuacje.

Jakie sytuacje? Chodzi o relacje z mężczyznami, miłość?

- Miłość na całe życie mi się nie przytrafiła. Ale jak to w życiu bywa, nigdy nie można mówić nigdy...

Czy to znaczy, że szuka pani nowego partnera, otwiera się na kolejny związek?

- Teraz nie czekam na nikogo. Nie jestem gotowa na uczenie się kogoś od początku. Nie mam dziś nic do zaoferowania mężczyźnie. Nie chcę jednak, by to zabrzmiało tak, jakbym czuła się wypalona i skrzywdzona. Teraz jest czas na poukładanie siebie na nowo. Chcę ustalić nowe priorytety, uporządkować swoje życie, by za chwilę znów się do niego uśmiechać. Jeśli ktoś mnie oczaruje i nie będę potrafiła obronić się przed tym uczuciem, to czemu miałabym z tego nie korzystać? Jeśli jednak taka osoba nie pojawi się do końca życia, nie będę miała żalu do losu.

Uważa się pani za typową singielkę? Silną i niezależną?

- Zawsze byłam samodzielna. Nie ukrywam, że bycie singlem jest przyjemne. Mam fajnych przyjaciół, robimy sobie wieczorki kulinarne, chodzimy do kina, teatru. Nie narzekam na nudę.

Nie czuje się pani samotna? Zbliża się Boże Narodzenie. Fajnie jest się wtedy do kogoś przytulić?

- Oczywiście. Każdy ma taką potrzebę, ale nie mam już dwudziestu lat. Potrafię rozsądnie generować swoje pragnienia, nie ulegam szaleństwu chwili, nie chcę popełnić błędu, którego mogłabym później żałować. To nie byłoby rozsądne...

Ale przecież w życiu każdego czasami potrzebna jest odrobina szaleństwa...

Pani też dała się namówić na ślub w Las Vegas.

- Las Vegas kojarzyło mi się jedynie z kasynami, więc kiedy mój partner podczas podróży do Stanów Zjednoczonych zaproponował mi ślub i kupił obrączkę, niczego nie podejrzewałam. Jeszcze tydzień po ślubie nie wierzyłam w to, co się stało.

Piosenki, które wykonuje pani podczas swoich koncertów i które trafią na pani nową płytę, układają się podobnie jak pani życie. Śpiewa pani o miłości - od poznania i zakochania po pierwszą sprzeczkę i rozstanie...

- Piosenki nieoczekiwanie ułożyły się w historię miłości, którą każdy z nas przeżywał. Koncert zaczynam zazwyczaj piosenką "Pójdę wszędzie z tobą" - "dobrze o tym wiesz, pójdę wszędzie z tobą, czy to świt czy zmierzch (...), na pstrągi w rannej mgle, na grzyby w deszcz". Potem śpiewam m.in. "Trzeba marzyć" Kofty, o tym, że miłość przyjdzie, jeśli się będzie o niej marzyło, "Czas miłości" Młynarskiego, który przekonuje, że do miłości można się przyzwyczaić, można ją oswoić. (...)

Gra pani w serialu, w teatrze, śpiewa, maluje, ale nie jest pani gwiazdą z pierwszych stron gazet. Dlaczego? Nie zależy pani na sławie?

- Nie bywam na bankietach, otwarciach, zamknięciach, wręczeniach nagród, dlatego rzadko jestem pokazywana w mediach. Wolę posiedzieć w domu, pójść do przyjaciółki, wypić lampkę wina i zjeść coś pysznego w gronie ludzi, z którymi można o czymś fajnym porozmawiać. Ostatnio w jednym z miesięczników przeczytałam, że bywam na wszystkich imprezach. Przyznano mi nawet żółtą koszulkę liderki balangowiczki. Jakaś pani redaktor strony towarzyskiej musiała sobie zadać wiele trudu, by znaleźć tak wiele moich zdjęć. Okrasiła je kąśliwymi komentarzami. A mnie nadal nie interesuje lanserka warszawska i "koperkowe" rozmowy o niczym.

Propozycje zawodowe wybiera pani tak skrupulatnie jak zaproszenia na imprezy?

- Ktoś kiedyś napisał o mnie - "aktorka jednego serialu". W moim przekonaniu lepiej być aktorką jednego, dobrego serialu, niż występować w trzech różnych tasiemcach i wcielać się w podobną postać. Za wyczerpanie medialne płaci się wysoką cenę. Wolę rozłożyć swoją karierę na długi okres, niż znudzić widzów swoją osobą. Dziś na swoją pracę patrzę z większym dystansem. Na szczęście los mi sprzyja i zawsze pojawia się jakaś miła propozycja, kolejne wyzwanie, praca...

Jak wyobraża sobie pani starość? Bez męża, dzieci, wnuków?

- Mam nadzieję, że będę miała miłą emeryturę i kupię sobie niewielki domek w Toskanii. Będę siedziała w bujanym fotelu i czytała książki. Ogród będzie tonął w ziołach, a na dębowym stole, przykrytym lnianym obrusem pachnącym wiatrem, postawię oliwki, wino, wodę i pyszny chleb, który sama upiekę. Będę czekała na gości. Uwielbiam gotować dla przyjaciół.

Gdyby mogła pani cofnąć czas, walczyłaby pani o miłość?

- Wyprosiłam sobie wystarczająco dużo miłości od losu. Zasłużyłam na to, by w moim życiu działy się dobre rzeczy. Mężczyźni, którzy znaleźli się na mojej drodze, mieli mnie czegoś nauczyć, sprawić, bym coś zrozumiała, czegoś doświadczyła.

Kiedy byłam młodą dziewczyną, myślałam, że będę mieć królewicza z bajki, trójkę dzieci i cudowną pracę. Nie wszystko to się spełniło. Ale ja zawsze staram się jednak pamiętać tylko te dobre chwile. Nauczyłam się pokory wobec życia.

***

Olga Bończyk

Absolwentka wydziału wokalno-aktorskiego Akademii Muzycznej we Wrocławiu. W 1995 r. z pierwszym mężem, aktorem Jackiem Bończykiem przeprowadziła się do Warszawy. Od tego czasu współpracuje z warszawskimi teatrami. Doktor Edyta

Kuszyńska z serialu "Na dobre i na złe". Malarka. Choć nigdy się tego nie uczyła, perfekcyjnie kopiuje obrazy znanych twórców. Piosenkarka. Przez blisko 9 lat koncertowała po Europie z zespołem Spirituals Singer Band, grającym muzykę gospel (muzyka sakralna popularna wśród czarnoskórych mieszkańców USA). Wiosną będzie nagrywać trzecią płytę. Po "Piosenkach z klasą" i "Kolędach Olgi Bończyk". przyszła kolej na muzyczne podsumowanie życiowych miłości. A jest o czym śpiewać!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji