Artykuły

W studiu nikt mnie nie pogania

- W radiu tworzymy teatr wyobraźni, który odwołuje się przede wszystkim do wrażliwości słuchacza, do jego pejzażu wewnętrznego. Rzecz polega bardziej na rozpoznaniu osobowości granego przeze mnie bohatera niż jego cech zewnętrznych - mówi MARIUSZ BENOIT, laureat Wielkiego Splendora 2006.

Krzysztof Feusette: Pana najnowszą rolą radiową jest Sajetan Tempe w "Szewcach". Witkacy pisał o rewolucji, po której zatriumfuje kultura masowa. Pan nie poddał się jej dyktatowi i wywiadów udziela raz na kilka lat. Dlaczego?

MARIUSZ BENOIT: Wolę opowiadać osobie poprzez to, co robię na scenie. Jeżeli widzowie uwierzą w postać, którą gram, w zupełności mnie to satysfakcjonuje.

W kinie najczęściej obsadzane są gwiazdy, a pan ucieka przed popularnością?

- Inaczej nie byłbym w zgodzie ze sobą. Rozumiem wymogi wolnego rynku i marketingu, być może rzeczywiście tracę sporo propozycji ekranowych. Myślę jednak, że ludzie, na których mi zależy, wiedzą, co robię. Czuję się zażenowany, kiedy słucham artystów znających odpowiedź na każde pytanie. Wydaje mi się, że stan, w którym człowiek wie wszystko, to wewnętrzna martwota. Przecież urok życia polega również na tym, że ciągle coś się zmienia. Stale pojawiają się nowe pytania. Szukam odpowiedzi w literaturze, teatrze, kinie. Nie noszę ich gotowych w sobie, dlatego nie lubię wywiadów. Całą swoją pracę traktuję jako formę dialogu. Teatr jest rozmową z widzem, podczas której największym twardzielom zdarza się płakać, chociaż nikomu się do tego nie przyznają. Jeżeli nie nawiążę kontaktu z drugim człowiekiem podczas spektaklu, to nie ma sensu potem tłumaczyć przyczyn tego niepowodzenia. Aktorstwo nie jest zawodem, który można uprawiać teoretycznie.

Czy przed nagraniem słuchowiska myśli pan o postaci podobnie jak w teatrze? Jak się porusza? Jaki ma kostium?

- W radiu tworzymy teatr wyobraźni, który odwołuje się przede wszystkim do wrażliwości słuchacza, do jego pejzażu wewnętrznego. Rzecz polega bardziej na rozpoznaniu osobowości granego przeze mnie bohatera niż jego cech zewnętrznych. Nie ma rekwizytów ani kostiumu, ale są realizatorzy, którzy dbają, by wypełnić sceniczną przestrzeń. Scenografię i atmosferę miejsca budują, używając całej gamy dźwięków czy utworów muzycznych. To znakomici fachowcy.

Słuchał pan radiowego teatru w dzieciństwie?

- Oczywiście, jestem wychowany na słuchowiskach. Od dziecka kształtowały moją wyobraźnię. Kiedy jeszcze nie mieliśmy w domu telewizora, wieczorną porą "otwierało się" radio i człowiek odpływał winne światy. Teraz, kiedy siedzę po drugiej stronie, jest podobnie. W studiu radiowym panuje wyjątkowy spokój. Nikt nade mną nie stoi, nie pogania. Wszystko jest uzależnione ode mnie. To ja decyduję, kiedy zawiesić głos, kiedy wydłużyć pauzę, wziąć oddech, westchnąć. Jestem w jakimś sensie pasem transmisyjnym dla myśli autora. Nie mogę kreować siebie, mam przekazać sens słów zawartych w powieści, dramacie czy wierszu. I co najważniejsze, to nigdy nie jest utwór błahy. W radiu realizuje się wyłącznie dobrą literaturę. Czerpię z tej pracy wiele korzyści, bo często mam okazję czytać książki, na które, z braku czasu, pewnie bym nie trafił. Ostatnio były to np. listy Jerzego Giedroycia. Wzbogacam się, poszerzam własne horyzonty.

Przed trzema laty, odbierając Złoty Mikrofon, powiedział pan, że Teatr Polskiego Radia jest jak wyspa na oceanie. Jak pan postrzega ten ocean?

- Każdy, kto przygląda się światu, ocenia go inaczej. Najbardziej doskwiera mi brak autorytetów, rozchwianie, względność wszystkiego, zanik systemu wartości. Tak łatwo dzisiaj nazwać każdy problem, wystarczy usiąść na przypadkowej kanapie, a już płyną kolejne definicje. Dochodzi do tego chaos medialny, działania promocyjne, które atakują ze wszystkich stron. Część ludzi jest ogłuszona, zagubiona. A w Teatrze Polskiego Radia spokojnie rozmawiamy ze słuchaczami o kwestiach istotnych, ponadczasowych. Panuje porządek, nikt nie nazywa wybitnych dzieł ramotami. I odwrotnie. Jeżeli aktor nie oddaje całego siebie, nikt go więcej nie zaprosi. To miejsce wyjątkowe, dlatego powinno być pod ochroną.

***

Sylwetka

UCHODZI ZA CZŁOWIEKA ZAMKNIĘTEGO W SOBIE

, nie udziela się w mediach, nie występuje w reklamach. Studenci Akademii Teatralnej w Warszawie nazywali go mrukiem o gołębim sercu. Ostatniego prasowego wywiadu udzielił w 1999 r. miesięcznikowi "Teatr", gdy otrzymał przyznawaną przez to pismo Nagrodę im. Aleksandra Zelwerowicza.

URODZIŁ SIĘ

23 listopada 1950 r. we Wrocławiu. Jest synem pary aktorskiej: Marii Zbyszewskiej i Ludwika Benoit.

NA EKRANIE ZADEBIUTOWAŁ

, mając 11 lat. W 1974 r. ukończył łódzką Filmówkę. Ma w dorobku wiele wybitnych scenicznych kreacji. Obecnie jest w trakcie prób do Szekspirowskiej "Miarki za miarkę" w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Powszechnym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji