Artykuły

Miłość jako choroba

"Fedra" w reżyserii Mai Kleczewskiej to ambitna, ale nieudana próba przełożenia mitu na język współczesności.

Ten, kto spodziewa się ujrzeć na scenie Narodowego aktorów w chitonach, będzie srogo zawiedziony. Wystawiając "Fedrę", Maja Kleczewska przeniosła akcję w dzisiejsze realia. Jej "Fedra" oparta jest bowiem na współczesnych realizacjach mitu: "Dla Fedry" szwedzkiego dramatopisarza Pera Olova Enquista i "Fedrze" Węgra Istvána Tasnádiego, połączonych z fragmentami Seneki i Eurypidesa.

Inscenizacja wiele zawdzięcza zwłaszcza adaptacji Tasnádiego, w której bohaterka jest współczesną kobietą w okresie menopauzy, a jej mąż Tezeusz znajduje się w stanie śpiączki. Autorka scenografii Katarzyna Borkowska zmieniła Małą Salę Narodowego w oddział intensywnej terapii skrzyżowany z salą bankietową. Na szpitalnym łóżku obwieszonym kroplówkami leży Tezeusz (Jan Englert). Dookoła kręci się rodzina: wystylizowana jak z magazynu "Vogue" Fedra (Danuta Stenka) pozuje z dwoma chartami u stóp, jej pasierb Hipolit (Michał Czernecki) śpi obok na brudnym materacu, jej brat Minotaur (Przemysław Stippa) - zatrzymany w rozwoju chłopiec - nie odrywa wzroku od gameboya, Arycja (Patrycja Soliman) błąka się w szpitalnych ochraniaczach.

Historię występnej miłości Fedry do pasierba Kleczewska przefiltrowała przez współczesną psychologię, w której ważne miejsce zajmuje tłumienie seksualnych pragnień. Na scenie mamy katalog klinicznych przypadków: wiecznie nieobecny ojciec - podstarzały erotoman, który zrujnował emocjonalne życie rodziny, żyjąca w jego cieniu żona, która głód miłości kompensuje jedzeniem, słaby psychicznie, chory na depresję syn. Jest jeszcze Arycja, ofiara gwałtów dotknięta wojenną traumą. W tym świecie kalekich, tłumionych emocji miłość Fedry do Hipolita wybucha jak nowotwór, który błyskawicznie niszczy organizm i prowadzi do śmierci.

Problem w tym, że ciekawe pomysły interpretacyjne giną w chaosie sprzecznych stylistyk teatralnych. Pomysł połączenia tak odległych tekstów jak Seneka i Tasnádi okazał się pułapką, zamiast polifonii znaczeń na scenie powstaje kakofonia. Przedstawienie rozpada się już na poziomie języka: innym językiem mówi Teramenes, kiedy aleksandrynem relacjonuje śmierć Hipolita, a innym Fedra, kiedy opowiada o swoich fantazjach erotycznych przez telefon. Słaba jest dramaturgia, z każdą sceną spektakl rozpoczyna się od nowa, żaden wątek nie zostaje doprowadzony do końca. Relacje między postaciami są ledwie zarysowane, jak choćby wątek miłości Hipolita i Arycji lub relacja Minotaura i Fedry. Brakuje konsekwencji w budowie postaci: Hipolit Seneki, który wyrusza na poszukiwanie zaginionego ojca, to ktoś inny niż Hipolit Tasnádiego - pogrążony w depresji, znudzony nastolatek. Tymczasem u Kleczewskiej Hipolit stara się być jednym i drugim, w pierwszej scenie jest zbuntowanym ziomalem w kurtce z kapturem, rapującym swoje kwestie, w następnej bez żadnego uzasadnienia zmienia się ubranego w garnitur następcę tronu.

Tomasz Kubikowski, kierownik literacki Teatru Narodowego, zamiast pisać esej do programu lepiej zająłby się dramaturgią spektaklu, która sypie się na każdym kroku. Szkoda, bo w kilku scenach mamy przebłyski geniuszu. To moment, w którym upokorzona Fedra czołga się przed nagim Hipolitem z bukietem kwiatów na rękach. Na dramatyczne pytanie macochy: "Co mam robić?" chłopak strzepuje papierosa i obojętnym głosem rzuca: "Idź sobie". Albo chwila, kiedy Arycja uczy się chodzić na obcasach, ale wykrzywione, za duże buty czynią z jej prób groteskową karykaturę kobiecości. I scena, kiedy Hipolit całuje ją, zostawiając ślady krwi jak miłosne stygmaty. Świetnym pomysłem jest zastawiony jedzeniem stół, wokół którego koncentruje się akcja.

Danucie Stence i Michałowi Czerneckiemu udało się kilkakrotnie dotknąć bolesnych miejsc w tragedii - Stenka mówi o miłości, jakby odkrywała symptomy śmiertelnej choroby atakującej ciało. Czernecki łączy wrażliwość z agresją, wstyd z prowokacyjnym zachowaniem. Jego Hipolit jest przytłoczony osobowością swego ojca, bezradny wobec własnej seksualności. Mógłbym sobie wyobrazić tych dwoje na pustej scenie, bez sztafażu scenografii i świateł, oboje wychodzą bowiem poza granice konwencji teatralnej, obnażają coś bardzo osobistego. Niestety, chwile prawdy należą w tym spektaklu do rzadkości.

Porażka "Fedry" nie zmienia tego, że Kleczewska należy dzisiaj do najciekawszych polskich reżyserów. Stać ją bowiem na ryzyko, którego unika wielu innych twórców. Tym razem przegrała, ale wolę taką ambitną porażkę niż sto gładkich przedstawień o niczym.

***

Festiwal Kleczewskiej

W tym tygodniu w Warszawie rozpoczyna się festiwal twórczości Mai Kleczewskiej MKFest organizowany przez Instytut Teatralny. W programie: "Sen nocy letniej" z krakowskiego Starego Teatru (7 grudnia) i "Czyż nie dobija się koni" z Wałbrzycha (11 grudnia, oba spektakle w Teatrze Studio). 14 grudnia o teatrze Kleczewskiej będą dyskutować filozof Magdalena Środa, Agnieszka Graff, autorka książki "Świat bez kobiet", i seksuolog prof. Lew Starowicz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji