Artykuły

Trumun

Jak dramaturg Wojcieszek wykołował dramaturga Masłowską.

Najnowsza premiera TR Warszawa to eksperyment socjologiczny w trzech etapach.

Najpierw publiczność zostaje odgórnie podzielona na "Polaków" i "Rumunów". "Polacy" mają lepsze, "Rumuni" gorsze miejsca do oglądania spektaklu. W sprawnym odseparowaniu jednych od drugich pomaga kompozycja przestrzeni gry przypominająca literę "T". Skoro aktorzy grają głównie na nóżce, frontalnie do "Polaków", widzowie - czyli "Rumuni" siedzący tuż przy daszku - widzą jedynie ich radosne tyły. Kontemplując potylicę Janusza Chabiora (kierowca), zamek błyskawiczny w białej spódnicy Magdaleny Kuty czy solidne karczycho policjanta Mirosława Zbrojewicza, widz natychmiast utożsamia się z bohaterami przedstawienia: serialowym aktorem i jego fanką, wędrującym z Warszawy do Elbląga w rumuńskim przebraniu. Oglądanie świata od gorszej strony ma wielkie znaczenie terapeutyczne. Bo jak tu nie czuć się gorszym i upośledzonym, skoro nawet aktorzy odwracają się do nas plecami?

Jako "Rumun debiutant" przeżyłem prześladowanie w pełnym wymiarze. Zwłaszcza kiedy Eryk Lubos (Parcha), odrzucając za siebie na ślepo telefon komórkowy, mało nie rozbił mi kolana, a Roma Gąsiorowska (Dżina) wypluła w przyklęku jakieś wcale realistyczne wymiociny tuż obok moich butów. Cóż, ze strony Gąsiorowskiej zniósłbym o wiele większe upokorzenia. Ale eksperyment trwał dalej.

W drugim etapie zadaniem widza było zrozumienie, dlaczego reżyser prapremierowej wersji wyciął z tekstu wszystko, co mogłoby inscenizację skomplikować, to znaczy być w zgodzie z tekstem. Próżno zatem szukać tu śladów frapującej obecności w dwóch równoległych czasach porwanego przez Parchę i Dżinę kierowcy, który relacjonuje na komendzie swoją przygodę, jednocześnie będąc w aucie z porywaczami. Wojcieszka nie zainteresowały również odautorskie komentarze Masłowskiej oferujące alternatywny finał. Postawił konsekwentnie na umowność sytuacji, eksponował psychologię, tłumił językowe huśtawki po to tylko, by maksymalnie upodobnić sztukę do... własnych autorskich tekstów. Wyglądało to trochę jak badanie poziomu cukru w cukrze albo zawartości Wojcieszka w Masłowskiej. Poziom okazał się wysoki.

Trzeci etap eksperymentu z TR miał polegać na zwalczaniu zwątpienia i był pracą domową.

Czy rzeczywiście pomysł, by jeden dramaturg reżyserował drugiego, miał sens? Czemu Rozmaitości potraktowały dramat Masłowskiej jak jakiś biedateatrzyk, rezygnując z efektownej scenografii, pomysłów na pokazanie akcji dziejącej się w pędzącym samochodzie? W przedpremierowych wywiadach Dorota Masłowska niedwuznacznie sugerowała, że czeka na inne realizacje. My - teatralni "Rumuni" - też.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji