Artykuły

Sceniczne dwa w jednym

- W porównaniu do krakowskich teatrów miejskich, nasz jest młodzieńcem. Ale w porównaniu z innymi prywatnymi teatrami Scena El-Jot jest już tworem dojrzałym - mówią JADWIGA LEŚNIAK-JANKOWSKA i WACŁAW JANKOWSKI, założyciele Teatru Scena El-Jot i Krakowskiej Opery Kameralnej.

W sobotę świętują Państwo jubileusz pietnastolecia Teatru Sceny El-Jot. 15 lat to dużo czy mało dla Państwa teatru?

Jadwiga Leśniak-Jakowska: - W porównaniu do krakowskich teatrów miejskich, nasz jest młodzieńcem. Ale w porównaniu z innymi prywatnymi teatrami Scena El-Jot jest już tworem dojrzałym. Wrośliśmy w pejzaż Krakowa i Kazimierza. Publiczność nam to udowadnia, przychodząc na nasze przedstawienia.

Wacław Jankowski: - Mamy widzów nie tylko z Krakowa, ale także z całej Polski i zagranicy. Było to możliwe dzięki temu, że stworzyliśmy dla teatru stałą siedzibę, której otwarcie odbyło się w 2000 roku.

Przypomnijmy, teatr działa przy ulicy Miodowej 15.

J.L.-J.: - Wcześniej, grając w różnych miejscach, nie potrafiliśmy nigdy odpowiedzieć widzom, gdzie będzie następny spektakl. W ten sposób traciliśmy publiczność.

Pamiętają Państwo pierwszy spektakl?

W.J.: - Oczywiście, były to Pastorele staropolskie, które przedstawiliśmy w Bazylice Krzyża Świętego w Mogile, podczas Festiwalu Teatrów Polskojęzycznych.

J.L.-J.: - Były to kolędy staropolskie, pochodzące m.in. z kancjonałów klasztorów krakowskich i klasztoru ze Staniątek. Takie odkryte na nowo perełki, wyśpiewane przez aktorów w pięknych kostiumach nawiązujących do ubiorów arystokracji krakowskiej. Dzięki temu spektaklowi publiczność z zagranicy poczuła klimat dawnej Polski.

I przewidywali Państwo, że tym spektaklem rodzi się teatr, u boku którego wyrośnie potem Krakowska Opera Kameralna?

W.J.: - Nie. Tak dalekich planów nie mieliśmy. Nawet baliśmy się marzyć. Wiedzieliśmy, że stworzymy teatr muzyczny, że nasi aktorzy będą musieli mieć przygotowanie muzyczne. Idea powołania Krakowskiej Opery Kameralnej, choć istniała w nas od dawna, sprecyzowała się jednak dopiero wtedy, gdy wybudowaliśmy własną siedzibę. Dopiero w 2004 roku odważyliśmy się to zrobić.

Kto z Państwa jest mózgiem teatru?

J.L.-J.: - Obydwoje. Mamy podobne myślenie o teatrze, podobnie czujemy, dlatego uzupełniamy się nawzajem. Jedno bez drugiego nie decyduje.

W. J.: - Jesteśmy dwa w jednym. Wspólnie wymyślamy repertuar i linię teatru.

Jaka jest w tej chwili linia teatru?

W.J.: - Taka jak zawsze, czyli tworzymy teatr o niespotykanym profilu, teatr muzyczny sięgający do dawnych tradycji, zwyczajów, obrzędów i tańców, którego ważną częścią jest muzyka wykonywana na instrumentach historycznych.

Ale dyrektorem jest jednak Pan?

J.J.-L.: - Nie ma to znaczenia, bo tak naprawdę razem jesteśmy dyrekcją. Każdy inny podział byłby sztuczny.

Co uważają Państwo za największy sukces teatru?

W.J.: - Myślę, że sukces jest jeszcze przed nami.

J.L.-J.: - Ten niewielki jubileusz nie podsumowuje naszej działalności. Jest raptem pierwszym krokiem. Wiem, że mamy jeszcze wiele przed sobą.

W.J.: - Przez 15 lat przytrafiło nam się wiele pięknych chwil. Wspaniałych spektakli i bardzo dobrych przedstawień. Gdy zaczęliśmy przeglądać nasze archiwalne materiały, które do tej pory odkładaliśmy, sami byliśmy zaskoczeni, że zrobiliśmy tak wiele i na tak wysokim poziomie artystycznym.

Podsumujmy zatem: 17 premierowych spektakli, w tym m.in. Lirnik polski, Świtezianki, Don Pasquale, do tego wiele imprez okolicznościowych, m.in. koncerty galowe, trzy edycje festiwalu Ars Cameralis, Akademie Tradycji i Obyczajów, pierwsza edycja festiwalu "Uroda słowa"...

W.J.: - ...i wiele innych imprez, np. promocji książek. Przecież właśnie tu, na naszej scenie, gościliśmy noblistkę Wisławę Szymborską.

Tworzą Państwo jedyną w Polsce prywatną Operę Kameralną. Nie otrzymując stałych dotacji, udaje się Państwu utrzymać stały repertuar. Jak to możliwe?

W.J.: - Jesteśmy teatrem, który stara się o granty, zdobywa mecenasów. I co uzbiera, to ma. Żadna jednak dotacja nie pokryje kosztów przygotowania przedstawienia i jego wystawienia. Nie możemy także podnosić cen biletu, bo widzowie nie przyjdą. Dlatego często się nam się zdarza, że otwieramy własne portfele i spektakl finansujemy z własnej kieszeni. Jesteśmy po prostu mecenasami.

J.L.-J.: - Zresztą pięć lat temu otrzymaliśmy tytuł Mecanasa Kultury.

W.J.: - A poza tym nie pieniądze są najważniejsze. Spotkanie tak wielu wspaniałych artystów, praca z nimi, to wielka przyjemność, wielkie przeżycie. Rodzi się między nami specyficzna więź. Potem ta więź przenosi się na publiczność. I to nam wynagradza wszystkie inne trudności.

Co było Państwa porażką przez 15 lat kierowania własnym teatrem?

W.J.: - Mamy świadomość, że pewne sprawy programowe, finansowe, organizacyjne mogłyby być lepiej rozwiązane. Ale jesteśmy małym organizmem i nie zawsze ze wszystkim zdążymy.

J.J.-L.: - Teraz chcieliśmy np. wydać książkę jubileuszową, ale ukaże się później. Zwyczajnie nie zdążyliśmy.

W.J.: - Mieliśmy liczne zwątpienia, które na szczęście nigdy nas nie dopadały w tym samym czasie. Dlatego pewnie przetrwaliśmy. Ale ponieważ "trendy" jest teraz rozprawiać jedynie o sukcesie, to mówmy, że jesteśmy dziećmi sukcesu.

J.L.-J.: - Nie lubię słowa porażka i staram się nie myśleć o jego istnieniu, bo to odbiera energię i rozpęd. Każdy kolejny spektakl traktowałam jako etap mojego wewnętrznego rozwoju. Odkurzanie starego repertuaru, poszukiwanie w archiwach, to wielka przygoda. Budowanie z tego sztuki jest niezwykłym fascynującym doświadczeniem.

Na świętowanie jubileuszu przygotowują Państwo premierę mało znanej opery Mozarta - "Zaide". Skąd taka decyzja?

W.J.: - Z powodu Roku Mozartowskiego chcieliśmy mieć w repertuarze dzieło tego geniusza. Nie każdą pozycję moglibyśmy jednak udźwignąć. Dlatego szukałem i w końcu znalazłem operę "Zaide".

Widzieli Państwo wcześniej to dzieło?

W.J.: - Nie. W Polsce jest grane najwyżej dwa razy do roku w Warszawskiej Operze Kameralnej. Zobaczę, ale dopiero po mojej premierze.

Co Pan odkrył reżyserując operę będącą opowieścią o kobiecie, w której zakochanych jest dwóch mężczyzn?

W.J.: - To dzieło napisane 226 lat temu, a wystawione po raz pierwszy 140 lat temu we Frankfurcie nad Menem posiada piękne arie i dość ciekawie skonstruowane libretto.

Opera została napisana w języku niemieckim. Obok arii wiele w niej fragmentów mówionych. W jakim języku zabrzmi w sobotę?

W.J.: - Spektakl przygotowujemy w dwóch wersjach językowych. Ale premierę pokażemy prawdopodobnie z niemieckimi ariami i mówionym tekstem po polsku.

Czego można Państwu życzyć z okazji jubileuszu?

W.J.: - Przede wszystkim, abyśmy dalej trwali i rozwijali się, abyśmy mieli przychylność wielu mecenasów.

- I tego życzę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji