Artykuły

Fedorowiczowie i Witkacy

- Gdy Witkacy usadowił się przed sztalugą, zaczął mi się przyglądać, marszczyć czoło, mrużyć oczy, unosić brwi, wykrzywiać usta, a ręką robił dziwne namiary - wspomina Julitta Fedorowicz-Stopa, którą portretował Stanisław Ignacy Witkiewicz. Kolekcja portretów pędzla Witkacego, należących do rodziny Fedorowiczów, trafiła do Muzeum Tatrzańskiego - pisze Jolanta Flach w Tygodniku Podhalańskim.

Józef Fedorowicz, znany zakopiański meteorolog, nosił 2 pseudonimy. Nazywano go "Pimkiem" lub "Wiatrem Halnym". Był przyjacielem Stanisława Ignacego Witkiewicza, który wiele razy portretował Fedorowicza i jego rodzinę.

Do dziś zachowała się kolekcja tych pasteli, które ostatnio przeszły na własność Muzeum Tatrzańskiego. Julitta Fedorowicz-Stopa, młodsza córka znanego meteorologa, również była modelką Witkacego. - Osoba przez niego portretowana to swojego rodzaju osobliwość. Czuję się z tego powodu trochę jak relikt - żartuje pani Julitta, która dokładnie pamięta, jak przebiegał seans portretowy u Witkacego.

Józef Fedorowicz poznał Stanisława Ignacego Witkiewicza w 1922 roku, kiedy został skierowany do Zakopanego jako specjalista od meteorologii górskiej. - Mój ojciec umiał się znaleźć w ówczesnym Zakopanem, w którym zbierała się "śmietanka" intelektualna i artystyczna niemal z całej Polski - podkreśla Julitta Fedorowicz-Stopa. - Fedorowicz błyskawicznie wpadł w oko przebywającemu w Zakopanem Witkacemu, który wtedy tworzył pod Giewontem Zakopiańskie Towarzystwo Teatralne i Teatr Formistyczny. Brakowało mu jednak dobrego menadżera. Ojciec wziął na siebie sprawy administracyjne i zabiegał o pieniądze - dodaje.

Ponieważ Józef Fedorowicz miał zdolności aktorskie, Witkacy obsadzał go w swoich sztukach. W 1925 roku, wkrótce po zakopiańskiej premierze "Nowego Wyzwolenia", wykonał Pimkowi portret, upamiętniając go w roli króla Ryszarda III. - Ten portret zajmował czołowe miejsce w naszej rodzinnej kolekcji - zaznacza pani Julitta.

Zakopiański tandem

Witkacy, gdy był wyczerpany pracą, szukał odprężenia w gronie swoich bliskich zakopiańskich znajomych. - Gdy się spotykali z moim ojcem, tworzyli swoisty tandem, improwizując najróżniejsze absurdalne i ucieszne sytuacje - opowiada moja rozmówczyni. - Witkacy lubił zachodzić do moich rodziców. Z ojcem widywał się częściej, niż z mamą, którą poznał w 1927 roku. Było to miesiąc po ślubie moich rodziców.

Przyjrzawszy się młodej żonie przyjaciela, oznajmił: "Podoba mi się twoja Zosieńka, zaraz zrobię jej portret". Sztalugę i wszystko, co potrzebne do portretowania, Witkacy trzymał u mojego ojca, w biurze stacji meteorologicznej, które mieściło się wówczas na trzecim piętrze Muzeum Tatrzańskiego - wspomina. Wtedy firma portretowa Witkacego jeszcze nie istniała, a kilka stanowisk pracy miał u przyjaciół. - Mama wspominała, że pierwszy jej portret wykonał nad podziw szybko. Była z niego bardzo zadowolona. W następnych latach portretował ją jeszcze kilkakrotnie, ale ten pierwszy okazał się najbardziej udany - tłumaczy pani Julitta.

Stanisław Ignacy Witkiewicz zrobił rodzinie Fedorowiczów około 30 portretów. Kolekcja powstawała 12 lat - od 1925 do 1937 roku. - Kiedyś moją kilkuletnią siostrę narysował na tle gotyckiego łuku wypełnionego wibrującym światłem, a ona, jak dorosła, odkryła w sobie silne prądy psychotroniczne, którymi przez wiele lat pomagała pokonywać schorowanym ludziom ich ciężkie niedomagania - zapewnia córka Pimka.

Portrety wykonane przez Witkacego wypełniały ściany rodzinnego domu Fedorowiczów. - Wzrastałyśmy z siostrą obok twórczości i osoby Witkacego. Miało to niemały wpływ na nasze późniejsze życie, bo obie wybrałyśmy studia związane z teatrem - wyjaśnia moja rozmówczyni.

Portrety z owocami

Witkacy z własnej inicjatywy zrobił córkom Pimka kilka portretów. Kiedy pojawiał się w domu Fedorowiczów, panienki były bardzo zainteresowane niezwykłym gościem, który komicznie się zachowywał. W jednym momencie potrafił się wcielić w strasznego diabła, a zaraz potem w świętego Antoniego.

- Energicznie czochrał czuprynę, złowieszczo wybałuszał oczy, wytrzeszczał szczerbate, bo umazane węglem zęby, pokazywał język. Aby stać się świętym, sczesywał włosy do przodu, składał dłonie jak do modlitwy, wznosił oczy do góry - uśmiecha się pani Julitta.

Zdziwienie dziewczynek wywoływały jego rysunki, ukazujące przerażające stwory. Przy tworzeniu niektórych z nich Fedorowiczówny asystowały. Ocalało zaledwie 5 z tych rysunków - i one także zostały przekazane do Muzeum Tatrzańskiego. Reszta zaginęła w latach 50.

Pierwszy portret Julitty Fedorowiczównej narysował, gdy miała 5 lat. W tle umieścił ukochanego włóczkowego misia, a na półmisku kilka jabłek. Jej siostrę Eugenię w tym samym czasie sportretował z winogronami.

- Był wrzesień 1936 roku. Świetnie pamiętam moment, gdy ojciec przyszedł z pracy i oznajmił, że Witkacy czeka na nas, bo ma ochotę zrobić mi portret. Mama ubrała mnie w aksamitną niebieską sukienkę z haftowanym fartuszkiem, a we włosy zawiązała wielką białą kokardę. Wsiedliśmy z ojcem do dorożki i fiakier zawiózł nas na Antałówkę. Pracownia Witkacego mieściła w Witkiewiczówce - opowiada Julitta Fedorowicz-Stopa.

Zanim zaczął rysować, wyjął miękisz ze świeżego pytlowego chleba i ugniatał go. Powstałą w ten sposób chlebową gumę używał do przecierania i usuwania nadmiaru pasteli. - Gdy usadowił się przed sztalugą, zaczął mi się przyglądać, marszczyć czoło, mrużyć oczy, unosić brwi, wykrzywiać usta, a ręką robił dziwne namiary - śmieje się. - Czas mi się bardzo dłużył. Byłam ciekawa, czy są już namalowane banany, które bardzo lubiłam, bo to miał być portret z bananami. Próbowałam zaglądać, ale go tym bardzo zirytowałam.

Kiedy skończył, powiedział mi, że nie pokaże portretu, bo byłam niegrzeczna. Ale uparłam się i portret zobaczyłam. Byłam przerażona, bo nie było bananów, ani ślicznie ubranej Lili. Ogromnie powiększył moją głowę, która z trudem mieściła się na arkuszu. Rozpłakałam się. Ale Witkacy miał taki zwyczaj, że jak ktoś nie był zadowolony z portretu, rysował go jeszcze raz - opowiada pani Julitta. Obietnicę wykonania portretu z bananami wypełnił za miesiąc. Umieścił na nim napis: "Trudno i darmo".

Przyjaźń Józefa Fedorowicza z Witkacym trwała 17 lat, do sierpnia 1939 roku, do czasu wyjazdu artysty z Zakopanego. Na pożegnanie przyniósł autoportret, który obecnie znajduje się w Muzeum Narodowym w Warszawie.

Do Muzeum Tatrzańskiego trafiło 15 portretów z kolekcji rodzinnej Fedorowiczów. - Gdy byłyśmy z siostrą na studiach, ojciec uzupełniał braki w domowym budżecie, sprzedając po jednym obrazie - wyjaśnia Julitta Fedorowicz-Stopa.

Na zdjęciu: Autoportret Witkacego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji