Żreć i rżnąć
Maja Kleczewska triumfalnie kończy 2006 rok. Zrealizowała swój pierwszy spektakl w Warszawie i to od razu w Teatrze Narodowym, a Instytut Teatralny zorganizował festiwal MKFest, na którym pokazano jej... dwa spektakle wyreżyserowanye na prowincji.
Pomysł ze zrealizowaniem festiwalu zaraz po premierze "Fedry" nie był głupi. Dawał szansę szybkiego zatarcia złego wrażenia po spektaklu, który jest fantastycznie opakowaną (świetna scenografia Katarzyny Borkowskiej), za ciężkie pieniądze wyfiokowaną pustką. Teatr Narodowy bez żenady pokazuje, na co go stać - charty i szykowne kiecki dla Danuty Stenki, medyczna aparatura i pampersy dla Jana Englerta, zawalony żarciem stół dla wszystkich, stosy świeżych kwiatów i wieńców - na efektowny finał.
Im więcej politury, tym bardziej razi to, co pod nią - bura, zgrzebna materia, na którą nie było innego pomysłu, jak grubo polakierować. Nie pada w tej "Fedrze", rozbitej na długie, nużące sceny, jedno sensowne zdanie. Kakofonia, wynikająca ze stylistycznego chaosu (Eurypides, Seneka, Enquist, Tasnadi w jednym), idzie w parze z zupełnym odarciem postaci z psychologicznej prawdy. Wielki mit o niszczącej sile miłości został ujęty w kiczowate "żreć i rżnąć". Kto jeszcze da się na to nabrać?