Artykuły

Słodko-gorzkie lęki

Nie udaje się Orzechowskiemu w pełni wykorzystać możliwości, jakie daje sztuka Ayckbourna - o "Intymnych lękach" w reż. Adama Orzechowskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

Grudzień jest miesiącem premier w Teatrze Wybrzeże. "Intymne lęki" Adama Orzechowskiego to debiut debiutów. Sztuka jest pierwszą w Polsce adaptacją "Private Fears in Public Places" Alana Ayckbourna, bardzo popularnego, współczesnego angielskiego dramaturga. Orzechowski debiutuje podwójnie - jest to pierwsze widowisko zrealizowane pod kierownictwem nowego dyrektora artystycznego gdańskiego teatru (o jeden dzień premiera "Intymnych lęków" poprzedziła "Posprzątane", a o dwa dni "Księżną d`Amalfi"), ponadto sam dyrektor zdecydował się wyreżyserować przedstawienie, gdy okazało się, że Iwona Kempa, mająca podjąć się realizacji "Intymnych lęków", została dyrektorem artystycznym Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu. Nie jest to co prawda zupełny debiut Orzechowskiego na gdańskiej scenie - w latach dziewięćdziesiątych był on tutaj etatowym reżyserem.

Nowy dyrektor Teatru Wybrzeże mówił niedawno o tym, jak ważne będzie znalezienie w tej sztuce właściwych proporcji między powagą a śmiechem. Trudno się z nim nie zgodzić - w odbiorze spektaklu to sprawa kluczowa. Inna rzecz - czy mu się to udało...

"Intymne lęki" Alana Ayckbourna to opowieść o kondycji współczesnego człowieka. Wizerunek nakreślony przez tego dramaturga jest pesymistyczny - przedstawione postacie nie radzą sobie z własnym życiem, gubią się w wielkim mieście, nie potrafią kierować swoim losem - wyraźnie Ayckbourn krytykuje dzisiejsze społeczeństwo. Orzechowski całą uwagę przenosi na jednostkę - ukazuje jej problemy i konflikty, jakim musi stawić czoła, odchodząc częściowo od tematu sztuki Ayckbourna. Pokazuje różnorodne postacie, nieudolne próby poukładania sobie życia, nietrafione decyzje, a społeczność ludzka przedstawiona jest w tle dramatu konkretnej jednostki.

W ciągu dziewięćdziesięciu minut przedstawionych zostaje bardzo wiele scen - często granych równocześnie, co jest zabiegiem i udanym, i efektownym. Ilość nie zawsze jednak przechodzi w jakość - oprócz momentów dobrych i dynamicznych (bardzo udany pomysł oglądania kaset wideo), zdarzają się momenty słabsze, a czasami wręcz nudnawe. Równowaga między powagą i śmiechem również bywa zachwiana, a humor ocierający się o wulgaryzm staje się niekiedy niesmaczny. Także dialogom brakuje czasem świeżości (choć nie można pominąć interesującej gry słów podczas scen odgrywanych jednocześnie).

Życie Nicoli (Marta Kalmus) i Dana (Grzegorz Gzyl) oraz Stewarda (Jarosław Tyrański) i Imogen (Joanna Kreft-Baka) to przykłady nieudanych związków, a jednocześnie ludzi rozpaczliwie poszukujących szczęścia. To samo cechuje również Charlotte (Magdalena Boć) i Ambrosego (Dariusz Szymaniak) - singli, prywatnie niepotrafiących zbudować normalnych relacji, w pracy funkcjonujących bez zarzutu. Cała szóstka, wsparta jeszcze odrażająco złośliwym staruszkiem, którego głos dochodzi zza sceny (Adam Trela), to ludzie samotni. Wydaje się, że właśnie ową samotność w aglomeracji miejskiej, wynikające z tego zagubienie i problem znalezienia własnej tożsamości Orzechowski stawia na pierwszym miejscu - jednak nie robi tego w sposób nowatorski, a widz ogląda sztukę niczym kolejny odcinek "Big Brothera" - niekiedy przejmujące, niekiedy zabawne losy garstki ludzi.

Sztuka nie olśniewa i nie zachwyca. Czy mimo wszystko warto iść do Teatru Wybrzeże by ją zobaczyć? Myślę, że tak - choćby z powodu tytułowych lęków - niektóre z nich zostają na scenie wykrzyczane, inne subtelnie zasygnalizowane. Warto również zobaczyć bardzo dobrą grę Jarosława Tyrańskiego jako Stewarda, czy intrygującą i najbardziej "pękniętą" Charlotte - ciekawa kreacja Magdaleny Boć. Do plusów przedstawienia z pewnością zaliczyć można wszystkie niemal sceny "w barze", czy wspomniany wcześniej wątek telewizyjny. Także scenografia, choć skromna i oszczędna, wydaje się dobrze dobrana na potrzeby spektaklu.

"Intymne lęki" Adama Orzechowskiego to bardziej intymne dramaty niż lęki. Ogląda się je łatwo, ale trudno doszukać się puenty, reżyserskiej podpowiedzi, czy pytania co dalej? Sztuka kończy się właściwie tak samo jak się zaczęła, życie bohaterów-nieudaczników toczy się tak jak wcześniej w labiryncie miasta-molocha, gdzie trudno się odnaleźć. Reżyser nie formułuje wniosków, tematów do przemyśleń, jedynie ukazuje w krzywym zwierciadle współczesną rzeczywistość, zgrabnie zresztą przenosząc atmosferę Londynu na polski grunt. Nie udaje się Orzechowskiemu w pełni wykorzystać możliwości, jakie daje sztuka Ayckbourna, ale tworzy mimo wszystko ciekawe przedstawienie, które może podobać się młodym widzom. Sztuka w reżyserii nowego dyrektora, w moim odczuciu, wypadła jednak niewyraźnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji