Nie przenoszę zawodu na dom i rodzinę
- Moi koledzy twierdzą, że trzeba być bardzo bogatym aby pracować w teatrze na stałe - mówi CEZARY ŻAK w rozmowie z Barbarą Kanold.
"- Wchodzi pan na warszawską scenę Teatru Powszechnego jako Falstaf w Wesołych Kumoszkach z Windsoru Szekspira czy jako Ojciec w Białym małżeństwie Różewicza, a na widowni rozlegają się szepty: - Józek (z Klanu) albo Karol (z Miodowych lat)...
- A właśnie że nie rozlegają się. Nie ma co udawać - popularność zawdzięczam tym senalowym postaciom, ale takich szeptów nie ma. Mało tego widzowie którzy przychodzą do mnie po przedstawieniu mówią, że jestem zupełnie inny że nie kojarzą mnie z serialem i to poczytuję sobie za jakieś zwycięstwo.
- Utwierdza ono pana w przekonaniu, że jednak dobrze być w teatrze, na etacie?
- Moi koledzy twierdzą, że trzeba być bardzo bogatym aby pracować w teatrze na stałe. Jest w tym trochę racji, jednak zawsze chciałem być związany z konkretną sceną. Tylko w teatrze uczymy się i uprawiamy zawód w pełnym tego słowa znaczeniu. Możemy przez dwa- trzy miesiące porządnie pracować nad rolą. Warszawska publiczność utożsamia mnie przede wszystkim z rolami teatralnymi.
- Aktualnie występuje pan w kilku spektaklach.
- W cieszących się stale dużym powodzeniem Kumoszkach z Windsoru, w Białym małżeństwie w farsie Czego nie widać w Marii Callas. Kiedy zabrakło Darii Trafankowskiej zeszła z afisza Żelazna konstrukcja.
- Gra pan także poza swoim teatrem.
- Z Joasią Żółkowską w dwóch jednoaktówkach Schisgala Spróbujmy jeszcze raz w reżyserii Macieja Wojtyszki jeździmy sporo po Polsce. Z Arturem Barcisiem, moim partnerem z Miodowych lat, przymierzamy się do nowej, niemal rewolucyjnej produkcji teatralnej.
- Używa pan sformułowań rodem z filmu czy telewizji - produkcja, producent.
- One weszły już na stałe do języka teatru. Dzisiaj przy wystawieniu spektaklu potrzebny jest właśnie producent.
- Postać Józka z Klanu, lubiana bardzo przez widzów, zniknęła ostatnio z serialu.
- Nie jestem w stanie ciągnąć dwóch seriali, nie mam kiedy. Tym bardziej, ze aktualnie kręcimy Miodowe lata w wersji filmowej. Poza tym taka równoległość stwarza niezupełnie normalną sytuację. Chętnie natomiast zagrałbym w offowym filmie, ale młodzi reżyserzy trochę się chyba boją mojej popularności. Szkoda.
- Nie przeszkadza panu, gdy na ulicy, na wakacjach, ktoś z wymiętą karteczką w dłoni zaczepia pana prosząc o autograf?
- Nie, ale to świadczy o jego kulturze.
- Chyba o jej braku.
- Staram się być wyrozumiały
- Patrzę z podziwem na pana smukłą sylwetkę...
- Bardzo pani miła, ale rzeczywiście w ciągu ostatnich dwóch lat schudłem dwadzieścia pięć kilogramów.
- Jak pan to zrobił?
- Nagle, jako czterdziestoletni facet, uświadomiłem sobie ze jedzenie nie jest najważniejsze.
- I już nie lubi pan jeść?
- Uwielbiam, ale nie muszę w takich ilościach.
- Stosował pan diety typu pół jajka na śniadanie?
- Nie wierzę w żadne cud-diety, dawno to przerobiłem. Pomagało na chwilę, a potem znowu waga szalała. Teraz po prostu jem połowę. Odrzuciłem pieczywo i wbrew różnym mądrym radom codziennie się ważę.
- I dostaje pan szału jeżeli waga stoi?
- Nieprawda, w ten sposób poznałem dobrze swój organizm wiem, co mogę jeść, czego mi nie wolno a przede wszystkim zrezygnowałem z późnych kolacji.
- Z piwkiem albo szklaneczką wina?
- Żeby to była szklaneczka. A do codziennego ważenia trzeba mieć trochę poukładane w głowie. Trzeba wyciągać wnioski i zbierać ziarnko do ziarnka. A potem jaka frajda gdy nagle okazało się, że schudłem już trzynaście kilo. Poza tym jak czas pozwoli jeżdżę na rowerze po leśnych ścieżkach i wokół domu.
- Ma pan przyjaciół?
- Chodzi pani o Barcisia? Wszyscy stale mnie pytają czy się z nim przyjaźnię. A my prywatnie spotykamy się rzadko, bo musimy od siebie odpocząć. Natomiast przyjaciół przez duże P nie mam, parę razy mocno się zawiodłem. Zaczynam nawet myśleć, że w naszym zawodzie nie ma prawdziwych przyjaźni.
- Przy pomocy Marii Callas Terrence McNally wszedł pan, dziewięć lat temu, do zespołu Teatru Powszechnego.
- To było zrządzenie losu. Do roku 1995 pracowałem w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. Tam skończyłem studia, tam też zagrałem wiele ról m.in. Edka w Tangu Mrozka w Sali numer 6 - Gromowa według Czechowa, cztery postacie w słynnej Historyi o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim.
- Jednak ciągnęło pana do stolicy?
- Nie wiem, czy ciągnęło, jednak kiedy po zmianie dyrekcji zostałem zwolniony z teatru, z dnia na dzień postanowiłem, że przenosimy się do Warszawy. Zawsze bytem facetem, który - ku rozpaczy mojej żony - rzucał się na głęboką wodę, a dziś wieszam portret owemu dyrektorowi sceny wrocławskiej. Dobrze się dla mnie stało, ze nie widział mnie w swoim zespole.
- Na jeden sezon trafił pan do Teatru Dramatycznego.
- To moja żona Kasia, pierwsza została zaangażowana do warszawskiej Rampy. Sam grałem wtedy sporo epizodycznych ról w filmach i nieźle sobie radziłem, więc aspekt finansowy nie wchodził w grę. Ale chciałem być w teatrze. W Dramatycznym zagrałem w Zębach w reżyserii Marka Koterskiego, jednak czułem że to nie jest mój teatr.
- Marzył pan o Teatrze Powszechnym?
- Nie ukrywam, ze tak było. Powszechny to był wtedy dla mnie mój prywatny Everest.
- I pewnego dnia znalazł się pan w spektaklu Krystyny Jandy?
- Nie tak zaraz. Najpierw robiłem podchody, aby spotkać się z dyrektorem Krzysztofem Rudzińskim nie udało mi się sforsować bramy jaką stawiała jego sekretarka. Wreszcie żona Gajosa, z którym wcześniej zagrałem w Teatrze Telewizji przy jakiejś okazji zaaranżowała spotkanie z dyrektorem i los nade mną czuwał, cały zespół zaangażowany był w jakiejś dużej produkcji, a w spektaklu o słynnej śpiewaczce potrzebny był pracownik techniczny. Oczywiście zgodziłem się go zagrać i tym sposobem wszedłem do zespołu aktorskiego.
- Rzadko pokazuje się pan w reklamach.
- Nie jestem temu przeciwny, chociaż wiele razy odmówiłem ze względu na scenariusz
Reklamę traktuję jako taką samą pracę jak na scenie czy w filmie, widziałem wiele świetnie zrobionych reklam. Na świecie grają w nich aktorzy z najwyższych półek, bo dobrze zrobiona reklama może być sztuką.
- Na estradzie czy w serialu bywa pan częściej wesołkiem, w teatrze gra pan role
dramatyczne.
- l bardzo się cieszę, że tak jestem postrzegany i obsadzany przez mojego dyrektora.
Jednak moi serialowi bohaterowie to też postacie tragiczne. To okoliczności bywają
zabawne, ale tak naprawdę z czego tu się śmiać, kiedy facet nie ma pieniędzy, a żona jest bezrobotna? Uprawiam zawód wymagający pokazania różnorodnych twarzy, ale powtarzam z naciskiem - to jest mój zawód i nie przenoszę go na dom i rodzinę.
- To się chyba nie zawsze udaje.
- Ale staram się, abyśmy byli normalną rodziną.
- W zawodzie aktora popularność, rozpoznawalność jest warunkiem istnienia.
- To prawda. Popularność jest przyjemna, miła, pieniądze są też potrzebne i dobrze, że są. Sam przeszedłem przez tzw. teatr prowincjonalny, wiem co to znaczy, nie mieć popularności, nie zarabiać, grać w słabych przedstawieniach. Ale aktorstwo traktuję jako zawód, dobrze wykonywane rzemiosło.
- A gdzie posłannictwo, misja dziejowa, rząd dusz?
- Nie przesadzajmy! Znakomity aktor Franciszek Pieczka pytany dlaczego nie bywa na bankietach, nie pokazuje się na towarzyskich imprezach odpowiada: - przychodzę na dziewiętnastą do zakładu pracy a potem idę do domu i mam normalne życie. I coś w tym jest.
- O to normalne życie chyba niełatwo w aktorskim domu.
- Jak powiadam, staramy się. Jesteśmy małżeństwem od dziewiętnastu lat, poznaliśmy się podczas obozu jeździeckiego dla studentów szkoły teatralnej. Wychowujemy dwie córki.
- Będą aktorkami?
- Nie jesteśmy za kontynuacją zawodu wystarczy nas dwoje. Ale trudno przewidzieć co los przyniesie Nasza szesnastoletnia Ola do tej pory zdradzała zainteresowania matematyczne, a teraz - ku naszemu utrapieniu - postanowiła uczyć się w liceum o profilu artystycznym. Zuzia, dziesięcioletnia nie ma jeszcze sprecyzowanych zainteresowań.
- Dobrze znoszą popularność rodziców?
- Starsza nie pozwala się fotografować, nie lubi się z nami pokazywać publicznie.
Natomiast Zuzia, jak wiele aktorskich dzieci, znakomicie czuje się za kulisami. Obydwie cieszą się kiedy - rzadko bo rzadko - można się nas uczepić w domu i
wspólnie pobyć ze sobą.
- Jest pan surowym ojcem?
- A skądże, jestem spolegliwy, owszem, zdarza się, ze nakrzyczę, ale zaraz łagodzę sprawę.
- Przeszkadza rywalizacja? Pieniądze?
- Pewne rzeczy się przewartościowały a pieniądze, nawet nie największe niestety, stoją między ludźmi. Ale mam dużo dobrych znajomych i to głównie wśród lekarzy. Oni leczą ciało, a my może trochę dusze. Mamy wiele wspólnych tematów.
- Na wakacje jeździ pan w ciepłe miejsca?
- Uwielbiamy śródziemnomorskie wyspy, poniosło nas też do Dubaju. W lipcu. Było
tam 40 stopni ciepła, a na pustynnym piasku można było jajko ugotować. Podroż przez pustynię była wspaniała.
- Czuje się pan spełnionym aktorem?
- Zgrzeszyłbym narzekając. A życiowe marzenia związane są z córkami - żeby, mówiąc górnolotnie, wyszły na ludzi. Myślę, że tak będzie, w końcu wychowują się w domu, w którym pewne wartości mieszczańskie, w dobrym znaczeniu są kultywowane".