Artykuły

Nie wolno mordować klasyków

- W teatrze ludzie wolą uciec od polityki, bo odczuwają jej natłok na co dzień. Wolą teraz w teatrze pośmiać się, powzruszać po ludzku, bez nadmuchiwania się na wielką politykę, filozofię czy moralistykę, na wielką sztukę - mówi aktor Teatru Ateneum LEONARD PIETRASZAK.

Z LEONARDEM PIETRASZAKIEM z okazji 70. rocznicy urodzin artysty rozmawia Krzysztof Lubczyński

"Najlepsze kasztany są na placu Pigalle". Co Pan na to odpowie?

- (śmiech) Że ja pierwszy wypowiedziałem te słynne słowa, a to dzięki temu, że Andrzej Konic obsadził mnie w tymże odcinku "Stawki większej niż życie". Tuż po moim przybyciu do Warszawy w 1965 roku Andrzej angażował mnie często do swoich realizacji, m.in. w "Kobrach". Dziesięć lat później powierzył mi główną rolę pułkownika Krzysztofa Dowgirda w kolejnym swoim serialu, w "Czarnych chmurach". Bardzo mile wspominam tamtą realizację w Lublinie, który udawał Warszawę, mieszkanie w miłym hotelu z europejskim odechem o nazwie Unia, miłe towarzystwo. Ten serial, gdy szedł, oglądała, jak to było wtedy w zwyczaju, cała Polska. Krytycy oczywiście utyskiwali, że filmy "płaszcza i szpady" umieją robić tylko Francuzi, ale do dziś otrzymuję sygnały, że wielu widzów ma do tego serialu sentyment. A potem była rola w "Czterdziestolatku", w którym "odgadywałem" felietony Toeplitza. To po tej roli zadzwonił do mnie ówczesny dyrektor Ateneum Janusz Warmiński i zaproponował mi etat.

Miał Pan szczęście do popularnych seriali, bo poza wspomnianymi zagrał Pan jeszcze w "Rodzinie Połanieckich" czy rewelacyjnego pułkownika Waredę w "Karierze Nikodema Dyzmy". Dlaczego dziś nie powstają tak dobre seriale?

- Z braku czasu i pieniędzy. Dziś króluje pośpiech. Nie można pozwolić sobie na powtórki. W jeden dzień, od 7.00 rano do 20.00 wieczorem trzeba zrobić cały odcinek. Zgroza. Podobnie jest w Teatrze Telewizji. Kiedyś w salach prób przy Woronicza aktorzy spotykali się po kilka razy przed realizacją, od godziny 15.00 do 18.00, najpierw przy stolikach jak w teatrze. Dziś w tym pośpiechu nie da się osiągnąć należytego efektu artystycznego.

Otrzymuje Pan propozycje ról w tych obecnych serialach, sitcomach?

- Dość często, ale na ogół odmawiam. Pytam na przykład, który to ma być odcinek. Jeśli słyszę odpowiedź, że trzysta któryś, to mówię na to, że niech do mnie zadzwonią, jak będą znowu zaczynali jakiś serial. Pytam też, ile płacą. Mówią, że nie za wiele, bo nie mają pieniędzy. Wtedy odpowiadam, żeby zaangażowali kogoś, kto naprawdę musi zagrać, bo musi z czegoś żyć.

Wielką popularność zdobył Pan rolą Kramera w filmach "Vabank" i "Vabank 2, czyli riposta" Juliusza Machulskiego. Ceni Pan popularność?

- Oczywiście, bo ona jest aktorowi bardzo potrzebna, w pewnym sensie stanowi dla niego największe zawodowe spełnienie. Julek powiedział mi, że pisał scenariusz z myślą o mnie, mówię o roli Kramera. Ja zaś po przeczytaniu scenariusza nie wierzyłem, że świeży absolwent, choćby nie wiem jak utalentowany, ale bez dorobku, bez warsztatu, mógł dobrze zrobić taki film. I pomyliłem się. Wyszedł genialny film, zwłaszcza pierwszy "Vabank". To najlepszy film Machulskiego. Julek miał myśl, żeby zrobić część trzecią, w której Kramer wychodzi z więzienia i ginie w walce, w Powstaniu Warszawskim, jak bohater (śmiech). "Vabank" jest wspominany ciągle, na każdym kroku, a dzieci często pokazują mi "ucho od śledzia". Wystarczyło zagrać tylko w takim filmie, żeby wejść do historii kinematografii.

W niezwykłych okolicznościach grał Pan rolę Carnota w "Dantonie" Andrzeja Wajdy w 1882 roku...

- Tak. Film miał być realizowany w Warszawie, ale został wprowadzony stan wojenny i zdjęcia przeniesiono do Paryża. Pamiętam niesamowity kontrast między sytuacją w Polsce a tym, co tam zastaliśmy. Dobry hotel, wyjeżdżanie na plan o 9.30, przed pracą na planie obiad ze świetnym jedzeniem i winem, a potem zdjęcia, ale niezbyt długo, żeby się nie przemęczyć. To była jakaś bajka. Przy czym Francuzom bardzo się podobał nasz polski, słowiański sposób gry aktorskiej, inny w środkach niż francuski. Pamiętam też wizyty w wytwórni Gaumont, w której kręcono kiedyś legendarne filmy z Fernandelem czy Gabinem, które oglądałem jako dzieciak.

Pewien młody reżyser filmowy stwierdził, że chętnie angażuje aktorów starszego pokolenia, ponieważ - jak stwierdził - w jego pokoleniu trudno o mężczyznę w starym stylu. Pana styl aktorstwa wydaje mi się takim wcieleniem męskości w "starym" i - dodam - dobrym stylu. Przyjmuje Pan taką kwalifikację?

- A to ciekawe z tą męskością aktorów, bo zwykło się mawiać, że to zawód niemęski, bo jakże prawdziwy mężczyzna może zakładać jakieś fatałaszki, perukę, malować się. Tymczasem ja podejrzewam, że ci aktorzy, którzy za czasów Szekspira grali role kobiece, byli właśnie bardzo męscy. Bo co to za sztuka zagrać zniewieściałego będąc naprawdę zniewieściałym? Role mężczyzn zniewieściałych czy gejów grają przeważnie bardzo męscy aktorzy.

Zniewieściały naprawdę zagra taką rolę kiczowato. Jednak gdy mówię o męskości, to mam na myśli męskość w stylu dawnego rycerza a nie to, co dziś jest pokazywane jako męskość, czyli okładanie się pistoletem po głowie, wulgarność, agresja. To jest zaprzeczenie nie tylko męskości, ale i człowieczeństwa. Nie powiem, że to zezwierzęcenie, bo bardzo lubię zwierzęta. Co do mnie, to choć grałem postacie bardzo męskie, Don Juanów czy Mackie Majchrów itd., to grałem też safandułów, mężczyzn delikatnych, śmiesznych, choćby Motylińskiego, Fikalskiego, czy Piorunowicza w komediach Bałuckiego, więc nigdy mnie nie zaszufladkowano.

Kto wpłynął na Pana najbardziej spośród pedagogów łódzkiej szkoły?

- Janina Mieczyńska, ucząca rytmiki i tańca, Henryk Modrzewski, solidny aktor i świetny pedagog, który uczył nas prozy, Adam Daniewicz czy Jan Kochanowicz od poezji, Kazimierz Brodzikowski od scen. Jak pan zauważył, nie ma wśród nich nazwisk sławnych, błyszczących, jak to było w szkole warszawskiej, ale to byli jednak wspaniali pedagodzy. Nie wierzę tym, którzy mówią, że nic nie zwdzięczają swoim pedagogom.

Dużo kosztował Pana ten zawód?

- Bardzo dużo.

Na czym ten koszt polega?

- Nie można być w nim miękkim psychicznie, trzeba umieć nie przejmować sie opiniami recenzentów, trzeba umieć nie dać się zdołować. Cały czas jest się na widelcu, bo daje się siebie całego, a tymczasem można się nie spodobać w roli. To jest przykra strona tego zawodu, niejako samego w sobie. Tymczasem sukcesy są dane nielicznym, większość pozostająca na drugim, trzecim planie czuje się często przegrana, a przy tym sukcesy zależą w dużej mierze od tego, czy ma się szczęście. To zawód szczególnie trudny dla kobiet, które często mają okresy "przestoju", gdy są za stare na amantki, a za młode na babcie. No i to czekanie na telefon od reżysera, na propozycje, choć mnie jako dojrzałego już aktora dotyczy to w mniejszym stopniu, bo nie muszę przyjmować wszystkich propozycji.

Co Pana popchnęło do aktorstwa?

- Wierzę w przeznaczenie, w jakiś ustalony, dany nam z góry tor naszego życia. Tuż po wojnie, jako dziecko, mieszkałem w wielkopolskiej miejscowości, w Chodzieży. Było tam kino Noteć, do którego namiętnie chodziłem. Patrzyłem na te filmy i marzyłem, żeby w jednym takim wystąpić. Może już wtedy jakiś zwój mojego mózgu zapowiadał, że będzie mi to kiedyś dane, choć wydawało mi się to absolutnie nierealne, zwłaszcza że nie pochodziłem z artystycznej rodziny. Potem na krótko trafiłem do Studia Dramatycznego w Bydgoszczy, a w końcu dostałem się do szkoły aktorskiej w Łodzi.

Teatr Ateneum, w którym jest Pan od blisko 30 lat, miał w swoim repertuarze, jeszcze od czasów przedwojennnych, istotne pasmo tematyki społecznej i politycznej. Brało się to m.in. ze społeczno-politycznych predylekcji i zainteresowań jego patrona Stefana Jaracza. Dziś tej tematyki jest w teatrze bardzo mało. Czy widzowie jej nie potrzebują?

- Myślę, że nie potrzebują. W PRL widzowie polowali w teatrach na najdrobniejsze aluzje do bieżącej sytuacji społeczno-politycznej. Dziś rolę wentyla odgrywa nie teatr, ale takie audycje jak "Szkło kontakowe" w TVN, gdzie można zadzwonić, wyżalić się i powiedzieć, co się myśli o tym, co oni, skurczybyki, robią. W teatrze ludzie wolą uciec od polityki, bo odczuwają jej natłok na co dzień. Wolą teraz w teatrze pośmiać się, powzruszać po ludzku, bez nadmuchiwania się na wielką politykę, filozofię czy moralistykę, na wielką sztukę.

Z drugiej strony, jestem też przeciwko skandalizowaniu teatrów utrzymywanych z budżetu, zwłaszcza z pieniędzy tych podatników, którzy nie chodzą do teatru. Te kopulacje, brutalny seks niech się pokazuje w teatrzykach offowych, ale nie np. w Narodowym, gdzie przy okazji "Fedry" Racine'a wybuchł niedawno skandal, bo pokazano seks oralny. Przede wszystkim jednak nie należy wypaczać sensu klasycznych tekstów dramatycznych. Nie wolno mordować klasyków.

Wiem, że Pana ulubionym wielkim klasykiem teatru jest Antoni Czechow. Dlaczego on a nie na przykład Szekspir czy Molier?

- Czechow jest jednocześnie dramatyczny, tragiczny i komediowy. Jego sztuki zawierają ogrom ładunku egzystencjalnego, są w nich wszystkie ludzkie dramaty, rozpacz, nadzieja, miłość, przemijanie. Czechow zawarł w swoich sztukach kosmos ludzkiego doświadczenia. Aktorowi daje on możliwość wykazania się w tym, co najtrudniejsze, w pokazaniu tego pasma, które jest pomiędzy komizmem a dramatyzmem ludzkiej egzystencji. Tęsknię do Czechowa, tym bardziej że w moim długim już życiu zawodowym zagrałem w jego sztuce tylko raz Łopachina, 20 lat temu, tu w Ateneum w "Wiśniowym sadzie".

Dziękuję za rozmowę.

***

LEONARD PIETRASZAK (ur. w 1936 r. w Bydgoszczy) - wybitny aktor teatralny i filmowy. W latach 1956 - 65 w teatrach Nowym w Łodzi, Dramatycznym i Polskim w Poznaniu, w latach 1965 - 71 w Klasycznym i Rozmaitości w Warszawie. Od 1977 r. aktor teatru Ateneum. Ma na swoim koncie liczne kreacje sceniczne, m.in. Mackie Majchra w "Operze za 3 grosze", "Don Juana", lorda Harleya w "Wieczorze trzech króli", Billauda w "Termidorze", Rzecznickiego w "Fantazym" i wiele innych. Zagrał dziesiątki ról filmowych i telewizyjnych, w tym m.in. Hipolita w "Czerwonych beretach", Kramera w "Vabanku", Piotra Kmitę w "Królowej Bonie". Masową popularność przyniosły mu też role w popularnych serialach "Stawka większa niż życie", "Rodzina Połanieckich", "Czarne chmury", "Czterdziestolatek", czy "Kariera Nikodema Dyzmy".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji