Artykuły

Rok 2006 w teatrze. Głównie o tym, co dobre

Jaki był mijający rok dla teatru? Jeżeli zapomnieć o przeciętności, której wszędzie, nie tylko w Krakowie, wiele - na pewno ciekawy. Przeciętność, na szczęście, szybko popada w niepamięć, nikt o niej nie rozmawia, nie kłóci się, nie wspomina - może więc najpierw o tym, co było w teatrze dobre - mijający rok w krakowskim teatrze podsumowuje Joanna Targoń.

Największe emocje wzbudził na pewno "Sen nocy letniej" [na zdjęciu] Szekspira, wyreżyserowany w Starym Teatrze przez Maję Kleczewską. Spektakl o miłości, która jest źródłem cierpień, o odkrywaniu nieprzyjemnej prawdy o sobie, o własnych uczuciach. Spektakl jednocześnie okrutny i zabawny - a nawet wzruszający. "Sen" Kleczewskiej przywoływany był często w dyskusjach na temat wierności autorowi (część dialogów powstała podczas prób), wywołał też zgorszone narzekania: jak można dzieło klasyka umieścić w burdelu (albo seks-shopie). Scenografia sugerowała raczej nocny klub, no ale może się nie znam. Co do wierności autorowi, to w spektaklu Kleczewskiej może nie znajdziemy wszystkich słów, ale za to wszystkie tematy "Snu".

Podobne narzekania wywołało "Wesele" Michała Zadary w STU - klasyk został obrażony wyborem miejsca akcji, jako że to "Wesele" rozgrywało się w restauracyjnej łazience. Tymczasem łazienka w niczym Wyspiańskiemu nie zaszkodziła; Zadara precyzyjnie odczytał "Wesele" jako dramat młodych ludzi, którzy nie są w stanie się ze sobą porozumieć, stworzyć jakiejkolwiek wspólnoty. Ten ostro pokazany przez Wyspiańskiego temat męki życia na jałowym biegu - w pozbawionym historycznego kostiumu spektaklu Zadary zabrzmiał mocno i bardzo współcześnie. Zadara, najszybszy chyba polski reżyser, wyreżyserował jeszcze w Starym Teatrze "Fedrę" Racine'a (bardzo ciekawie); w Starym grane jest też najlepsze jego przedstawienie - "Ksiądz Marek". W Starym Teatrze świetną komedię filozoficzną o zwykłych ludziach - "Przedtem/Potem" Rolanda Schimmelpfenniga - wyreżyserował Paweł Miśkiewicz.

Festiwale

W Krakowie wciąż nie ma dużego festiwalu teatralnego, ale za to jest kilka mniejszych - może to i lepiej, bo w ciągu roku jest szansa na obejrzenie przedstawień z różnych półek. A w tym roku było bardzo ciekawie. Wiosną (Transpozycje w Łaźni Nowej) i jesienią (Dedykacje-Beckett) panował Beckett. Choć festiwale zorganizowano z okazji setnej rocznicy urodzin Becketta, nie miały nic z rocznicowej celebry. Nigdy nie przypuszczałam, że uda mi się w tak krótkim czasie zobaczyć tyle tak różnorodnych przedstawień. W Łaźni oglądaliśmy fascynujące solówki Martina Wuttke w "Pierwszej miłości", Richarda Clucheya jako Krappa, Conora Lovetta we fragmencie "Molloy", znakomite "Residua" Olivera Sturma z Judith Engel ("Kroki"), Traugottem Buhre ("Bez") i Grahamem F. Valentine ("Dzyń"). Na Dedykacjach - "Radosne dni" Strehlera z Giulią Lazzarini, genialnego "Wyludniacza" Serge'a Merlina czy balet Maguy Marin "May B.". Większość tych przedstawień miała już swoje lata, ale - i być może tak musi być z Beckettem - wcale ani im, ani nam to nie przeszkadzało. Teksty Becketta zagnieżdżają się jakoś w aktorach i żyją wraz z nimi; upływający czas tylko dodaje znaczeń.

Listopadowy Genius Loci w Łaźni zaprezentował przegląd warszawskich scen alternatywnych. Przedstawienia były różnej jakości, ale nie chodziło przecież o pokazywanie arcydzieł, tylko o prezentację miejsc, w których dzieje się coś ciekawego. Nadkomplety na każdym przedstawieniu dowodziły, że krakowska publiczność spragniona jest konfrontacji z tym, co dzieje się gdzie indziej. A pięknie wyremontowana i pełna energii Łaźnia Nowa jest idealnym miejscem do pokazywania takich przedstawień.

Krakowskie Reminiscencje Teatralne w tym roku sprawiły wielką niespodziankę - Magda Grudzińska sprowadziła znakomity "Lód" Alvisa Hermanisa, jednego z najlepszych (i najbardziej cenionych) reżyserów europejskich. Przedstawienie, którego nie powstydziłby się żaden wielki prestiżowy festiwal, dziwna i okrutna baśń o końcu cywilizacji. Czemu Reminiscencje wciąż muszą się borykać z brakiem pieniędzy, wciąż w ostatniej chwili odwoływać z braku obiecanych funduszy zaproszone przedstawienia, skoro od kilku lat przeżywają drugą młodość? Z podupadającego przeglądu teatrów alternatywnych stały się festiwalem o ambitnym i przemyślanym programie. Gdyby miasto zainwestowało w Reminiscencje, mielibyśmy dobry międzynarodowy festiwal teatralny. No, ale skoro horyzont marzeń urzędników o sztuce scenicznej wyznacza teatr variete w dawnym kinie Związkowiec, może nie należy się temu dziwić.

Przeciętność

Wróćmy jednak do przeciętności, której w krakowskim teatrze więcej niż wydarzeń. Teatr im. Słowackiego z godnym lepszej sprawy uporem pokazuje na Dużej Scenie teksty klasyczne w kiepskim wykonaniu. Ani Barbarze Sass nie udało się wydobyć nic ciekawego z "Elektry", ani Januszowi Wiśniewskiemu z "Kordiana", ani Krzysztofowi Babickiemu z "Pułapki" (ten ostatni spektakl, choć powierzchowny, w porównaniu z pozostałymi wyglądał przynajmniej przyzwoicie). Współczesne produkcje też nie wyglądały lepiej - "Werter w Nowym Jorku" wyreżyserowany przez Tomasza Wysockiego był pretensjonalną podróbką "nowego teatru", a "Słoneczny pokój" Mariusza Wojciechowskiego po prostu spektaklem nieudolnym. Podróbką był też spektakl Michała Kotańskiego "Językami mówić będą" w Starym Teatrze.

Bagatela powinna może skupić się na repertuarze rozrywkowym - "Szalone nożyczki" są znacznie przyjemniejsze niż "Hedda Gabler", "Kto otworzy drzwi" czy "Końcówka" (i nie chodzi mi o to, że Ibsen czy Beckett pisali ponure sztuki). W Grotesce od dłuższego już czasu nie widziałam ładnej, zgrabnej i dowcipnej bajki, a przecież jeszcze niedawno było ich sporo. Ludowy też nie zachwyca - "Stara kobieta wysiaduje" okazała się niezborną i niedomyślaną interpretacją Różewicza, z Anną Polony i Tomaszem Schimscheinerem na osłodę. Pod Ratuszem można za to zobaczyć zgrabne i dobrze zagrane "Wszystko o kobietach" w reżyserii Pawła Szumca.

W szkole teatralnej przeważają przedstawienia mające charakter szkolnego popisu, a nie pełnoprawnego dzieła teatralnego. A przecież jeszcze niedawno Paweł Miśkiewicz reżyserował tu "Trzy siostry" czy "Rajski ogródek", że nie wspomnę o wydarzeniach sprzed lat - "Pieszo" Jarockiego, "Braciach", "Szkicach z Człowieka bez właściwości ", czy "Płatonowie" Lupy.

Na koniec trochę optymizmu. Dwa tygodnie temu odbyła się huczna inauguracja nowego miejsca teatralnego - Teatru Nowego przy ul. Gazowej, założonego przez Piotra Siekluckiego i Dominika Nowaka, niedawnych absolwentów PWST. Janusz Marchwiński, dzierżawiący budynek, udostępnił im niewielką, ale zgrabną salę za darmo, na dziesięć lat. I to jest piękne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji