Artykuły

Nie boję się pierwszych zmarszczek

- Wybierając aktorstwo, zgodziłam się, że ludzie będę rozpoznawać mnie na ulicy i że będzie ich interesować moje życie. Ale pewnych granic nikomu nie pozwolę przekroczyć. Poczucie, że jest się śledzonym przez paparazzich, naprawdę nie jest przyjemne - mówi warszawska aktorka JOANNA BRODZIK.

Jest jedną z najpopularniejszych młodych polskich aktorek. Jej zdjęcia publikują wszystkie kolorowe pisma, rozpisując się o jej związku, z serialowym partnerem Pawłem Wilczakiem. Ona sama jest tym zmęczona.

Barbara Hollender: W "Jasnych, błękitnych oknach" gra pani młodą kobietę, która nigdy nie wyjechała z małego miasteczka. Ale tak naprawdę pani losy przypominają historię drugiej bohaterki filmu - dziewczyny, która pobiegła za marzeniami o aktorstwie i została popularną telewizyjną gwiazdą.

Joanna Brodzik: Kocham w filmie Bogusława Lindy właśnie to, że bardzo bliskie są mi postacie obu dziewczyn. Bo przecież wystarczyło, żebym kiedyś podjęła inną decyzję, i byłabym kimś innym.

Bibliotekarką albo nauczycielką w Lubsku?

- Bez trudu mogę to sobie wyobrazić. Czuję się ze swoim miejscem urodzenia mocno związana. Wracam tam bardzo często, mam znajomych i przyjaciół. Jestem dumna ze swoich korzeni, one dają mi ogromną siłę.

Były chwile, gdy żałowała pani decyzji o wyjeździe z Lubska?

- Nigdy nie żałuję swoich decyzji, taki już mam charakter.

Ale podobno niełatwo adaptowała się pani do życia w Warszawie.

- To prawda. Przez dwa lata, przyjeżdżając pociągiem z Zielonej Góry, gubiłam się pod Pałacem Kultury. Nie byłam w stanie wydostać się z dworca właściwym wyjściem i trafić do autobusu, który wiózł mnie do szkoły na Miodową. Przede wszystkim jednak czułam się tutaj strasznie obco. Dopóki nie wytworzyłam własnych więzi, zupełnie nie umiałam się w Warszawie odnaleźć.

Środowisko szkoły teatralnej pani nie wystarczało?

- Byłam nieśmiałą dziewczyną z warkoczem, która wygrywała konkursy recytatorskie i lubiła czytać książki. A trafiłam w krąg ludzi, którzy od dzieciństwa biegali ze spektaklu na spektakl, często przeszli też przez różne ogniska teatralne. Byli obyci, ekspansywni, inni niż ja. Dlatego kilka pierwszych lat było ciężkich. Ale teraz - jak gdzieś wyjeżdżam - to tęsknię za Warszawą.

A nieśmiała dziewczyna z warkoczem stała się, dzięki rolom w "Kasi i Tomku" oraz "Magdzie M.", symbolem nowoczesnej trzydziestolatki. Samodzielnej, inteligentnej, błyskotliwej.

- Udało mi się zagrać dwie ciekawie wymyślone przez scenarzystów postacie. Kasia była szalona, otwarta i bezkompromisowa, Magda - wrażliwsza i bardziej emocjonalna. Obie nosiły moją skórę, starałam się je wyposażyć w swoje doświadczenia, dodając im trochę poczucia humoru i dystansu. Ale to one, nie ja, są symbolem dzisiejszej trzydziestolatki.

Postacie serialowe bardzo głęboko zakorzeniają się w świadomości widzów. Ludzie zaczynają je więc utożsamiać z aktorami.

- Przyznaję, że w przypadku Kasi i Magdy taki mechanizm rzeczywiście zadziałał. Publiczność czekała pewnie na wizerunek takich kobiet. Może dlatego, że nie było dotąd polskiego współczesnego serialu, który by opowiadał nie o mieszaniu herbaty i wizycie cioci, lecz o ludziach z mojego pokolenia.

Dla roli w "Kasi i Tomku" zrezygnowała pani z teatru.

- Nie umiem łapać kilku srok za ogon. Uważałam, że nie będę uczciwa, jeśli po 12 godzinach pracy na planie będę wychodziła na scenę i jeszcze udawała, że sprawia mi to wielką przyjemność.

I nie brakuje pani niczego? Wielu pani kolegów uważa, że to teatr jest prawdziwym domem aktora.

- Ja szybko zrozumiałam, że nie mam predyspozycji do grania w wielkich dramatach dla 600 widzów i wykrzykiwania swoich kwestii tak, by usłyszano mnie w ostatnim rzędzie. Wolę posługiwać się skromniejszymi środkami i drążyć siebie przed kamerą.

Serial oznacza stałą pracę i ogromną popularność, ale jednocześnie wtłacza w"telewizyjny" sposób gry. Znam reżyserów, którzy boją się aktorów serialowych.

- Są ludzie, którzy boją się ryzyka i na wszelki wypadek od 72 roku nie zmieniają fryzury. Chyba nie warto się tym przejmować, bo są i tacy, którzy podejmują wyzwania.

Co było dla pani najtrudniejsze w "Jasnych, błękitnych oknach"? To przecież pierwsza duża rola filmowa, która wymagała od pani tak precyzyjnej konstrukcji postaci.

- Zrobiłam wszystko co w mojej mocy. Bardzo mi pomógł Bogusław Linda, natychmiast wyłapując każdą fałszywą nutę. To nie było łatwe zadanie. Musiałam przerobić ze sobą tematy, od których normalnie się ucieka: śmierć, bezsilność, chorobę, słabość fizyczną. Myślę, że nie jesteśmy przygotowani na takie sytuacje. Dla mnie ten film jest bardzo ważny. Czytałam książkę filozofa Kena Wilbera "Śmiertelni nieśmiertelni", która jest zapisem choroby jego żony. Ta lektura pomogła mi zrozumieć, jak trudno zmierzyć się z chorobą i zachować wobec niej godność. Próbowałam też przekazać mojej bohaterce własne nastawienie do świata, przeświadczenie, że jak najdłużej nie wolno się poddawać, że trzeba pozostawać po jasnej stronie życia.

W"Oknach" zagrała pani kobietę umierającą, cierpiącą, przełamując ekranowy wizerunek atrakcyjnej, niezależnej dziewczyny. Nie boi się pani w tym filmie brzydoty. Zastanawiam się, czy uroda nie przeszkadza czasem aktorce.

- Owszem, zdarzają się ludzie, także w artystycznym środowisku, którzy boją się przyzwoitego wyglądu. Może uważają, że ładny człowiek nie może być fajny. Ale wierzę, że większość potrafi patrzeć na ludzi uważniej.

Nie boi się więc pani pierwszych zmarszczek?

- Nie. Nie boję się. Patrzę na moją mamę i babcię. Są piękne. Obserwuję, jak różnie kobiety reagują na upływający czas, i myślę, że bardzo wiele zależy od ich psychiki, stosunku do świata. Bywają osoby, które tak bardzo nie chcą się starzeć, że to aż odciska się na twarzy. A przecież zmarszczki robią się od wzruszeń, przeżyć.

W ostatnim czasie tabloidy wchodzą z butami w pani prywatność. Przyzwyczaiła się pani do tego?

- Wybierając aktorstwo, zgodziłam się, że ludzie będę rozpoznawać mnie na ulicy i że będzie ich interesować moje życie. Ale pewnych granic nikomu nie pozwolę przekroczyć. Poczucie, że jest się śledzonym przez paparazzich, naprawdę nie jest przyjemne. Na zdjęcia robione zza krzaków reaguję tak samo jak wówczas, gdy złodziej wyciąga mi z torebki portfel. Bo ktoś wtedy okrada mnie z prywatności i czerpie z tego zyski. Dlatego teraz podaję sprawy do sądu. Pierwszą już wygrałam, a odszkodowanie, które zostało zasądzone, przekazałam swoim dzieciom z fundacji. I zawsze będę tak robić.

"Swoim dzieciom" to znaczy uczestnikom warsztatów artystycznych dla niepełnosprawnych w Lubsku?

- Tak, to moje dzieci, moi przyjaciele. Lubimy się, organizujemy razem festiwale piosenki. Spotykamy się od ośmiu lat. W tym czasie niektóre z tych małych dziewczynek wyrosły już na wspaniałe młode kobiety. Te wspólne spotkania dla ludzi, którzy z powodu choroby czy ułomności gros życia spędzają w domu, są bardzo ważne.

A dla pani?

- Mnie dają nieprawdopodobną energię. Potem wszystko, co wydaje mi się nierozwiązywalne albo przerażające, odzyskuje właściwy wymiar. Ci ludzie ofiarowują mi tyle miłości, zaufania, przyjaźni... Zawsze mam poczucie, że więcej od nich biorę, niż im daję.

Za trzy miesiące skończy pani zdjęcia do "Magdy M.". Co dalej?

- W Wigilię pokazany został pilot mojego programu "Dookoła siebie". Cały cykl wejdzie na ekrany w okolicach Wielkanocy. To będzie próba odpowiedzi na pytanie, jak można polepszyć jakość swojego życia. Ludzie pokazują na ekranie niegrzeczne dzieci, gotują, zamykają się w domach obstawionych kamerami, a zapominają o własnym rozwoju. Dlatego w każdym tygodniu będę prezentowała inną metodę samodoskonalenia. W różnych dziedzinach. Raz będzie to prowadzenie samochodu, innym razem medytacja, programowanie czy szybka nauka języka obcego.

To pani autorski pomysł?

- Tak, pierwszy raz w życiu udało mi się przeprowadzić coś od początku do końca. Mam nadzieję, że taki program pomoże nie tylko mnie, ale też innym ludziom. Zwłaszcza tym, którzy żyją w małych miasteczkach i nie mają dostępu do rozmaitych nowości i kursów. To jest również wyraz głodu, jaki odczuwam. Książek, filmów, nauki. Przez ostatnich kilka lat pracy zrobiły mi się zaległości i z ogromnym apetytem rzucam się na coś nowego.

A co z kinem? Czeka pani na nowe role?

- Oczywiście. Ale nie chcę udawać dwudziestolatki i zamieniać się w dzidzię-piernik. Młodziutkie bohaterki powinny grać dziewczyny po szkole, które wnoszą na ekran nową energię. Ja mam 34 lata i próbuję szukać dla siebie przestrzeni na innej półce. Poza tym nie chcę się już tak spieszyć. Podskórnie wyczuwam koniec jakiegoś etapu w moim życiu. Nabiegałam się już w wieczorowych sukniach, Wiktor leży w mojej piwnicy. Teraz - po okresie bardzo wytężonej pracy - chciałabym mieć czas, żeby się ponudzić, wypocząć, naładować baterie. I wtedy pewnie przyjdzie pomysł na następny etap.

Jak pani powita nowy rok?

- Od kilku lat wyjeżdżam na sylwestra do ciepłych krajów i spędzam go gdzieś nad morzem. Przeznaczam ten czas na wyciszenie się i podsumowania. Wracam już w nowym roku, z nową energią.

***

Joanna Brodzik w tym tygodniu w serialach: "Kasia i Tomek" (TVN 7, piątek 16.10, poniedziałek 16.10, 19.15, wtorek-czwartek 16.10, 19. 10) i "Klan" (TVP 1, piątek 12.10, poniedziałek 17.15, wtorek 11.00, 17.35, środa 12.55, 17.35, czwartek 12.10, 17.35).

***

Nie kryguje się, nie udaje kociaka ani seksbomby. Coraz częściej przypomina, że ma 34 lata i chce zacząć nowy etap życia. Urodziła się 11 stycznia 1973 r. w Lubsku, małym miasteczku niedaleko Zielonej Góry. W 1992 r. zdała na Wydział Aktorski PWST w Warszawie. Dwa lata później dostała propozycję współpracy z firmą Eastern Models, ale odrzuciła szansę zrobienia międzynarodowej kariery modelki i została w szkole teatralnej. Grała w spektaklach teatrów Na Woli, Syrena, Komedia, Prezentacje. W 1996 r. zadebiutowała na ekranie w"Dniu wielkiej ryby" Andrzeja Barańskiego i "Dzieciach i rybach" Jacka Bromskiego. Ale popularność przyniosły jej telewizyjne seriale: "Klan", "Graczykowie" i wreszcie "Kasia i Tomek" oraz "Magda M.". Jest laureatką telewizyjnego Wiktora, Telekamery, nagród "Twojego Stylu" i "Gali", a także IV Festiwalu Dobrego Humoru w Gdańsku. 12 stycznia na ekrany wchodzi film Bogusława Lindy "Jasne, błękitne okna", w którym Joanna Brodzik gra jedną z głównych ról.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji