Artykuły

Przekombinowany Beckett

"Szczęśliwe dni" w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Tearze STU w Krakowie. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.

Niebawem premiera "Szczęśliwych dni" w warszawskim Teatrze Polonia. Zanim jednak zobaczymy spektakl u Krystyny Jandy, możemy wybrać się do Krakowa, by ten sam dramat obejrzeć w krakowskim Teatrze STU u Krzysztofa Jasińskiego.

A przecież nie tak dawno "Szczęśliwe dni" słynnego Giorgio Strehlera sprowadził Józef Opalski na krakowski festiwal Dedykacje. Kto miał szczęście obejrzeć to przedstawienie - zapamięta je na długie lata. Ta pamięć może uwierać, gdy myśli się o inscenizacjach na naszych scenach.

W piątkowy wieczór widownia Teatru STU zapełniła się VIP-ami. Wiadomo - wydarzenie. A na scenie? Krzysztof Jasiński zaproponował "seans dramatyczny" w inscenizacji i reżyserii własnej. Jest to Beckett bardzo luksusowy, a więc przypadek z wszelkimi konsekwencjami tego luksusu. To przedstawienie skupia w sobie kilka niezwykle charakterystycznych cech współczesnego polskiego teatru. Z jednym wszakże wyjątkiem. Nie ma oczywiście mowy o epatowaniu mieszczan brudem życia, bo w STU jest bardzo elegancko i zawodowo. To jest Beckett, który nie powinien drażnić, widz ma się zjawić w teatrze, obejrzeć i wyjść w poczuciu zaliczonego obowiązku zapoznania się

Polskie teatry znów coraz chętniej wystawiają dramaty słynnego Irlandczyka. Wśród nich trudno znaleźć inscenizacyjne arcydzieło ze światowym arcydziełem. Podaje sieje więc w formie lekkostrawnej albo - by zacytować Jeremiego Przyborę: jako "spłycone i uprzystępnione".

Beckett w STU pokazuje ogromne możliwości Beaty Rybotyckiej, znanej przecież głównie jako świetnej pieśniarki, kontynuatorki najlepszych tradycji polskiej piosenki literackiej. Rybotycka prezentuje w "Szczęśliwych dniach" inną twarz:.wzbudza śmiech jako rozgadana Winnie z pierwszej części przedstawienia, rozpaplana, kokietująca samą siebie, musztrująca Williego (w tej roli Konrad Mastyło, świetny muzyk, tym razem debiutujący jako aktor). Winnie Rybotyckiej mizdrzy się, przedrzeźnia sklerotyczną parę, która kiedyś odwiedziła jej kopiec - to aktorstwo ociera się wręcz o farsowe efekty. Ta "beztroska" tonacja zmienia się w drugiej części przedstawienia - zabawna dotąd Winnie zalewa się łzami.

Rybotycka udowodniła, że jej żywiołem są nie tylko piosenki i lekkie role, że jest aktorką dramatyczną, której talent powinien być wykorzystywany częściej. Przedstawienie Jasińskiego dowodzi siły polskiego aktorstwa, siły, o której często się zapomina.

Krakowska inscenizacja jest także przykładem nowoczesnej gadżetomanii. Pal diabli cztery Rybotyckie, jedną żywą i trzy na telebimach: spektaklowi w STU towarzyszy bowiem nieustannie kamera wideo. Dziś polską miarą nowoczesności na scenie stały się multimedia. Zdumienie wywołuje inscenizacyjny pomysł Jasińskiego, który chce wprawić w zachwyt widownię swoim najlepszym realizacyjnym konceptem. Oto Winnie-Rybotycka siedzi sobie w... kopcu Kościuszki. Mało tego, do kopca dołączone jest wybebeszone pianino gustownie oprawione w mury przylegające do kopca. Jako zatwardziały warszawiak rozkochany w Krakowie, aczkolwiek znający tylko Rynek, Wawel, krakowską PWST, teatry: Stary, Słowackiego, STU, a z krakowskich znakomitości reżysera 0., autorkę B., aktora N, i krytyka G. - poczułem się cokolwiek zagubiony. Warszawiak wietrzy nieufnie w Becketcie na kopcu Kościuszki jakąś zakamuflowaną aluzję do miejscowych stosunków. Jednak ten interpretacyjny trop okazał się mylny. Nikt nie wiedział, o co chodzi w zakopcowanej Kościuszką Rybotyckiej.

Całość powolutku kręci się, lekko postukując na wyrobionych łożyskach: mamy więc Rybotycka od przodu i od tyłu, Mastyłę co pewien czas grającego na pianinie, a to "Białe zeszyty" Osieckiej, a to "Nie opuszczaj mnie" Brela, a nawet "Mój pierwszy bal" Leszczyńskiej.

"Szczęśliwe dni" Jasińskiego są więc Beckettem "ubogaconym". I to do tego stopnia, że z pisarką B. zastanawialiśmy się, z czego też można by zrezygnować. Wyszło nam, że z duetu "Usta milczą" z "Wesołej wdówki". Kłopot w tym, że o ile "Białych zeszytów" i Brela oraz Leszczyńskiej z przyległymi kawałkami Beckett nie przewidział - o tyle "Wdówkę" owszem. Z kopca zrezygnować się też nie da, choć szlachetna asceza przedstawienia Strehlera pokazała dowodnie, że u Becketta im mniej, tym lepiej.

Być może nie jest to jednak przedstawienie dla wymuskanych cmokierów - i niech sobie takie będzie. Ciekawe tylko, w co niedługo zakopie się w Polonii Krystyna Janda. Warszawa nie Kraków, tu tylko mało atrakcyjna wizualnie górka Szczęśliwicka, zawsze jednak pozostaje gruz po dawnym kinie przerobionym na teatr. A może będzie zwyczajnie i nie tak luksusowo jak STU - czyli po prostu normalnie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji