Artykuły

Winnie Rybotycka

"Szczęśliwe dni" w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze STU w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wybrczej - Kraków.

Winnie to piosenkarka, Willie - akompaniator. Krzysztof Jasiński chciał wpisać biografie aktorów w tekst Becketta, jednak rozległy przeszczep nie przyjął się dobrze.

Dramaty Becketta w ogóle nie najlepiej znoszą takie zabiegi. Forma jest w nich tak ściśle powiązana z treścią, że jakakolwiek ingerencja zaburza tę subtelną równowagę. Beckett - pilnują tego spadkobiercy - zabronił dokonywania zmian w swoich tekstach. Co nie znaczy, że należy poprzestawać na odtwarzaniu jego dzieł słowo w słowo, przecinek w przecinek i pauza w pauzę. Beckett bardzo cenił aktorską intuicję i osobiste zaangażowanie. Dopiero takie połączenie przynieść może właściwy rezultat.

Beata Rybotycka gra sobą - swoimi rolami i piosenkami. W jej głosie słychać czasami irytujący kresowy zaśpiew Podstoliny z "Zemsty". Demonstruje także swój talent parodystyczny, znany tym, którzy widzieli sławny numer Piwnicy pod Baranami "Życie prywatne Wazów" - gdy opowiada, jak pewnego dnia na pustkowiu pojawili się państwo Shower (albo Cooker), tworzy głosem i mimiką znakomite, upiorne i śmieszne portrety tej pary. Winnie Rybotyckiej to trochę klaun o twarzy pokrytej ostrym makijażem, trochę mieszczka, trochę aktorka, trochę śpiewaczka. I z tym właśnie jest kłopot. Jasiński hojnie rozsiał fragmenty piosenek z repertuaru Rybotyckiej. Winnie, owszem, recytuje fragmenty wierszy i niby można zamienić wiersze na piosenki (skoro bohaterka jest piosenkarką), ale taki zabieg, po pierwsze, wprowadza nieznośnie sentymentalny ton, a po drugie, rujnuje - zwłaszcza w drugiej części - dramaturgię. Niezwykle precyzyjnie skonstruowany zapis wygasania i zapadania. Beckett wiedział, co robi, dając Winnie tylko jedną piosenkę - "Usta milczą, dusza śpiewa". Śpiewanie jest dla Winnie skarbem, może ratunkiem - i wciąż zastanawia się, czy już nadeszła właściwa pora na pieśń. I nie przypadkiem śpiewa ją na końcu. U Jasińskiego co chwila słyszymy inne pieśni i piosenki, co skutecznie zatłukuje to, co istotne. Nie mówiąc o tym, że nawet najlepiej wykonane "Białe zeszyty" zwyczajnie tutaj nie pasują.

Drugi z zasadniczych pomysłów reżyserskich okazał się równie wątpliwy. Otóż Jasiński z właściwym sobie rozmachem odczytał didaskalia: zamiast skromnego wybrzuszenia w kształcie kopca na scenie mamy kopiec Kościuszki, na szczęście pomniejszony, za to obracający się powoli wokół własnej osi i z fortyfikacjami, w które wciśnięte jest pianino. Przy pianinie siedzi (bądź leży) Willie (pianista Konrad Mastyło). Czyżby Jasiński chciał zasugerować, że Winnie jest olbrzymką? Ale chyba nie warto się zastanawiać nad symboliką kopca: miało zapewne być efektownie, a że ten pomysł ma równie krótkie nóżki jak inne w tym spektaklu, to trudno. Ale mimo tych efektów zapamiętam przerażone oczy Winnie, jej uśmiech i to, jak mówi cicho: "Nic nie boli. Na razie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji