Artykuły

Miłość to żywioł niszczycielski

- Teatr absurdystów uratował nam twarz. Dzięki nim polski teatr miał swoje pięć minut na świecie. Właśnie ten teatr najskuteczniej nas edukował, rozjaśniał gnuśne łby i oswajał z największym absurdem, który nas czeka - mówi reżyser JERZY JAROCKI przed premierą "Miłości na Krymie" w Teatrze Narodowym w Warszawie.

17 stycznia premiera "Miłości na Krymie" Mrożka w Teatrze Narodowym w Warszawie. Reżyser JERZY JAROCKI opowiedział nam o swej miłości do polskich "absurdystów".

Michał Smolis: "Miłość na Krymie" jest pana 11. mrożkowskim przedstawieniem.

Jerzy Jarocki: Zapewne ma pan rację. Pierwszym była "Policja" w 1958 roku. Sławomir Mrożek należy do grupy polskich autorów, nad którymi skupiłem się najbardziej w mojej pracy teatralnej. Obok niego są jeszcze Witkacy, Witold Gombrowicz, Tadeusz Różewicz. Ich fundamentalne utwory jakby na mnie czekały, nieniepokojone uprzednio, niedotykane na polskich scenach. Po Mrożku zająłem się kolejnymi prapremierami: "Ślubem" Gombrowicza (1960), "Matką" Witkacego (1964), "Wyszedł z domu" Różewicza (1965)... Już w 1972 roku, po "Aktach" (scenariusz został złożony z fragmentów "Ślubu", "Matki", "Tanga" Mrożka oraz "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego) wystawionych w warszawskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej, stwierdziłem, że ciąg tych najwybitniejszych polskich dramaturgów XX wieku (jak się wkrótce okazało!) tworzy nieprzypadkowy zbiór. Spójność struktury "Aktów" - o czym pisała kiedyś wybitna krytyk Leonia Jabłonkówna - "unaoczniła własną, odrębną, niepowtarzalną nutę w polskim dramacie współczesnym, (...) która - zarazem nadaje mu wartość uniwersalną".

Zbiór ten powiększałem później dość konsekwentnie. Należą do niego oba moje ostatnie Gombrowiczowskie przedstawienia w Teatrze Narodowym: "Błądzenie" i "Kosmos". Ta moja miłość do pewnego "skrzydła" polskiej literatury nie uszła uwagi Czesława Miłosza, który kiedyś zapytał mnie podczas kolacji u wspólnych przyjaciół: "Dlaczego lansuje Pan tych absurdystów, którzy zrobili krzywdę polskiemu teatrowi; byli tak potężni, że zablokowali drogę na scenę realistom, których teatr polski potrzebował?". Ale tak jak wtedy i teraz się z nim nie zgadzam. Miłosz nie pisał dla teatru, nie leżało mu to, a był zazdrosny po sukcesach Gombrowicza.

Co zawdzięczamy tym autorom?

- Teatr absurdystów uratował nam twarz. Dzięki nim polski teatr miał swoje pięć minut na świecie. Właśnie ten teatr najskuteczniej nas edukował, rozjaśniał gnuśne łby i oswajał z największym absurdem, który nas czeka. Ci czterej autorzy reprezentują prawie cały intelektualizm rodzimej literatury dramatycznej oraz rozpoznawalny za granicą polski styl teatralny. Do dzisiejszego dnia są też jedyną odskocznią od kultury popularnej.

Dlaczego wybrał pan "Miłość na Krymie" na kolejną premierę?

- Może lektura "Baltazara" - autobiografii Mrożka? Może rozważania, jakie snułem ze scenografem Jerzym Jukiem Kowarskim o "Kosmosie" Gombrowicza i jego analogiach z "Procesem" Franza Kafki. Nagle przypomniałem sobie, że Mrożek wymyślił bohatera błądzącego i uwikłanego w życie i historię, jakim jest Zachedryński z "Miłości na Krymie". To jest czasem przypadek, czasem prawo serii. Pozornie odległe rzeczy - tematycznie i stylistycznie - przylegają do siebie i się łączą. Nie wiem, co było ostatecznym powodem podjęcia tej decyzji. Na pewno nie było nim echo 10. punktów Mrożka z 1994 roku. To nie było nigdy zbyt poważne. Autor zwolnił z obowiązku ich przestrzegania kolejno wszystkich reżyserów, pozwalając im czuć się w ten sposób specjalnie dowartościowanymi. Ja też byłem zwolniony. Wyjątkowo.

"Bez kontekstu całej twórczości autora trudno zajmować się wycinkowo jednym tekstem, jednorazowa wypowiedź nie daje nam klucza do utworu" - powiedział pan w rozmowie z wybitnym krytykiem Andrzejem Wanatem. Jak pan czytał "Miłość na Krymie"? Ten dramat mieści w sobie cały katalog opowiadań i sztuk Mrożka: "Tango", "Pieszo", "Emigrantów"...

- Wszystko to nie stanowi jeszcze żadnego klucza interpretacyjnego. Poszukiwałem go, wspólnie z aktorami i scenografem, w tych samych obszarach, co w "Błądzeniu" i "Kosmosie", a ponadto w pęknięciach, rozbieżnościach, uwikłaniach i błądzeniach życiorysów ludzi nam współczesnych, jak i portretach ludzi epoki Antoniego Czechowa, czasów Anatola Łunaczarskiego, Andrieja Żdanowa. Nachodzące na siebie epoki przynoszą tę mieszaninę mądrości z podłością, piękności i małości; mijania się z losem, powołaniem i zagubieniem tożsamości. Co jest do wglądu także i dzisiaj. Bohater Mrożka nie potrafi wyjść z pułapki, jaką zastawiła na niego historia. W dodatku ta pułapka funkcjonuje niezależnie od rangi i odgrywanej roli społecznej.

W pana przedstawieniu postać Lenina będzie rozbudowana w stosunku do dramatu Mrożka.

- U Mrożka jest on zapowiedzią wielkiego obrotu koła historii. Wprowadziłem tę postać również w trzecim akcie, ponieważ chciałem pokazać, jak historia goni bohaterów, a zwłaszcza Zachedryńskiego. Po 14 latach od napisania "Miłości na Krymie" nie został rozwiązany żaden z problemów, które wstrząsały Rosją. Dlatego pogoń Lenina za bohaterami trwa nadal.

W tytule sztuki Sławomira Mrożka jest miłość. Czy znajdzie się dla niej miejsce w przedstawieniu?

- Oczywiście. Ona jest, jak inne namiętności, przyczyną i siłą napędową poczynań wielu postaci. Ale nie jest to siła całkowicie czysta, bezinteresowna "miłość u wód". Jest to żywioł potężny, okrutny i niszczycielski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji