Artykuły

Czy jestem artystką ekskluzywną?...

- Na Pani recitale przychodzi wymagająca i ekskluzywna publiczność. Czuje się Pani artystką ekskluzywną? Z BEATĄ RYBOTYCKĄ rozmawia Anna Grabowska.

"- Żeby nie obrazić swojej widowni, powinnam powiedzieć, że się czuję, lecz przede wszystkim z zawodu jestem aktorką i nie wiem, czy jest słuszne do końca to, co powiem, czy nie, ale cały czas jestem kimś innym na scenie. Nie zdarza mi się chodzić w wieczorowych sukniach na co dzień, bo noszę się sportowo. Dzięki temu mam spokój na ulicach, ponieważ nawet jeśli ktoś mnie kojarzy, to zauważyłam, że jeśli jestem ubrana elegancko, prędzej jestem rozpoznawalna, a jeśli jestem ubrana na sportowo to nikomu nie przyjdzie do gtowy, że to mogę być ja.

Jeżeli jestem artystką ekskluzywną, to tylko dlatego że takie jest założenie danego recitalu. Na przykład wówczas, kiedy staram się być damą jazzu, kimś, kto ma sprostać repertuarowi, klimatowi, czy temu, co niosą muzycy ze sobą, Jarek Śmietana w całej swojej osobie...

Mam recital, który nazywa się Pieśni Jana Kantego Pawluśkiewicza, gdzie też występuję w długich, prostych sukniach, ale bez wieczorowych klimatów.

Czy jestem artystką ekskluzywną i co to jest ekskluzywność artystyczna, chyba nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć, ale cieszy mnie, że tak jestem postrzegana.

A.G.: - Występuje Pani czasem w jeansach i sportowej koszulce?

B.R.: - Nie, ale może bym i nawet chciała, żeby tak było. Można mnie za to zobaczyć w mini, co jest szokiem dla wielu moich znajomych, którzy mnie w życiu nie widzieli w mini. Występuję tak w przedstawieniu pt. Sztuka kochania, które gram w Teatrze Stu w Krakowie. W tym przedstawieniu jestem zupełnie kimś innym: wyuzdaną nimfomanką w krótkiej spódnicy... I to jest zupełnie inna Beata niż ta z recitali, na których śpiewam poezję... Ludzie, którzy mnie znają właśnie z takich posągowych sytuacji, typu: stoi i śpiewa, gdy przychodzą na to przedstawienie, doznają szoku. Trudno się przestawić komuś, kto mnie zna na przykład tylko z recitali piosenek Pawluśkiewicza. Wiadomo, że tam nie hasam i nie biegam, a przedstawienie Sztuka kochania jest komediowe, charakterystyczne i momentami bardzo odważne.

A.G.: - Pani kariera trwa siedemnaście lat. Czy to wystarczająco dużo, żeby tęsknić za tym, co już za Panią, wracać z sentymentem do nagrań, do ludzi, z którymi się współpracowało, tworzyło...

B.R.: - Byłam dziesięć lat w Teatrze Starym i tam poznałam reżysera, którego chciałabym jeszcze raz w życiu spotkać. Nazywa się Andrzej Kozak, pochodzi z Moskwy, jest Rosjaninem. Spotkał się z nami na zasadzie wymiany i zrobiliśmy przedstawienie komediowe. Nadmienię, że bardzo długo pracowałam w materii komedii. Potem jakoś to zagubiłam, zrezygnowałam z teatru. A okazuje się, że głównie jestem artystką komediową, czego ludzie chyba w ogóle nie wiedzą. A jak już są na recitalach, na których często występuję z Jackiem Wójcickim, to z poważnej pierwszej części, która się potem rozwija w komediową, trudno im płynnie wejść w komediowy klimat, są zadziwieni.

To nie jest dużo - siedemnaście lat pracy zawodowej. Ja się w ogóle czuję jakbym miała dużo mniej lat niż mam. Oczywiście jestem kimś innym niż ta osoba, która skończyła szkołę teatralną. Nie chciałabym może być teraz w liceum, ale chciałabym na przykład skończyć teraz szkołę teatralną i mieć to doświadczenie, to rozeznanie, które mam teraz. Tego się oczywiście nie da cofnąć, ale nie tęsknię za latami, które minęły. Bardzo długo byłam w jakimś

uśpieniu sama dla siebie; zresztą rzadko kto wczesne lata młodości przeżywa naprawdę świadomie. Wiele rzeczy pojmowałam naiwnie, wiele rzeczy wydawało mi się albo białymi, albo czarnymi, a to nie było zawsze tak, ani w filmie, ani w teatrze.

A.G.: - Jest taki autor, o którym Pani marzy, aby zaśpiewać jego teksty czy kompozycje?

B.R.: - Jest, ale nie powiem nazwiska. To musiałaby być współpraca z miłości do mnie, bo ja po latach już wiem, że jeżeli kompozytor się nie zakocha artystycznie w artystce, nie będzie się jej przyglądał, nie będzie się nią opiekował, to nic z tego nie wyjdzie. To nie o to chodzi, żeby ktoś mi coś napisał. Chodzi o to, żeby ten ktoś napisał coś specjalnie dla mnie, w czym zawarta będzie moja wrażliwość, mój sposób pojmowania świata, coś, co zespolone ze mną całą będzie stanowiło jeden piękny, cudownie brzmiący efekt artystyczny.

Cóż... może się tego już nie doczekam, on się chyba już we mnie tak artystycznie nie zakocha, bo nie napisał dla mnie czegoś tak cudownego, jak już kiedyś napisał dla kogoś innego. Czyli może to nie jestem ja, nie te fale, to nie ta chemia - jak to się mówi.

Chociaż - mam wielką miłość, to jest Jan Kanty Pawluśkiewicz, który mi zaufał i wiele utworów podarował. Ale to jest tak, jak z miłościami, spełniona już się spełniła i szuka się innej. Innej miłości, innej adrenaliny, innych emocji.

A.G.: - Jakiej muzyki Pani słucha?

B.R.: - Jarka Śmietany. Mam bardzo wiele jego płyt. Przez ostatnie dwa lata pracowaliśmy dużo razem, więc on mnie pociągnął w kierunku jazzu. Słucham Norah Jones, którą kocham, Roda Stewarta, którego uwielbiam, Cesarii Evory, Czajkowskiego, artystów krakowskich, często muzyki operowej.

A.G.: - Jest moda w show-biznesie na proste funkcje, proste, a może prostackie teksty, czy to Pani nie przeraża?

B.R.: - Przeraża, ale nie mam na to wpływu. Po prostu tego nie słucham. Raczej martwię się tym, co zrobić, żeby ktoś chciał słuchać tego, co ja bym chciała zaśpiewać. Widownia, która przychodzi na moje recitale, to nieduża grupa ludzi, bo nie każdy chce słuchać Leśmiana, Bronisława Maja czy Leszka Aleksandra Moczulskiego... Ja się nawet nie łudzę, że muszę trafiać do jakiejś szerszej widowni. Aby to zrobić, musiałabym się sprzedać, a ja nie chcę. Ciężko psychicznie i fizycznie przeżywam sytuacje, kiedy wiem, że ktoś chce słuchać kogoś innego, gdzie widownia jest mniej wymagająca. A zdarzają się takie sytuacje, kiedy jedzie się na jakiś występ czy koncert tak zwany niebiletowany i czuje się, że ta widownia chciałaby prostszej formy przekazu. Uważam, że najlepiej jest, kiedy widz kupuje sobie bilet, ponieważ wie, na kogo idzie, wie, co go czeka.

A.G.: - Mogłaby Pani robić coś innego?

B.R.: - Wydaje mi się, że tak. Ja nie jestem osobą, która pracuje w wakacje. Nie tęsknię za pracą w ogóle. W tym roku wyjątkowo raz zagram przedstawienie w Warszawie, gdyż teatr podpisał taki kontrakt. Nie jestem typem, który musi się realizować na scenie za wszelką cenę.

Choć teraz najbardziej lubię grać w teatrze. Miałam dwanaście lat przerwy w pracy w teatrze i z wielką ochotą wracam do grania. Cieszę się, że dostałam rolę Podstoliny w Zemście i spróbuję się z nią zmierzyć. Premiera w grudniu w Teatrze Stu w Krakowie. Serdecznie zapraszam.

Dziękuję za rozmowę".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji