Artykuły

Odzyskać publiczność

To, że aktualna sytuacja naszej najbardziej reprezentacyjnej sceny, czyli warszawskiego Teatru Wielkiego-Opery Narodowej, daleka jest od świetności, od dłuższego już czasu dostrzega gołym okiem (a także i uchem...) każdy chyba obiektywnie patrzący bywalec tego przybytku sztuki - piszą Teresa Grabowska i Józef Kański w Trybunie.

Ograniczony do minimurn oraz zupełnie prawie pozbawiony najpopularniejszych pozycji operowej i baletowej literatury repertuar, drastyczny spadek średniej frekwencji (mimo iż liczbę przedstawień na dużej scenie zredukowano do 90 zaledwie w sezonie - resztę czasu pochłaniać miały próby...), brak realnych planów scenicznej działalności na najbliższą przyszłość - to tylko niektóre z licznych niepokojących przejawów istniejącego stanu rzeczy.

Wyprowadzenie tej wspaniałej placówki z maskowanej różnymi sposobami zapaści (jako że tylko nietani apostołowie "nowoczesności za wszelką cenę" ogłaszali hałaśliwie wszem i wobec, że dotychczas wszystko było świetnie, a rzeczywisty upadek dopiero teraz się zacznie) powierzono z początkiem bieżącego sezonu nowej dyrekcji Teatru w osobie Janusza Pietkiewicza oraz znakomitego śpiewaka Ryszarda Karczykowskiego jako dyrektora artystycznego. Jakimi drogami zamierzają oni dążyć do tego celu?

- Przede wszystkim - mówi Pietkiewicz (który w latach 90. sprawował już przez parę sezonów kierownictwo Teatru Wielkiego, a ostatnio z powodzeniem zrealizował wielki festiwal pod nazwą Muzyczna Praga) - musimy odzyskać tradycyjną publiczność; tę złożoną z miłośników słynnych dzieł opery i baletu oraz pięknego śpiewu i tańca, która to publiczność w ostatnich sezonach odeszła od naszego teatru. Aby to osiągnąć, trzeba, jak myślę, przywrócić zdrowe proporcje pomiędzy repertuarem klasycznym i współczesnym, a bardziej jeszcze - pomiędzy muzyką, śpiewem i tańcem a pomysłami inscenizatorów. Te ostatnie nie powinny dominować w przedstawieniach, pozostawiając na drugim planie ich muzyczną warstwę. Nie powinny zwłaszcza wtedy, gdy nie mają wielewspólnego z faktyczną treścią wystawianego dzieła.

Że jest to dobry kierunek, świadczy pełny sukces wznowionego świeżo "Rigoletta" w reżyserii Gilberta Deflo i w imponujących dekoracjach stanowiących replikę tych z La Scali (na mocy dawniejszego porozumienia nie pociągającego notabene za sobą żadnych kosztów z naszej strony).

Dwa spektakle tej słynnej opery Verdiego spotkały się ze 100-procentową prawie frekwencją, podczas gdy awangardowe przedstawienie "Wozzecka" Albana Berga w krótkim czasie po premierze nie zdołało zapełnić nawet jednej czwartej widowni.

Znakomicie sprzedają się też bilety na "Carmen", której wznowienie zapowiedziano na 26 stycznia; przedtem jednak trzeba było zrekonstruować sylwetkę potężnego byka, zniszczoną podobnie jak elementy scenograficzne "Balu maskowego" (którego wznowienie przewiduje się także w późniejszym nieco terminie; czyżby komuś zależało na tym, aby nikt nie pokusił się o ponowne wprowadzenie tych arcydzieł na scenę TW?). Wróci także, już w marcu, na afisz Moniuszkowska "Halka" oraz monumentalny "Nabucco" Verdiego.

Ale poprzednia dyrekcja TW także przecież miała interesujące plany. Na grudzień ub. roku przewidywano premierę "Orfeusza i Eurydyki" Glucka w reżyserii Mariusza Trelińskiego; były też projekty kontynuowania koprodukcji z teatrami w Waszyngtonie i Los Angels, bardzo chyba korzystnej dla warszawskiej placówki, stanowiącej też cenną jej promocję. A jednak...

- Artystyczne plany poprzedniej dyrekcji - mówi Pietkiewicz - choć było o nich głośno w różnych środkach przekazu, nie miały pokrycia w konkretnych, wiążących umowach z realizatorami określonych przedstawień. Dotyczyło to również "Orfeusza i Eurydyki", do którego to spektaklu nie podjęto jesienią prób ani nie zaczęto przygotowywać dekoracji (nic zresztą dziwnego, skoro umowę podpisano latem jedynie z reżyserem). Rzecz była więc w tym terminie całkowicie nierealna - co nie znaczy, byśmy do tego tytułu nie chcieli powrócić w niedalekiej być może przyszłości. Tak znane koprodukcje zaś były w rzeczywistości świadczeniem przez Teatr Wielki amerykańskim placówkom usług w postaci wynajmowania, na korzystnych dla nich warunkach, wykonanych u nas scenografii i kostiumów w zamian za... kontrakty dla naszych realizatorów. Warto jeszcze zauważyć, że tzw. odkrywcze inscenizacje zyskują poklask u premierowej publiczności (a i to nie całej) oraz budzą entuzjazm pewnego odłamu publicystów. Do zwykłego miłośnika opery jednak trafiają one w mniejszym znacznie stopniu, co się wyraża ostrym spadkiem frekwencji już po kilku przedstawieniach. Na granie przy pustej sali zaś - ciągnie dalej Pietkiewicz - teatr taki jak nasz nie może sobie pozwolić. Nie jesteśmy przecież małą awangardową scenką, a budżet instytucji także ma swoje prawa. Przy tym teatr, który więcej próbuje niż gra (jak to bywało w ostatnich latach), staje się nieprzydatny społecznie.

Dalsze kierunki działania obecnej dyrekcji TW to min. przywrócenie należnej rangi rodzimemu polskiemu repertuarowi - jeśli nie poprzez pełne inscenizacje, to przynajmniej przez koncertowe wykonania zapomnianych po trosze dzieł (ciekawym pomysłem jest tu projekt połączenia w ramach jednego wieczoru fragmentów "Konrada Wallenroda" Władysława Żeleńskiego i opartych na tle tego samego poematu Mickiewicza "Litwinow" włoskiego kompozytora Amilcare Ponchiellego). Powrócić mają na scenę Teatru Wielkiego cieszące się wielkim powodzeniem klasyczne balety - "Bajadera" oraz "Córka źle strzeżona". Myśli się o spektaklach dla dziecięcej widowni (jak są potrzebne - świadczy kompletnie wyprzedana sala podczas niedawnych przedstawień "Dziadka do orzechów"). Z myślą o niej ma zostać niebawem przygotowana specjalna wersja "Czarodziejskiego fletu".

Istotnym elementem działalności ma być współpraca z uczelniami muzycznymi, jak też ze Szkołą Teatralną. Przedmiotem szczególnej troski szefów teatru jest również pozyskiwanie do określonych przedstawień wybitnych polskich wokalistów działających regularnie za granicą. I tak m.in. oglądaliśmy już w "Rigoletcie" znakomitego basa Daniela Borowskiego, najbliższe przedstawienie "Strasznego dworu" uświetni Aleksandra Kurzak, do roli Don Giovanniego powróci Mariusz Kwiecień, a w marcu wystąpić ma w spektaklu "Rigoletta" sławny już w Europie, lecz nie oglądany dotąd na żadnej polskiej scenie tenor Piotr Beczała. Pojawią się też w Teatrze Wielkim znakomici dyrygenci, jak Jan Krenz czy Tadeusz Strugała Wielbicieli reżyserskiej inwencji Mariusza Trelińskiego zaś można pocieszyć, iż z ośmiu zrealizowanych tu przezeń wespół ze scenografem Borisem Kudlicką spektakli, cztery na pewno pozostaną nadal w repertuarze Teatru.

Bardzo pozytywną i optymistyczną wiadomością jest zapowiedź dyrektora Pietkiewicza iż już w marcu ogłosi on pełny plan całego następnego sezonu ze szczegółowymi dziennymi obsadami kolejnych przedstawień, czego dotychczas nie praktykowano. Mówi się też o przymiarce do takiej samej operacji na jeszcze dalszą metę, co pozwoliłoby na konkretne rozmowy z wieloma artystami ze światowej czołówki, których chciałoby się oglądać (i słyszeć) na naszej scenie, a którzy jednak swoje występy planują z kilkuletnim wyprzedzeniem.

Wszystko to razem pozwala chyba z otuchą patrzeć w przyszłość naszej reprezentacyjnej sceny. Chociaż jej budżet zamiast powiększenia, został nieco okrojony w stosunku do ub. roku, to jednak naczelny TW nie widzi powodu do niepokoju. Pewne obawy w tym względzie wyczuliśmy natomiast w rozmowie z dyrektorem artystycznym Ryszardem Karczykowskim. Nurtują go one m.in. w związku z projektem - istniejącym zresztą już dawniej - szkolenia przy Teatrze Wielkim szczggólnie uzdolnionych młodych wokalistów. Na realizację tego planu przyjdzie zapewne wkrótce pora, bowiem obaj dyrektorzy współpracują ze sobą ściśle i zgodnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji