Artykuły

Pożegnanie z rosyjską duszą

Jerzy Jarocki w Mrożkowskiej "Miłości na Krymie" znalazł - pod komicznym sztafażem - dramat odpowiedzialności inteligentów za dziejowe tragedie. To świetny spektakl.

Kiedy absurdaliści zaczynają pisywać sagi o zakochanych inteligentach, czas rozejrzeć się za jakimś schronieniem, by w nim przeczekać. Oznacza to, że skończył się czas buntów i wyzwań. Idą czasy marne i puste. Czasy, gdy nawet zło pozbawione jest finezji, gustu i poczucia humoru. Taką prognozę otrzymali czytelnicy w 1993 r. Mrożek-szyderca przeistoczył się wówczas w Mrożka-Nabokova, arystokratę przeżywającego szok w zderzeniu z niedojrzałym Zachodem. Swoją "Miłość na Krymie, komedię tragiczną w trzech aktach" zakotwiczył w Rosji. Aby było bardziej po Mrożkowsku, ta historyczno-futurystyczna sztuka rosyjska napisana przez Polaka wygrała w Paryżu konkurs na najlepszą współczesną sztukę francuską.

Autor otworzył ją czechowowskim salonem z początku wieku, a zamknął pustynią ni to z Becketta, ni to z "Mad Maksa". Świat pełen sekretarzyków, serwet i samowarów zniknął, pozostały już tylko mafia, cerkiew i tłum cieni czekający na statek do Ameryki. Zamiast duszoszczypatielnych romansów - techno, zamiast "rosyjskiej duszy" - dolary. Ta sama grupa bohaterów (poeta Zachedryński, piękna "Siłaczka" Tatiana, aktorka Lily, inżynier Wolf, chłopskie małżeństwo Czelcowów) przemierza kolejne epoki od 1910 do 1990 roku. Po drodze, w drugim akcie, Mrożek kazał im zatrzymać się w rewolucyjnym ZSRR z 1928 r., gdzie wprawdzie panują urzędnicy rodem z "Mistrza i Małgorzaty" czy z "Pluskwy", ale zostało jeszcze trochę miejsca na myśl i metafizykę. W trzecim akcie, po upadku Związku Radzieckiego, nie zostało już nic.

Podobną wizję świata zmierzającego ku tandecie dał równolegle z Mrożkiem Tadeusz Słobodzianek w "Kowalu Malambo", sztuce zaledwie kilka miesięcy młodszej od "Miłości " (i również niedawno wznowionej). Diagnoza "bez serc, bez ducha, za to przodem do przodu" pasowała nieźle do transformacji z lat 90. Po co powtarzać ją dziś? Czy upadamy nadal w dół? Czy może już w inną stronę?

Jerzy Jarocki przymierzał się do "Miłości " już w 1994 r., ale nie uzyskał zgody autora na zmiany interpretacyjne (Mrożek obwarował sztukę dekalogiem zasad, jakich przestrzegać musi każdy inscenizator). Tym razem zmiany są wyraźne, a nawet rewolucyjne, bo napędzane przez Włodzimierza Iljicza Uljanowa (Jerzy Radziwiłowicz). Lenin u Mrożka pojawiał się tylko w pierwszym akcie, by nasłuchiwać strzałów z "Aurory" i wyjadać konfitury. W spektaklu z Narodowego powraca co chwilę. Wstrzymuje akcję i w świetle punktówki krąży i wpada między postaci, by wygłosić potępienie cyfrowych czasów i wirtualnego kapitalizmu. Kreśli projekt utopii, która jest możliwa, nawet gdyby całą ludzkość trzeba było zamknąć w obozie koncentracyjnym.

To z nim rozmawia przez cały spektakl główny bohater Iwan Nikołajewicz Zachedryński (Jan Frycz). Inteligent, który w pierwszym akcie przypomina pisarza Trigorina z "Mewy", a w drugim awansuje na stanowisko cenzora, pod koniec jest już tylko jak Prysypkin z Majakowskiego, odmrożony po 50 latach w groźnej, dziwnej przyszłości. W 1928 r. nie doniósł w porę na młodego futurystę Zubatego (Grzegorz Małecki), za co został zesłany do tajgi. Gdy widzi krążące po ulicach hordy z karabinami, gdy słyszy o "Świętej Apalagii", właścicielce burdelu, która eksportuje dziewczyny do Stanów, chce wracać do lasu.

Ale tajgi już nie ma. Wyrąbali, sprzedali jak "Wiśniowy sad". Dialog między Zachedryńskim a Leninem to dialog postaw. Lenin to mówiąca, polityczna kukła. Niewiele różni się od manekina, jakiego Czelcowowie (Janusz Gajos i Anna Seniuk) wnoszą do czasu do czasu do sali pamięci, na pokaz zagranicznym turystom.

Frycz jako poczciwy romantyk i arbiter elegancji stroni od polityki nawet na politycznym urzędzie. Wydaje się do bólu ludzki. Uczucia są u niego zawsze przed obowiązkiem, egoizm nigdy przed cudzą krzywdą. W dopisanej w finale "Rozmowie z Rosją" wzywa historię kraju przed sąd człowieczy, domaga się pociągnięcia jej do odpowiedzialności za zniszczone życiorysy. Tymczasem sam, jako inteligent, odpowiada za nie najbardziej. "Miłość " Jarockiego to droga krzyżowa Zachedryńskiego (i wielka rola Jana Frycza), któremu w ostatniej chwili ukazuje się powracająca z zaświatów ukochana Tatiana (Małgorzata Kożuchowska). Ale jeśli on opuści ten świat, to kto na nim pozostanie?

Towarzysz Lenin i gangi. I rosyjski Edek w spódnicy, czyli Matriona Wasiljewna Czelcowa (Anna Seniuk), która przebyła drogę od prostej baby do prorokini New Age. Seniuk i Gajos w dodanej przez reżysera scenie "ćwiczcie z nami" przedstawia projekt odwrócenia czasu i "odśmiertelnienia życia" za pomocą treningów energetycznych i oddechowych a la joga.

Jarocki usunął z tekstu Mrożka sporo obyczajowo-romansowej "Tołstojewszczyzny". Pozostawił sceny, przez które wlewa się do świata szaleństwo (nagłe przejście przez scenę Katarzyny Wielkiej albo wilkołaka z dziecięcym wózkiem). Przede wszystkim jednak pokazał dramat człowieka, który widzi, jak rosyjska "dusza" rozpada się w pył. W 1910 r. wystarczyło dać gitarę straceńcowi Sjejkinowi (ostry, magnetyczny Paweł Paprocki), a już po kilku dźwiękach dusza targała całym ciałem. Dziś za substytut tej metafizyki trzeba słono płacić na kursach jogi.

Spektakl, który początkowo wydawać się może żartobliwym przeglądem konwencji - teraz Stanisławski, a teraz futuryzm, a teraz dell'arte, a teraz teatr absurdu - okazuje się precyzyjnym labiryntem bez wyjścia i bez nadziei, za to z bogactwem świetnych ról (Seniuk, Frycz, Bonaszewski) i obrazów. W ciągnącej się od kilku lat dyskusji, "czy da się jeszcze grać Mrożka, mówić Mrożkiem", głos Jarockiego mógłby brzmieć - grajmy, ale nie liczmy na to, że powie on wszystko za nas.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji