Artykuły

Wyartykułować cały alfabet

- Nie będę udawał, że na wolnym rynku poruszam się ze zręcznością wielką. Stary dziad jestem. Na szczęście dostaję nadal propozycje pracy w teatrach warszawskich i "Współczesnym" w Szczecinie. Poza tym jest film i telewizja - mówi JANUSZ ŁAGODZIŃSKI.

Jak się zostaje aktorem?

- Od kiedy pamiętam występowałem publicznie. Na obozach harcerskich, na podwórku, w domu kultury. Uwielbiałem te popisy. Moją artystyczną "karierę" o mało co zakończyłby pięcioletni pobyt w Technikum Górniczym. Nadal co prawda z zapałem recytowałem wiersze, żeby zupełnie nie zwariować. Ale byłem coraz dalej od teatru. Na jakimś konkursie recytatorskim wypatrzył mnie młody ambitny instruktor Zbyszek Żółciak, który uparł się, żebym zagrał główną rolę w jego nowym przedstawieniu opartym na tekstach Bursy. I to mnie uratowało. Wróciłem do życia. Poznałem fantastycznych ludzi. To wszystko działo się w prowincjonalnym Koninie. Kompleks prowincji nie pozwalał mi długo widzieć w sobie zawodowca. Ale zaczęliśmy jeździć na różne festiwale. Mój los był przesądzony. Udało mi się dostać za pierwszym razem do łódzkiej filmówki.

A po jej ukończeniu był Szczecin. Dlaczego akurat to miasto?

- Ktoś z doświadczonych ludzi teatru powiedział kiedyś, że najlepiej startować w teatrze z nowym dyrektorem, ponieważ ma jeszcze "parę" i kredyt zaufania u władz. W Szczecinie, w "Polskim" objął właśnie dyrekcję Janusz Bukowski. Angażował młodych, fajnych ludzi. Głównym reżyserem był, też młody, Bohdan Cybulski. To był wspaniały okres. "Książę niezłomny" na zamku, "Rzeźnia", "Don Juan". Ciekawie działo się też we "Współczesnym". Był ferment, zdrowa konkurencja. Ale mnie ciągnęło do nowego. Zresztą wietrzenie zespołu to coś zdrowego. Interesowała mnie zawsze praca w grupie, w zespole. Boleję nad tym, że czas teatrów zespołowych mija bezpowrotnie. Teatr Ani Augustynowicz wydaje się tutaj chlubnym wyjątkiem, dlatego m.in. znów jestem, bywam, w Szczecinie.

Wtedy, po Szczecinie Cybulskiego, wyruszyłeś w rajd po kraju.

- Z Bohdanem Cybulskim przenieśliśmy się grupą do Opola. Tam z kolei spotkałem się z Mikołajem Grabowskim. Zupełnie inny teatr, mniej efektowny może, ale bardziej dociekliwy, ciekawy człowieka. Z Grabowskim trafiłem do Poznania, a potem do Krakowa. Potem, w porę, odezwał się telefon z Warszawy od Kelma i Maryańskiego. Zapowiadali zrobienie nowego teatru na Szwedzkiej. Wystartowaliśmy ambitnie, często walcząc z pijaną, przypadkową widownią. Na szczęście nasze wysiłki dostrzeżono. Przeniesiono nas do centrum, do "Rozmaitości". W sumie spędziłem w tym

teatrze 10 wspaniałych lat, pod dyrekcją Cieplaka i Jarzyny. Kiedy mój czas w tym miejscu doszedł końca, Grabowski był dyrektorem "Nowego" w Łodzi. I znów było pięknie. Do czasu. Aż prezydent Kropiwnicki postanowił rozwalić zespół, mianując na dyrektora pana Królikiewicza. Ogromna część zespołu wyjechała. Ja wybrałem drogę "wolnego strzelca". Nie będę udawał, że na wolnym rynku poruszam się ze zręcznością wielką. Stary dziad jestem. Na szczęście dostaję nadal propozycje pracy w teatrach warszawskich i "Współczesnym" w Szczecinie. Poza tym jest film i telewizja. W tym roku zrobiłem dwie fabuły. I to z nie byle kim, bo z Wajdą i Barańskim. Ale ja nadal tęsknię za zespołem.

Czy aktorstwo to za mało, że aktorzy chwytają się reżyserii?

- Kiedy pracuje się z dobrymi reżyserami, nastawionymi na współpracę, aktorstwo jest pasjonującym zajęciem. Może służyć poznaniu siebie, innych ludzi. Człowieka. Może działać terapeutycznie. Jaki inny zawód pozwala przeżywać to, czego nie mielibyśmy odwagi przeżywać w realu. Bronić postaci, która jest uważana za złą, która zło czyni. Bo grając taką postać, musimy jej bronić. Kiedy człowiek przepracuje już kilkadziesiąt takich postaci, ma ochotę podzielić się swoją wiedzą z innymi. Wtedy rzeczywiście ciągnie go do reżyserii. Przynajmniej mnie ciągnęło. Być może zamiast zadręczać partnerów scenicznych uwagami, lepiej zająć się reżyserią lub edukacją. Lubię pracować z młodymi ludźmi. W Warszawie wyreżyserowałem kilka przedstawień z Teatrem Divadlo. Zajmuje mnie edukacja teatralna. Prowadząc różnego rodzaju warsztaty teatralne, lubię patrzeć, jak z różnych "brzydkich kaczątek" wykluwają się bażanty czy łabędzie.

Jesteś aktorem, zajmowałeś się reżyserią, a ostatnio zacząłeś pisać.

- Zawsze mnie to rajcowało, ale wie o tym tylko moja szuflada. I tak by być może pozostało, gdyby nie potrzeba chwili. W zeszłym sezonie miałem trzy premiery w różnych teatrach. To były całkiem niezłe przedstawienia, ale większość z nich zeszła już z afisza. W repertuarze miałem też monodram "147 dni", monolog pedofila. Część recenzji wychwalająca, druga oburzona. Widzowie poruszeni, chwalący. No to mówię: zapraszajcie następnych widzów. - No wiesz, ciężki temat... - odpowiadają. Czuję jakiś opór. No to myślę sobie: a ty, co byś chciał zobaczyć w teatrze? I wyszło na to, że tragikomedia - to jest to. Chciałem jeszcze być niezależny. Więc napisałem dla siebie. Początkowo chciałem napisać pod pseudonimem. Ze strachu. Pomyślałem, że nie zostanie to zaakceptowane przez "środowisko", za brak pokory, za wyjście z ustalonej pozycji. Ale wysłałem tekst na konkurs "Nowej Dramaturgii". Bezpiecznie, pod godłem. Ale w kopercie nazwisko: Łagodziński. Wyjmowane tylko w wypadku wygranej. No i wyjęli. Więc teraz brnę dalej... A może powód jest zupełnie inny i bardziej banalny. Mam dom na wsi, gdzie lubię się zaszyć. Popatrzeć na ptaki, pogadać z drzewami, pogrzebać w ziemi. Rolnik jestem. Ale wieczorami ciągnie mnie do teatru, i pisanie daje mi poczucie tej więzi.

O czym jest ta sztuka?

- Piszę o inercji, bezwolności, jakiej poddajemy się często. I której sam ulegam. O tym, że innych obwiniamy za swoje niepowodzenia, czyniąc z tych Onych demiurgów trzymających w rękach nitki naszego dobrego i złego losu. O tym, że często porzucamy rozwijające nas działa - nie, swoją własną drogę, licząc, że Oni pomogą wejść nam na drogę tzw. Sukcesu. A ponieważ najlepiej znam środowisko teatralne i filmowe, przeto sytuuję akcję monodramu w teatrze.

Sam podjąłeś się jej realizacji...

- Skoro powiedziałem już a, b i c, to muszę wyartykułować już cały alfabet do końca. W reżyserii pomaga mi Krzysztof Rekowski. Premiera odbędzie się w marcu w Teatrze Montownia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji