Artykuły

Z dziejów racjonalnego szaleństwa

Jan Potocki wolałby zapewne pozostać zapomnianym, niż tkwić w pamięci potomnych jako autor "Rękopisu znalezionego w Saragossie" - książki, która dla niego była raptem błahą igraszką - pisze Wojciech Orliński w Gazecie Wyborczej.

Potockiemu [na zdjęciu] pisanie "Rękopisu..." posłużyło za relaks dla umysłu pracującego nad opus magnum - wielką historią Słowiańszczyzny. Jeśli jednak powstały ukazujące się właśnie na polskim rynku dwie biografie Potockiego (obie są przekładami z francuskiego), to raczej nie ze względu na jego pionierskie prace z dziedziny etnografii, historiozofii czy o prowadzeniu wojny partyzanckiej, z których początkowo był tak bardzo dumny.

Jedna z tych biografii - sążniste dzieło François Rosseta i Dominique'a Triaire'a - mogłaby mu nawet odpowiadać o tyle, że para autorów stara się tutaj podsumować całokształt intelektualnej twórczości Potockiego, rzetelnie zrekonstruować jego ewoluujące poglądy polityczne (przebył drogę od idola antyrosyjskiej frakcji w upadającej Rzeczypospolitej po wiernopoddańczą postawę wobec caratu), streścić jego teorie historiozoficzne, odtworzyć każdy krok jego licznych podróży.

Tyle że im więcej czytamy o tym, co Potocki wniósł do egiptologii, tym bardziej pasuje nam to do starego dowcipu - to wszystko prawda, ale nie za to go kochamy. Drobiazgowo przebadany Potocki wydaje się przede wszystkim niebywałym kabotynem, przekonanym o swoich świetnych kwalifikacjach jako polityk, aktor, filozof, strateg czy historyk, w każdej z tych dziedzin budzącym jednak w końcu zażenowanie otoczenia.

Reszta jego dorobku (zwłaszcza historyczne traktaty zmierzające do wykładu Ogólnej Teorii Wszystkiego, zuchwałej niczym heglowska dialektyka) została w znakomitej większości zignorowana przez współczesnych i zapomniana przez potomnych - najwyraźniej słusznie.

Potocki wciąż mierzył się ze sprawami, które go przerastały, ale zabierał się za nie z zuchwałością kogoś przekonanego o swoim geniuszu, kogoś przekonanego, że to on dopiero tym wszystkim akademickim dyletantom pokaże, jak należy uprawiać ich dziedzinę.

Miarą jego zuchwałości może być niespodziewany przypływ patriotyzmu, który 26-letni kosmopolita Potocki poczuł, wracając z europejskich wojaży do Polski. W roku 1788 zaczął się nosić zgodnie z przesadnie podkreśloną modą sarmacką i z podgoloną czaszką (co wśród polskiej szlachty wyszło z mody wiele dekad wcześniej).

Co ważniejsze, jako poseł na sejm zaczął publikować memoriały i odezwy, w których proponował wyrwanie Polski spod rosyjskiej kurateli i odbudowę niepodległości w sojuszu z Prusami. Potocki domagał się powołania regularnej armii partyzanckiej broniącej Rzeczypospolitej w ufortyfikowanych lasach i z właściwą sobie pedanterią opisywał nawet, za pomocą jakich technicznych wynalazków zamierza zamieniać leśne ostępy w fortece.

Potocki publikował to kilka lat po pierwszym rozbiorze Polski, który pokazał, że Rzeczpospolita nie ma szans na utrzymanie niepodległości, że jest już tylko protektoratem swoich potężnych sąsiadów. Optymizm traktatów Potockiego dowodzi, że był on przekonany, iż dla geniusza takiego jak on nie ma rzeczy niemożliwych - gdyby tylko król i sejm zechcieli go posłuchać, Polska ponownie stałaby się mocarstwem.

Kiedy Rzeczpospolita rozleciała się jak domek z kart, Potocki stracił swoje zainteresowanie jej sprawami równie nagle, jak przedtem się u niego pojawiło - zabrał się za ogólną teorię historii, której szczególnym przypadkiem miały być badania nad pradziejami Słowian. To właśnie na marginesie tych studiów zaczął pisać dzieło, które ostatecznie przyniosło mu nieśmiertelność.

U Aleksandry Kroh Potocki przedstawiony jest przede wszystkim jako autor kunsztownego "Rękopisu...". Tak jak książka Rosseta i Triaire'a jest dziełem na wskroś akademickim we wszystkich dobrych i złych znaczeniach tego słowa, tak z kolei książka Kroh jest napisana po dziennikarsku. Czyta się ją więc lepiej, pochłania w ciągu jednej jazdy pociągiem. Niestety, jest też bardziej powierzchowna.

Z Potockim tymczasem jest trochę tak jak z "Rękopisem..." - to opowieść szkatułkowa. Gdy przyjrzymy się bliżej jakiemuś detalowi, otwiera się przed nami kolejny mikrokosmos.

Dajmy na to - z książki Kroh dowiemy się, że Potocki był kawalerem maltańskim. Rosset i Triaire, opisując to bliżej, pokazują różne wynikające z tego kłopoty. Otóż król Stanisław August Poniatowski przyznał Potockiemu Order Świętego Stanisława, elitarne odznaczenie, za pomocą którego ostatni król Polski próbował utworzyć coś w rodzaju korpusu wiernych sobie patriotów. Problem polegał na tym, że jako kawaler maltański Potocki już nosił krzyż zakonu Świętego Jana z Jerozolimy, którego nie wolno było łączyć z innymi odznaczeniami. Wyniknęły z tego trwające dziesięć miesięcy dyplomatyczne negocjacje między polskim królem a zakonem w sprawie przyznania Potockiemu czegoś w rodzaju dyspensy.

Takich smacznych detali jest więcej. Kroh opisuje np. podjętą przez Potockiego wyprawę przez Hiszpanię do Maroka. To po niej w głowie hrabiego pozostały pejzaże, wśród których wkrótce umieści swego bohatera Alfonsa van Wordena.

Chociaż opis tej podróży u Kroh jest zajmujący, jak dobry reportaż - to jednak dopiero dodatkowe detale opisane przez Rosseta i Triaire'a naprawdę otwierają oczy czytelnikowi. Wyprawa ta była bowiem epizodem z ostatnich lat Rzeczypospolitej, który sam w sobie był trochę groteskowy - tuż przed ostatecznym upadkiem Polska postanowiła mianowicie nawiązać stosunki dyplomatyczne z Hiszpanią i Potocki dołączył do misji wyruszającej z Paryża w tym właśnie celu.

W reporterskim spojrzeniu Kroh Potocki jawi się nam po prostu jako lekko postrzelony arystokrata, niczym jakiś wodewilowy hrabia utracjusz z monoklem. Rossetowi i Triaire'owi udaje się pokazać to szaleństwo w szerszej perspektywie, na tle całej epoki, którą przyzwyczailiśmy się nazywać Oświeceniem czy wręcz wiekiem rozumu - a która przecież była czasem dominacji takich właśnie mniej lub bardziej ekscentrycznych samozwańczych geniuszy.

Racjonalizm to słowo, które dziś kojarzy się nam bardzo pozytywnie, ale w XVIII w. nazywano tak filozofię prowadzącą do absurdów, przy których średniowieczne scholastyczne rozważania demonologiczne zdają się wzorem klarowności.

Racjonaliści uważali, że sam "czysty rozum" wystarczy do poznania całej prawdy o świecie. Konsekwentne stosowanie tej filozofii prowadziło do tak komicznych zabytków nonsensu jak traktat Immanuela Kanta o warunkach panujących na innych planetach. Sam Kant zresztą w końcu zadał tej filozofii ostateczny cios swoją "Krytyką czystego rozumu".

Potocki był jednak dzieckiem poprzedniej epoki, w której uważano, że człowiek zacofany to taki, który wierzy w duchy, a nowoczesny to taki, który wierzy w magnetyzm zwierzęcy. Oświecenie obiecywało wyzwolenie od przesądów, ale w rzeczywistości w zamian proponowało zwykle przesądy ubrane w racjonalne szatki. Dwoistość tej epoki doskonale pokazują Rosset i Triaire, a bez zrozumienia tego tła trudno docenić cały geniusz "Rękopisu...".

Tymczasem gdyby Potocki był tylko ekscentrycznym awanturnikiem, nie mógłby stworzyć tak doskonałego dzieła literackiego, wyprzedzającego swoją konstrukcją całe epoki (pamiętać trzeba, że powieść w tamtych czasach była dopiero raczkującym gatunkiem literackim - gdy Potocki będzie sobie strzelał w łeb w roku 1815, Wiktor Hugo będzie się dopiero zmagał z mutacją głosu). Jego powieść to dzieło umysłu wielkiego, acz doszczętnie zamąconego przesądami XVIII w. Dzieło godne siebie taki umysł mógł stworzyć tylko dla własnej rozrywki - "Rękopis..." jest wielki nie dlatego, że napisał go genialny pisarz, ale dlatego że pisano go dla genialnego czytelnika.

Jan Potocki. Biografia, Francois Rosset, Dominique Triaire, przeł. Anna Wasilewska, W.A.B., Warszawa.

Jan Potocki. Daleka podróż, Aleksandra Kroh, przeł. Wiktor Dłuski, Drzewo Babel, Warszawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji