Artykuły

Traktat etyczny i lekcja historii

"Inka 1946" w reż. Natalii Korynckiej-Gruz w Teatrze Telewizji. Pisze Przemysław Gulda w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

"Inka 1946... ja jedna zginę" to spektakl Teatru Telewizji opowiadający historię "Inki", Danuty Siedzikówny, siedemnastoletniej sanitariuszki antykomunistycznego podziemia, zamordowanej w 1946 roku w Gdańsku przez UB.

Natalii Korynckiej-Gruz udała się rzecz rzadko spotykana - połączyła traktat etyczny z lekcją historii, unikając jednocześnie patosu, nudy i - zdawałoby się - nieuchronnego w takich sytuacjach uwikłania w tanie spory polityczne.

"Inka 1946... ja jedna zginę" to najnowsza produkcja Teatru Telewizji, realizowana kilka miesięcy temu w Trójmieście. Nie przez przypadek - przedstawienie oparte na faktach, na dokumentach z archiwów Instytutu Pamięci Narodowej, opowiada historię, która właśnie tu miała swój tragiczny koniec.

Danuta Siedzikówna "Inka" w 1943 r. jako piętnastolatka została żołnierzem Armii Krajowej. Walczyła z Niemcami, po wojnie pozostała w podziemiu. Pierwszy raz została zatrzymana przez UB w czerwcu 1945 roku. Odbito ją podczas transportu pod Białymstokiem. Przyłączyła się do brygady Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki", znanej z bezwzględnej walki z funkcjonariuszami bezpieki. W oddziale była sanitariuszką. Ponownie zatrzymano ją w styczniu 1946 roku i na podstawie fałszywych dowodów oskarżono o zabijanie rannych i wydawanie rozkazu zlikwidowania funkcjonariuszy UB. Przez sąd wojskowy obradujący w Gdańsku została skazana na karę śmierci, którą wkrótce po wydaniu wyroku wykonano w kazamatach gdańskiego aresztu. Do dziś nie udało się ustalić miejsca jej pochówku. Na gdańskim cmentarzu Garnizonowym jest jej symboliczny grób, a w Sopocie (nieopodal pomnika Armii Krajowej) - tablica pamiątkowa.

Natalia Koryncka-Gruz opowiada o ostatnich dniach "Inki" w sposób niezwykle przejmujący - przede wszystkim ze względu na drobiazgowość w oddawaniu nieludzkich zabiegów ubeków wobec podejrzanej. Widz w naturalistycznych scenach ogląda tortury, bicie, obrzucanie dziewczyny wyzwiskami, a nawet zamknięcie jej w celi z żądnymi zemsty żonami poległych w walkach z antykomunistyczną partyzantką milicjantów.

"Inka" pokazana jest w tych wszystkich scenach jako osoba zupełnie bezbronna, pogodzona z własnym losem, z pokorą przyjmująca wszystkie ciosy. W jednej z najbardziej poruszających scen spektaklu stoi w swojej celi, pobita, sina, naga i skulona z bólu. Nic nie mówi. To postać prawie niema, pozbawiona żarliwości, którą miała choćby postawiona w tej samej sytuacji Sophie Scholl z filmu o ruchu Białej Róży. Nieco starsza od "Inki" niemiecka studentka, złapana przez gestapo podczas roznoszenia antyhitlerowskich ulotek, również została skazana na śmierć. Podczas śledztwa prowadziła nieustanny mentalny pojedynek ze swymi oprawcami, obnażając pustkę ideologii, w którą wierzyli i w imię której ją torturowali i zgładzili.

"Inka" tego nie robi. Wie tylko jedno: nie może nikogo zdradzić, wydać, sypnąć. "Tylu ludzi mogło zginąć..." - mówi innej aresztantce. Ta myśl pozwala jej przetrwać. I jeszcze jedno - wiara w to, że robiła dobrze, że wszystko, co się stało w jej życiu, nie było przypadkiem, ale wynikiem jej świadomego wyboru. Tylko w jednej scenie "Inka" okazuje się osobą o poglądach równie wyrazistych i wypowiadanych równie donośnie, jak robiła to Scholl: gdy obrońca podsuwa jej upokarzającą prośbę o łaskę do prezydenta Bieruta, "Inka" bez wahania odmawia jej podpisania.

Bierut pojawia się w spektaklu w jeszcze jednej, niezwykle mocnej i ważnej scenie, dziejącej się współcześnie. Gdy historyk z IPN-u widzi jego zdjęcie wiszące w jednym z sopockich barów, pyta, dlaczego się tu znalazło. Barman odpowiada, że to promocja, bo Bierut bardzo lubił Sopot. Zdenerwowany naukowiec wyjmuje z torby zdjęcie Hitlera i proponuje przywiesić je obok Bieruta - bo też przecież lubił Sopot, a promocja będzie nawet jeszcze większa.

To kolejna zaleta spektaklu Korynckiej-Gruz - udało jej się znakomicie wpisać historię "Inki" we współczesność. Zabieg konstrukcyjny jest dość prosty - dziennikarka telewizyjna (w tej roli Kinga Preis) przygotowuje film dokumentalny o "Ince". Z jednej strony pozwala to na nadanie spektaklowi wyraźnego wymiaru edukacyjnego, który nie razi i nie nudzi (autorce udaje się nawet bez żadnego zgrzytu umieścić w spektaklu podawane niczym na lekcji historii dane statystyczne dotyczące represji wobec podziemia antykomunistycznego). Z drugiej - każe widzowi spojrzeć na dramat "Inki" ze współczesnej perspektywy: "dzisiaj mogliby tak wyglądać" - mówi do dziennikarki historyk (Lech Mackiewicz), mijając parę młodych ludzi spacerujących nadmorskim deptakiem.

W swoim spektaklu udało się Korynckiej-Gruz znakomicie wyważyć proporcje: jest atrakcyjny wizualnie i formalnie, nawet dla widza oczekującego akcji i dynamizmu (choćby w sekwencjach partyzanckich potyczek czy "kotła" urządzonego przez ubeków w jednym z konspiracyjnych mieszkań), daje do myślenia, prezentując racje poszczególnych bohaterów (nic nie jest jednoznacznie czarne ani białe: wśród partyzantów nie brakuje zdrajców, ubecy potrafią pokazać ludzką twarz - warto zwrócić uwagę na znakomitą, pełną niuansów, kreację aktora teatru Wybrzeże Michała Kowalskiego, grającego prowadzącego śledztwo przeciw "Ince" porucznika Stawickiego), a jednocześnie - ujmuje niemal poetyckimi i wysmakowanymi pod względem estetycznym scenami (zwłaszcza tymi, które ukazują gehennę głównej bohaterki - z tą niezwykle trudną rolą świetnie poradziła sobie studentka krakowskiej szkoły teatralnej Karolina Kominek-Skuratowicz).

"Inka 1946... ja jedna zginę", spektakl Teatru Telewizji, emisja - poniedziałek 22 stycznia, godz. 21, TVP1.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji