Artykuły

Teraz gra aniołom

Wielkich uczuć, dogłębnych przeżyć nie da się werbalnie wyrazić. Tu potrzebne są cisza i milczenie. A stan ducha rejestruje przede wszystkim twarz. I to jest ten główny środek wyrazu niezbędny w tym momencie. Krystyna Feldman doskonale rozumiała, czym, jakim środkiem oddać wewnętrzne przeżycie, jaką funkcję w warsztacie aktorskim odgrywają skupienie, wyraz twarzy, gest ręki, pochylenie głowy, spojrzenie oczu - zmarłą aktorkę wspomina Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Mam przed oczami finałową scenę filmu "Mój Nikifor": oto na szpitalnym łóżku leży chory, stary, samotny, odchodzący już człowiek. Jest pełen bólu wewnętrznego, ale nie z powodu gruźlicy płuc, lecz dlatego że został w ten sposób oderwany od swojego świata wyobraźni. Pragnie wrócić do nieogrzewanego, prymitywnego, zapuszczonego mieszkania, gdzie zasiądzie przy stole, rozłoży pędzle i zacznie malować. I znów będzie w swoim ukochanym świecie nikiforowych cerkiewek, ikon przedstawiających świętych i po swojemu malowanych krajobrazów.

A dobrzy ludzie przyniosą jakąś zupę i kawałek chleba, by nie umarł z głodu. Nie ma nikogo bliskiego, pewnie nawet nie rozumie, że może być rodzina. W swoim przypadku nie zna takiej sytuacji, zawsze, od dziecka był sam. Te akwarele są całym jego światem. Nic to, że ten świat go poniewiera, że dzieci rzucają w niego kamieniami, że zamiast słów bełkocze, bo ma język przyrośnięty do podniebienia. Kiedy prowadzi pędzel po papierze lub kartoniku "z odzysku", rozjaśnia mu się twarz i można z niej wyczytać szczęście, jakiego w tym momencie doświadcza. A teraz leży w ciszy, z nieruchomą twarzą i szeroko otwartymi oczami. I tylko ta błyszcząca łza delikatnie spływająca po policzku... Czy wie, że umiera? Ta przejmująca scena to aktorskie mistrzostwo Krystyny Feldman.

Wielkich uczuć, dogłębnych przeżyć nie da się werbalnie wyrazić. Tu potrzebne są cisza i milczenie. A stan ducha rejestruje przede wszystkim twarz. I to jest ten główny środek wyrazu niezbędny w tym momencie. Krystyna Feldman zastosowała go nie tylko w tej scenie i nie tylko w tym filmie. Doskonale rozumiała, czym, jakim środkiem oddać wewnętrzne przeżycie, jaką funkcję w warsztacie aktorskim odgrywają skupienie, wyraz twarzy, gest ręki, pochylenie głowy, spojrzenie oczu. To wszystko zastosowała w tym znakomitym filmie.

Postać Nikifora, malarza prymitywisty, zagrała tak, że chyba nikt lepiej by tego nie zrobił. Można odnieść wrażenie, że aktorka wdarła się jakimś sobie tylko wiadomym sposobem do jego duszy i tam poszukała klucza do interpretacji postaci. A to niebywale trudna rola, bo ze względu na defekt wymowy bohatera odpadła tu cała sfera komunikacji słownej mówiącej o postaci. Minęło już ponad dwa lata od premiery filmu Krzysztofa Krauzego, a postać niewysokiego człowieka, z plikiem akwarel pod pachą i podpierającego się laską, idącego nieco w stylu Chaplina jawi się nam jak żywa. Ta rola to rola życia Krystyny Feldman. Można powiedzieć, że zawarła w niej sumę aktorskiej wiedzy nabytej przez artystkę w ciągu tych wszystkich lat w zawodzie. Gdyby nawet nic wcześniej ani później już nie zagrała, to i tak rola ta określiłaby ją jako aktorkę wybitną.

Ale Krystyna Feldman zagrała wiele ról wcześniej, przed Nikiforem, który pojawił się pod koniec życia aktorki, jakby swego rodzaju zwieńczenie. Debiutowała przecież już w 1937 r. jako siedemnastoletnia dziewczyna w Teatrze Miejskim we Lwowie. Aktorstwo pewnie miała w genach po matce śpiewaczce operowej i ojcu aktorze. Po wybuchu wojny zajęta była tym, czym zajęci byli inni jej rówieśnicy, została łączniczką Armii Krajowej. A po wojnie realizowała się w zawodzie aktorskim. Zagrała w ponad sześćdziesięciu filmach, poczynając od socrealistycznej "Celulozy" w reżyserii Jerzego Kawalerowicza, przez m.in. "Lalkę" Wojciecha Hasa, "Pociąg do Hollywood" i "Yesterday" Radosława Piwowarskiego, "Starą baśń" Jerzego Hoffmana aż po ostatnią filmową rolę w "Rysiu" Stanisława Tyma. Zagrała też w wielu sztukach telewizyjnych i, oczywiście, co najbardziej ukochała, w teatrze żywego planu. Występowała na wielu scenach teatralnych w różnych miastach Polski, aż w 1983 roku osiadła na stałe w Teatrze Nowym w Poznaniu i na tej scenie grała do niemal ostatnich dni swego życia. Ostatni spektakl to monodram autobiograficzny "I to mi zostało" w reżyserii Roberta Glińskiego, gdzie opowiadała o swoim życiu artystycznym, o rodzicach, marzeniach, o stosunku do świata. Gdzieś podskórnie pewnie też i o samotności, bo żyła sama, teatr był jej domem rodzinnym. Tutaj realizowała się zawodowo, czy to w "Weselu" Wyspiańskiego, czy w "Ożenku" Gogola, czy w "Fauście" Goethego, czy w wielu, wielu innych sztukach. Można powiedzieć, że zawodowo zrealizowała się w pełni, choć w większości grała role drugo- i trzecioplanowe. Ale nawet z najdrobniejszej roli potrafiła zrobić postać, o której częściej się mówiło aniżeli o głównej roli.

A w życiu prywatnym? Była samotna, jak zresztą wiele aktorek poświęcających się teatrowi. Umarła też w samotności. Jak mówi Janusz Wiśniewski, dyrektor Teatru Nowego w Poznaniu, znaleziono ją w mieszkaniu leżącą na podłodze. Od dwóch dni nie odzywała się do teatru, co dotąd się nie zdarzało, gdyż aktorka albo przychodziła, albo była w telefonicznym kontakcie z teatrem. Zaniepokojenie tą ciszą spowodowało, że przy asyście policji wyważono drzwi.

Zapytana nie tak dawno, czy boi się śmierci, odparła, że nie, ponieważ jest to naturalna kolej rzeczy. Trzeba się tylko do niej przygotować. Całym swoim życiem. Nieraz dawała świadectwo swojej wiary. Podczas kręcenia filmu "Mój Nikifor", co było uciążliwym zadaniem nie tylko pod względem stricte artystycznym, ale i wymagającym sił fizycznych, a aktorka była już po osiemdziesiątce, mówiła: "Bardzo pomaga mi wiara w Boga". Żyła skromnie. Nie miała też wymagań materialnych, aż trudno uwierzyć, że ta wybitna aktorka nie tylko nie posiadała samochodu, ale też nie miała telewizora, pralki i innych rzeczy, które z naszego punktu widzenia są niezbędne.

Jej macierzysty teatr miał na wczoraj wpisany w repertuarze spektakl "I to mi zostało", ale już nie zdążyła go zagrać. Ten, można powiedzieć, pamiętnik życia tej wybitnej aktorki był jej ostatnim pobytem na scenie. Na ziemskiej scenie. Bo teraz Krystyna Feldman swój monodram życia gra już nie poznańskiej publiczności, ale aniołom na niebieskiej scenie. A gdzieś obok, z pędzlem w ręku, jej przyjaciel Nikifor, próbuje przełożyć to na język akwareli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji