Tragedia w strefie kiczu
Telewizja abonamentowa pokazała w poniedziałek kolejny spektakl poświęcony. "Inka 1946" miała specjalny pokaz przedpremierowy pod patronatem marszałka Marka Jurka, z udziałem twórców i prezesa TVP, a historycy IPN wystawili jej najwyższy certyfikat prawdziwości. Wiele ważnych person poświęciło swój cenny czas. A wszystko na nic - pisze Jerzy Szerszunowicz w Kurierze Porannym.
Telewizja abonamentowa pokazała w poniedziałek kolejny spektakl poświęcony. Najpierw poświęcano sporo miejsca na zapowiedzi sztuki, w których przewijała się postać eterycznej blondynki, krzyczącej: "Niech żyje Polska!" i zaraz potem osuwającej się po serii z pepeszy. Egzekucja odbyła się pewnie kilkanaście, a może i kilkadziesiąt razy, zanim doszło do premiery widowiska.
Jestem świadomy mechanizmów, pozwalających w telewizji zabijać wielokrotnie, a nawet nieskończoną ilość razy tę samą osobę, bez wyraźnej dla niej szkody. Rozumiem też, że reklamę trzeba powtarzać możliwie często, by była skuteczna A jednak mam wrażenie, że w przypadku tak drastycznych i ostatecznych posunięć jak egzekucja, trzeba bardzo dbać o ilość, by przypadkiem nie przeszła ona w przeciwieństwo jakości. By "cała prawda" nie zabrzmiała fałszywie, by rzecz poważna nie zamieniła się w żałosny kicz i mimowolną kpinę. Trzeba być ostrożnym, szczególnie wtedy, gdy mamy do czynienia z ludzką tragedią, a nie literacką fikcją. A taki był właśnie opisywany przypadek.
Poniedziałkowy spektakl Teatru Telewizji nosił tytuł "Inka 1946". Przypomniano w nim postać Danuty Siedzikówny, pseudonim "Inka", sanitariuszki oddziału mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki". Aresztowana przez UB, była torturowana, a następnie rozstrzelana. Miała niespełna 18 lat.
Nie złamała się.
Biografia jak gotowy dramat. Jednak sztuka ma swoje prawa. Czasem trzeba skłamać, żeby powiedzieć prawdę - innym razem prawda brzmi dziwnie fałszywie. Sztuce nie służy też zazwyczaj ceremonialny sposób podawania. Prawdziwa sztuka nie potrzebuje też podpierania się opiniami autorytetów - broni się sama albo ginie.
"Inka 1946" miała specjalny pokaz przedpremierowy pod patronatem marszałka Marka Jurka, z udziałem twórców i prezesa TVP, a historycy IPN wystawili jej najwyższy certyfikat prawdziwości. Wiele ważnych person poświęciło swój cenny czas. A wszystko na nic.
W spektaklu zamiast żywych ludzi zobaczyliśmy karykatury - źli i dobrzy byli równie tandetni i niewiarygodni. Grająca Inkę Karolina Kominek wyglądała jak cudem ożywiony pomnik bohaterki. A pięknie uszminkowane wargi katowanej wiele dni dziewczyny wprawiały w zażenowanie...
A jednak cieszę się, że ten spektakl powstał. "Inka 1946" pokazała, że czarne ciągle jest czarne, a białe białe. Przynajmniej w sztuce. Westerplatte broni się jeszcze...