Artykuły

Łuczak do czwartej potęgi

"Jeszcze jeden do puli?!" w reż. Tomasza Dutkiewicza w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.

Teatr Powszechny w Łodzi zatrudnia kierownika literackiego i sekretarza literackiego, a nawet osobę, której profesja określona jest w programie teatralnym jako "opiekun, zdrowa żywność". Do napisania artykułu o farsie zaprasza znakomitego specjalistę Michała Łachmana. I mimo to wystawia farsę Raya Cooneya i Tony'ego Hiltona "Jeszcze jeden do puli?!".

W niedobre analizy literackie nie wierzę, nie podejrzewam też opiekuna, że przyrządza niezdrową żywność. A i Michała Łachmana nie podejrzewam o stronnicze schlebianie akurat temu tytułowi. Dlaczego więc "Jeszcze jeden do puli?!'? W .Powszechnym" to pytanie brzmi inaczej: dla kogo? Dla Jacka Łuczaka.

Ta farsa Cooneya i Hiltona do wybitnych osiągnięć spółki nie należy; jest płyciutka i wątlutka, za to oparta na ciekawym formalnie, choć naturalnie idiotycznym pomyśle z punktu widzenia logiki. Ale nie o nią w farsie zabiegamy. Ów pomysł to napisanie dla jednego aktora kilku równoległych ról. W pierwszym akcie dwóch, w drugim trzech, a w finałowym wyjściu - roli czwartej. I tylko obecność w zespole teatru Jacka Łuczaka tłumaczy i rozgrzesza z decyzji wystawienia "Jeszcze jednego do puli?!".

Łuczak w sensie dosłownym dwoi się i troi. Gra jak z nut, niczym zawołany sztukmistrz żongluje postaciami, w jakie wciela się na przemian przez ponad dwie godziny. Ma trudne zadanie, bo identycznie wyglądających braci Wood różnią nie tylko szczegóły garderoby, ale przede wszystkim charaktery i profesje. Willy jest półgłówkiem zdominowanym przez agresywną żonę (świetna Barbara Lauks), Rupert wrażliwym i wymownym, chociaż jąkającym się lekko, inteligentem, Michael jest bystrym kieszonkowcem, a Akira... Nie ma powodu zdradzać: niech ci, którzy wybiorą się do teatru mają większą zabawę.

Mimo słabego tekstu, wszyscy mieliby więcej powodów do śmiechu, gdyby reżyserujący sztukę Tomasz Dutkiewicz skoncentrował się na sprawnym poprowadzeniu rytmu realizacji (aktorzy "Powszechnego" umieją grać farsy, więc "prowadzą" się sami), co przydałoby całości odpowiedniego tempa. Bo bieganie i machanie rękami to, proszę pana reżysera, jeszcze nie tempo, a jedynie zamieszanie. Zamieszanie, przez które reżyser zapomniał powyciągać z przedstawienia fastrygę. Rzuca się więc ona w oczy, przypominając grube szwy. Psuje to przedstawienie w takim samym stopniu, jak umizgi wyrachowanego krytyka (dlaczego Cezary Jankowski gra geja?) do trzpiotowatej dziedziczki (jak Dutkiewiczowi udało się sprawić, by Maja Korwin zapomniała o swym wdzięku?), niedostatecznie umotywowane reżysersko.

Finezji i elegancji spektaklowi nie dodaje ani scenografia, ani okropne kostiumy Krzysztofa Kelma, co zdumiewa podwójnie, bo to scenograf doskonały. Natomiast do ułożenia tanga, które pojawia się znikąd i w nicości ginie (a mogło być tak zabawne!), na miejscu reżysera zaangażowałbym profesjonalnego choreografa. Taka opieka jest praktykowana i równie dobra, jak zdrowa żywność, by nie rzec, jak zdrowy rozsądek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji