Artykuły

Odeszła Ewa Tabaczewska

Zapowiedziany na 8 marca koncert Ewy Tabaczewskiej w nałęczowskim Domu Kultury rozpoczął sam akompaniator. Próżno czekano na solistkę. Ewa Tabaczewska już nie zaśpiewa. Zmarła w Nałęczowie pod koniec ubiegłego tygodnia.

Miała głos dany od Boga - to powszechna opinia o Ewie Tabaczewskiej. Był wspaniały i tym bardziej niezwykły, że samorodny. Nieczęsto się zdarza, że do operetki czy filharmonii trafiają naturszczycy, do których należała, a jeszcze rzadziej, że odnoszą tam sukcesy. Ewa Tabaczewska zaś zdobyła scenę i podbiła publiczność lubelskiego Teatru Muzycznego pierwszorzędnymi partiami sopranu, lata 60. i 70., kiedy tam grała, należały do lat świetności teatru.

Występowała w repertuarze klasycznym, do jej osiągnięć należą pierwszoplanowe role w "Gejszy" Jonesa, "Krainie uśmiechu" Lehara, "Tysiącu i jednej nocy" Straussa, "Diabeł nie śpi" Sielickiego, "Pocałunku Juanity" Milutina, "Sewastopolskim walcu" Listowa i Schillerowskim "Kramie z piosenkami".

Publiczność lubelska i krajowa oklaskiwała Tabaczewska na koncertach organizowanych przez Estradę, Filharmonię Lubelską; występowała również w Filharmonii Bydgoskiej. Była współzałożycielką cygańskiego zespołu Lovari, z którą łączyły ją więzy rodzinne, a także temperament sprawdzający się w wykonaniach romansów. - Ewa była świetną aktorką i doceniała pracę nad talentem - wspomina Jacek Abramowicz, muzyk często akompaniujący artystce. - Do końca zachowała głos, ani trochę nie tracąc jego walorów. Poza tym zadziwia jej wszechstronność, była cudowna w ariach wymagających belcanta, a na estradzie śpiewała białym głosem, bez operowego naddatku. Wykonywała z równym powodzeniem arie, jak i szlagiery czysto piosenkowe, wszystko, poza muzyką rockową i popem. Zawsze gotowa i chętna do śpiewu jak skowronek. Lubelskie salony kochały Tabaczewska, ale nie poskutkowało to bynajmniej utrwaleniem jej głosu dla potomnych. Nie nagrała żadnej płyty, nie zrobiła kariery, do emerytury dorabiała koncertując za grosze. Zostały jedynie kolędy i pastorałki niedawno nagrane z Zespołem Pieśni i Tańca im. Wandy Kaniorowej.

- To była najpiękniejsza kobieta świata, a jej życiorys mógłby być kanwą ciekawego filmu - twierdzi Alicja Lejcyk-Kamińska, dyrektorka zespołu, która pracowała z nią w Estradzie. -Jej uroda była równie olśniewająca jak jej głos. Ale w tych czasach to nie wystarcza, żeby zrobić karierę i majątek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji