Artykuły

Mowa nasza bardzo powszednia

Degeneracja i zubożenie mowy dotyka także tych, którzy powinni być dawcami wzorców pięknej polszczyzny, czyli młodych adeptów aktorstwa - pisze Krzysztof Lubczyński w Trybunie.

Gdyby oceniać jakość współczesnej polszczyzny po mowie, którą raczy nas duża część rodaków, w tym jeszcze pokaźniejsza część młodzieży, można by popaść w głębokie przygnębienie. Z mową Mickiewicza i Sienkiewicza ma ona tyle wspólnego, ile kawa zbożowa z wysokokogatunkową kawą brazylijską. Ta mowa jest szybka, niewyraźna, niechlujna.

Zamiast pełnych zdań słychać często w zamian pojedyncze słowa. Zamiast czysto brzmiącej wymowy, artykulacji, w której byłoby słychać każdą głoskę, słyszymy mętny bełkot przypominający pracę narządu artykulacyjnego zajętego jednocześnie konsumpcją klusek. O powszechnie używanych wulgaryzmach nawet nie warto wspominać.

Poza brzydotą artykulacyjną i ubożyzną treściową mowy plagą we współczesnej polszczyźnie są coraz powszechniejsze błędy gramatyczne i słownikowe, a także zjawisko, które można nazwać pokracznością mowy. Powszechne jest np. używanie słów w błędnym znaczeniu. Przykłady można by mnożyć w nieskończoność. Słów "przysłowiowy" czy "tradycyjny" używa się np. w takich pokracznych zdaniach jak: "Wypijemy tradycyjny (przysłowiowy) kieliszek wódki". Słowo "typowy" stosowane jest w funkcji, w której zastępuje ono np. wszelkie wyrazy potwierdzające, jak choćby "tak". Mylone są znaczenia przysłów, a nawet powstają nonsensowne hybrydy złożone z rożnych przysłów. Z takich i tym podobnych przykładów można by ułożyć księgę niewiele mniejszą niż słownik języka polskiego.

W tekstach i wypowiedziach poświęconych współczesnej polszczyźnie mówi się przede wszystkim o jej degeneracji pod wpływem zaśmiecania jej obcym słownictwem, o skłonności współczesnych Polaków do wyrażania się nazbyt skrótowego, często wulgarnego, o zapominaniu o wzorach utrwalonych na kartach arcydzieł polskiej literatury. Przeraźliwie nieporadne pod względem językowym są wystąpienia wielu polityków. Polszczyzna prezenterów radiowych i telewizyjnych staje się coraz uboższa. Zanika sztuka krasomówcza, także wśród profesorów wyższych uczelni. Młodzież mówi mieszaniną żargonów dyskotekowego, komputerowego i czerpanego z dialogów w trzeciorzędnych filmach. Zanika zdolność wyczuwania poprawności językowej.

Ludzi, którzy umieją mówić bogatą, barwną, pod każdym względem poprawną polszczyzną, którzy w sposób bardzo dobry potrafią czytać teksty i wypowiadać się na żywo, "od siebie", przemawiać bez kartki - jest coraz mniej. O ile jednak można jeszcze spotkać sporo osób mówiących poprawną polszczyzną, o tyle prawie zaniknęła piękna, natchniona polszczyzna, taka, jakiej mistrzami byli m.in. Jerzy Waldorff czy ks. Józef Tischner.

Pesymistą, gdy chodzi o przyszłość polszczyzny, jest wybitny aktor, reżyser i pedagog ZBIGNIEW ZAPASIEWICZ: - Konstatacja, że język współczesny, nie tylko język używany przez młode pokolenie, jest niechlujny, jest dla mnie oczywistością. Pozostaje tylko pytanie o przyczyny tego zjawiska i o jego skutki. Obawiam się, że za 100 lat wszyscy będziemy mówić w Europie jednym skrótowym językiem, tzw. wolapikiem, a obrona pełnowartościowego, szlachetnego języka stanie się domeną wąskiej grupy ludzi kulturalnych, domeną elity.

Degeneracja i zubożenie mowy dotyka także tych, którzy powinni być dawcami wzorców pięknej polszczyzny, czyli młodych adeptów aktorstwa. Dyrektor Teatru Narodowego w Warszawie JAN ENGLERT ubolewa, że także wśród młodych aktorów coraz częściej występuje zjawisko zaniku intonacji: - Wszystko mówi się na jednym tonie, według schematu linii prostej. Młode pokolenie aktorskie wychowało się na języku, który słyszy na co dzień, na ulicy i w mediach, więc wniosło te nawyki do szkół teatralnych i na scenę.

Negatywne zjawiska zachodzące w języku młodzieży zauważa także językoznawca z Uniwersytetu Jagiellońskiego, prof. WALERY PISAREK: - Mowa wielu ludzi młodych jest często szybka, niestaranna, niechlujna, skrótowa, sprymitywizowana, choć oczywiście nie cała młodzież tak mówi. To, co najbardziej uderza, to niestaranność artykulacji, która obecnie jest o wiele częstsza niż dawniej. Rozmawiałem z Polakiem, który wrócił po 30 latach do kraju. Opowiadał mi, że nie mógł zrozumieć, co mówią młodzi ludzie jadący z nim w jednym przedziale pociągu. Tak bardzo szybko i niestarannie mówili. Stwierdził, że kiedy wyjeżdżał z Polski, młodzi ludzie tak niechlujnie nie mówili. Ten sam mój rozmówca zwrócił uwagę na to, że w pociągu pytano go, czego chce się napić: kawy, herbaty, czy napoju. A przecież kawa czy herbata to także napoje. Tego rodzaju błąd wynika stąd, że przyzwyczailiśmy się określać jako napój te fałszywe soki owocowe.

Optymistą jest inny językoznawca prof. JERZY BRALCZYK: - Trochę banalne są sądy o psuciu się języka. Powtarzane są co kilka lat, często z braku lepszych tematów. Jestem ostrożny w ocenach, nawet jeśli zauważam jakieś zjawiska negatywne, to zastanawiam się, czy nie należy uznać, że one zawsze występowały, tylko może w różnym nasileniu. Jeśli mam coś przeciw współczesnemu językowi, to raczej jego narastającą agresywność i ubożenie. Język opisuje rzeczywistość, która jest, więc temu należy przypisać, że jest obecnie mniej elegancki. Z drugiej strony, żyjemy dziś trochę szybciej, co sprawia, że śpieszymy się też w opisywaniu świata, a ponadto używamy języka jako narzędzia presji na innych. To, co jest znamienne komunikacyjnie dla współczesnego języka nie tylko w Polsce, to jego nadmierna funkcjonalizacja. Częściej myśli się o tym, jak być skutecznym w działaniu językowym niż o tym, jak się porozumieć, jak być adekwatnym w tym, co chcemy wyrazić.

Najważniejszy jest język mówiony, bo on najczęściej podlega deformacjom i manierom. Zauważalne są one np. u prezenterów telewizyjnych, którzy kopiują CNN-owską manierę emisji i intonacji polegającą np. na manierycznym zawieszaniu głosu i potem dodawaniu słowa czy dalszej części zdania. Czasem ta maniera jest tak niedostosowana do sytuacji, o której jest mowa, że sprawia to wrażenie, że jest ona mniej wrażliwym czy mniej sprawnym instrumentem. Była też przez pewien czas u prezenterów tendencja, żeby mówić każde słowo osobno, co sprawiało, że nie słyszeliśmy zdań, tylko poszczególne słowa. Mamy też erupcję intonacji oczywistościowej, typowej np. dla Andrzeja Leppera. Intonacja zatem nie zanika, choć trochę się zmienia i słabnie, bo kiedyś mówiliśmy na wielu różnych tonach, a teraz nie potrafimy ich już tak bardzo różnicować, przede wszystkim na poziomie wysokości tonu.

Generalną skłonność do optymizmu przejawia jednak także cytowany już prof. Pisarek: - Oczywiście jeśli szukamy przykładów złej polszczyzny, to je łatwo znajdziemy. Łatwo jednak znaleźć także przykłady przeciwne. Są też takie przejawy polszczyzny, które w zależności od nastawienia interpretującego mogą być uznane za złe lub za dobre. Mam na myśli np. odświeżanie języka, które polega na powstawaniu nowych wyrazów na oznaczenie nowych zjawisk, czy wyrażających nową postawę wobec dawnych zjawisk. Powodów do szczególnego alarmu ja osobiście nie widzę, co nie znaczy, że pochwalam wszystko, co czytam i z czym się stykam.

Językoznawcy sformułowali precyzyjne kryteria pięknej i prawidłowej polszczyzny. Składają się na nie między innymi "szeroki zasób słownictwa i bogactwo frazeologii, wiedza o sprawach, o których wypowiada się mówiący, jasność i elegancja wypowiedzi, umiejętność nawiązywania w mowie do najlepszych tradycji polskiego języka, bardzo dobra dykcja i artykulacja, ogólnie wysoka kultura językowa i wyczuwalna w wypowiedziach wysoka kultura osobista".

Niestety, wzorca dobrej polszczyzny nie dostarczają także politycy, ludzie najczęściej eksponowani w mediach i najczęściej się w nich wypowiadający. JÓZEF OLEKSY, polityk Sojuszu Lewicy Demokratycznej, były marszałek Sejmu i premier, jeden z laureatów konkursu Mistrz Mowy Polskiej, a także jednego z europejskich laurów językowych, zachowuje krytyczną ocenę języka w tej sferze: - Język polityki i spraw publicznych, jak każdy język profesjonalny, jest językiem schematycznym. Jeśli więc polityk, osoba publiczna nie ma własnego, głębokiego poziomu wiedzy i skojarzeń, to ten schemat językowy jest tym bardziej ubogi.

Ale także w prostych sformułowanich można zawierać głębsze myśli. Gorzej, gdy myśl jest płytka, lub jej nie ma. Gdy do tego dochodzi zła, nieporadna forma, to pojawia się słuszna opinia o złej jakości otaczającej nas mowy. Niestety, internet i komputery spłycają wyobraźnię. Aby język był barwny i atrakcyjny, to musi mieć źródła w wiedzy mówiącego, w jego erudycji. Tymczasem politycy na ogół mało czytają, biegają od mikrofonu do kamery, a w gazetach czytają tylko to, co jest o nich napisane. Skąd zatem mają wyrażać to, co mówią, barwnie, a nie za pomocą "mowy-trawy"? Trzeba przywrócić rangę erudycji jako punktu wyjścia do komunikatywności języka. Nie każdy ma talent krasomówczy, są antytalenty, ale można się trochę poduczyć.

Kiedyś politycy podczas przemowień posługiwali się cytatami z literatury pięknej, a i dziś można by to kontynuować czyniąc to w umiejętnej formie. Ale do tego trzeba czytać, trzeba mieć wiedzę. Można też czerpać z mowy ludu i w ten sposób zbliżać swój język do rozumowania przeciętnego człowieka. Opieranie swoich wywodów na myślach, które kiedyś ktoś już w ładnej formie wypowiedział, wcale nie musi być dziś śmieszne i anachroniczne.

Nic dodać, nic ująć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji