Artykuły

Akcja "Jak hartowała się stal"

Mija sześć lat od śmierci STANISŁAWA BIENIASZA, przedwcześnie zmarłego pisarza z Zabrza. Urodził się w 1950 roku i żył tylko 50 lat! Miał poplątany los i nie przebił się na lepszy plan literacki ani w Polsce, ani w Niemczech. Jego "śląskość" stała się jego słabo przesączalną skorupą - pisze Kazimierz Kutz.

Co najmniej ćwierć wieku temu, kiedy byłem jeszcze głównym reżyserem w ośrodku TV w Katowicach, zrealizowałem jego dwie sztuki, co powinno mu pomoc w wejściu na ogólnopolską orbitę literacką. Ale przemielił go stan wojenny.

Bardzo znaczącym przedsięwzięciem był jego "Stary portfel", bo dotykał drastycznych, a więc i dramatycznych losów śląskiej rodziny o powstańczym rodowodzie, której sytuacja społeczno-ekonomiczna w czasach Zdzisława Grudnia wymusza emigrację do Niemiec Zachodnich. Jak zawsze, kiedy historia osadzona zostaje w śląskich realiach robotniczych, staje się relacją egzystencji ludzkiej z innej krainy, a ta toczyła się w familijnej aurze górniczego proletu, w gwarze i starych obyczajach.

Zdążyłem "Stary portfel" skolaudować w Warszawie na dwa dni przed wprowadzeniem stanu wojennego i miał wyznaczony termin emisji. I stało się - "Stary portfel" czekał dziewięć lat na dotarcie do widza! Stanisław Bieniasz na kilka miesięcy przed stanem wojennym wyjechał z rodziną do Niemiec, by dokumentować losy Ślązaków po tamtej stronie. Zamierzał napisać drugą część "Starego portfela". Jego wypędzenie trwało 13 lat. W Niemczech przeszedł gehennę, bo był tam nikim, nie znał języka i miał rodzinę na głowie. Z wielkim heroizmem stawał na nogach, w końcu dorabiał w Wolnej Europie, opanował tamtejszy język, pisał kolejne utwory, z czasem nawet w języku niemieckim. Okupił swój los ciężkim zawałem serca i kiedy stracił nadzieję na powrót, przyjął niemieckie obywatelstwo.

"Stary portfel" miał równie dramatyczny los w kraju, jak jego autor za granicą. I dodać trzeba - dość upiorny. Bo ledwo co wyszedłem z internowania, otrzymałem dziwny telefon od znanego mi technika z ośrodka telewizyjnego. Mówił, że zgodnie z moim życzeniem może mi naprawić telewizor. I chciałby się w tej sprawie spotkać. W lot zrozumiałem, że na Bytkowie stało się coś ważnego i podjąłem konspiracyjny dialog. Moje mieszkanie było na podsłuchu, a ośrodek telewizyjny przypominał średniowieczną twierdzę przed najazdem Tatarów.

Umówiliśmy się w parku chorzowskim. Wiadomość była szokująca: z Warszawy przyszedł nakaz skasowania "Starego portfela". Spektakl miał przestać istnieć! Ale on i jego kolega - obydwaj Ślązacy - postanowili uratować spektakl przed niebytem. Nie wiedzieli jak i szukali mojej pomocy. Na razie, w ramach swoich technicznych możliwości, przesuwali kasację taśm, ale liczyły się godziny. Jedyna szansa była w tym, że za trzy dni będą z kolegą na jednej zmianie i pod nieuwagę ubeków mogą spróbować zrobić kopię, ale na materiale, który musi być dostarczony z zewnątrz.

Przy okazji dowiedziałem się, ilu ubeków i kapusiów pracowało w telewizji. To było dech zapierające mrowisko! Problem był jeden - jak wnieść taśmę, a potem wynieść ją ze "Starym portfelem". Jedynymi osobami z zewnątrz, które miały możliwość wchodzenia do zmilitaryzowanego ośrodka, byli studenci wydziału filmowego, którzy obrabiali w nim swoje ćwiczenia szkolne. Na szczęście dziekanem wydziału reżyserskiego był pan Bogusławski [mój bardzo dobry znajomy], autor ponad stu filmów telewizyjnych o polskich grupach etnicznych, świetny inteligent warszawski, osadzony głęboko w "Solidarności". Człowiek wielkiej odwagi cywilnej. I to on wymyślił "wykradzenie" taśmy "Starego portfela" z paszczy lwa. Zaufany student miał pójść w wyznaczonych godzinach z dwiema taśmami swoich ćwiczeń [oczywiście jedną pustą z tytułem "Jak hartowała się stal"], które robił pod technicznym nadzorem wspomnianych techników i swojego dziekana.

Zajęcia trwały kilka godzin, uśpiono uwagę kapusiów i ubeków, i kiedy student wychodził z ćwiczeń, miał zabrać spod maszyny przegrywającej "swoje" ćwiczenie z naklejką "Jak hartowała się stal". Kiedy "scenariusz" tej akcji był gotowy, zadzwoniłem do swojego technika i poprosiłem go, aby przyszedł mi naprawić telewizor. To było uzgodnione hasło, że spotykamy się "przypadkowo" na dworcu o wyznaczonej godzinie w jego drodze na peron. Przekazałem mu tytuł taśmy, a on jej miejsce położenia i odebrania. Wszystko się udało i uratowany "Stary portfel" [pod naklejką "Arcydzieła ZSSR"] spoczął w archiwum ćwiczeń szkolnych wydziału filmowego Uniwersytetu Śląskiego.

Po udanej akcji napisałem list protestacyjny do ówczesnego premiera PRL-u Mieczysława Rakowskiego i, by wykluczyć jakiegokolwiek pośrednictwo, pojechałem do Warszawy i złożyłem pismo [za poświadczeniem] w kancelarii rządowej. Nigdy nie dostałem na nie odpowiedzi. Za to nazajutrz w ośrodku telewizyjnym wybuchła bomba, istne trzęsienie ziemi: ubecy szaleli, przesłuchiwali tabuny pracowników, chcąc się dowiedzieć, kto był moim informatorem. Ale do niczego nie doszli i nie wpadli na trop naszej akcji. Poziom naszej konspiracji: dwóch techników z ośrodka, pana Bogusławskiego, bezimiennego studenta, a także niżej podpisanego osiągnął zamierzony cel.

W tym czasie Stanisław Bieniasz walczył o utrzymanie się na powierzchni życia na obczyźnie i nic nie wiedział o perypetiach "Starego portfela". Jego los w Niemczech i perypetie jego dzieła w kraju mogłyby stać się scenariuszem, który sam Bieniasz mógłby napisać.

Wspominam dziś o tych wydarzeniach z okazji szóstej rocznicy jego nagłej śmierci, a także, by podziękować prawdziwym bohaterom tej opowieści, tamtym dwóm młodym technikom z katowickiego ośrodka. Nie pamiętam ich nazwisk i zatarły się ich oblicza w mojej pamięci.

Panowie! Gdziekolwiek jesteście - ściskam Was serdecznie!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji