Artykuły

Portret kubistyczny

- "Ślub" można czytać na poziomie fabularnych zdarzeń, na poziomie symbolicznym, alegorycznym, metaforycznym. Na każdym jest fascynujący - mówi reżyser WALDEMAR ZAWODZIŃSKI przed premierą sztuki Gombrowicza w Teatrze im. Jaracza w Łodzi.

Leszek Karczewski: Dlaczego "Ślub"?

Waldemar Zawodziński: Witold Gombrowicz jest autorem, do lektury którego wracam niezależnie od literackich mód. Ale długo wydawało mi się, że nie zainteresuje się nim w pracy w teatrze. Okazało się, że sięgnąłem po "Ślub" z bardzo osobistych powodów. Punktem wyjścia jest "wojna", zagłada starego świata, starego porządku, jakimkolwiek on by nie był. W ogólniejszym planie - to moment przełomowy, transformacja rzeczywistości.

Dostrzega ją Pan?

- Należę do pokolenia, które wychowało się w innej rzeczywistości, a drugą część życia próbuje odnaleźć się w rzeczywistości nowej. "Ślub" opisuje moment przełomowy w życiu Henryka, ale i każdego z nas - czas kryzysu, bardzo osobistego. Dotychczasowe życie legło w gruzach. Na powrót trzeba uporządkować i pojąć, nazwać, zrozumieć starą rzeczywistość. Być może tylko po to, by w spokoju ją pochować. Albo - by ocalić jej fragment, na którym zbudujemy przyszłość. "Ślub" tworzy metaforę, która dotyka zarazem kryzysów społecznych i osobistych.

Gombrowicz wybrał pojemną formułę, łącząc sen i teatr. To przestrzeń, w której może z dużą swobodą rozgrywać warianty różnych sytuacji, w których człowiek znajduje się, rozpisywać kolejne konfiguracje międzyludzkie i stosunek do samego siebie. Pierwsze słowa dramatu mówią o kurtynie: "Zasłona wzniosła się...". Rzecz dzieje się "po drugiej stronie" życia. Być może we śnie. Albo we śnie zwanym śmiercią, jak u Calderona. Albo - to kreacja sceniczna, która stwarza theatrum naszego życia.

Autor wciąż podkreśla grę i sztuczność. Zaleca ją we wskazówkach dla realizatorów. A sam Henryk często mówi: "jakoś sztucznie mi się mówi... nie mogę mówić w sposób naturalny..."

- Tu wszyscy kłamią, żeby powiedzieć o sobie prawdę, kreują sztuczne sytuacje, by dotknąć istoty. Stąd autora flirt z literaturą: odwołania do Szekspira, do romantyków, do kultury dwudziestolecia. Interpretowano też dramat jako wykładnię rzeczywistości politycznej. Gombrowicz miał ogromny słuch na to, jak mimo walki, jesteśmy bezradni wobec politycznej machiny... Siła "Ślubu" tkwi w tym, że jest on atrakcyjny na każdym poziomie.

Gdyby poprzestać na fabularnych wydarzeniach, to już mamy do czynienia z zajmującą historią. Historią o królobójstwie i królobójcy, jak w Szekspirowskiej kronice historycznej.

- To jest pasjonujące: "Ślub" można czytać na poziomie fabularnych zdarzeń, na poziomie symbolicznym, alegorycznym, metaforycznym. Na każdym jest fascynujący.

Który poziom fascynuje Pana najbardziej?

- Sytuacja głównego bohatera. On próbuje czułym umysłem, rzadziej mądrym sercem, zrozumieć siebie. Świadomie, jak artysta, we śnie tworzy dramat o sobie. Śniąc, może się multiplikować. Henryk, Władzio i Pijak to triada, trzy warianty tej samej osoby, choć jednocześnie każdy jest postacią autonomiczną. Wszystko po to, by zrozumieć, co często znaczy - by zwyciężyć.

Działania Henryka są okrutne: Intronizuje ojca, by go z tronu strącić. Aranżuje ślub Władzia i aranżuje jego śmierć.

- Henryk wie, że samoświadomość warta jest każdej ceny. Jest w nim coś z geniusza i coś z dziecka - konieczność samodzielnego przekroczenia wszelkich granic.

Postacie Szekspirowskie miewają dublerów: w "Królu Learze" błąka się wielu błaznów, "W śnie nocy letniej"-wielu kochanków. W "Ślubie" tylko Henryk jest pełnowymiarowy.

- Ludzie, których w sobie nosimy, personifikują nasze ciemne i jasne strony, marzenia lub to, co spychamy w zakamarki świadomości. Tak oglądany "Ślub" nie składa się już z głównej postaci i postaci satelitujących. To naczynia połączone. Portret Henryka to nie postać Henryka. Tworzą go wszystkie postacie dramatu naraz; to zbiorowy portret bohatera. Więc jeśli uznać, że wielcy twórcy rozwijają przez całe życie tylko jedne temat, to słynna notatka Gombrowicza w dzienniku: poniedziałek -ja, wtorek - ja, środa... w "Ślubie" zyskuje postać: "w ojcu - ja", "w matce - ja", "we Władziu..." Paradoksalnie - łatwo się z tym identyfikować. Sami jesteśmy zlepkiem postaci, z którymi cale życie pozostajemy w dialogu, z niezałatwionymi sprawami, niedokończonymi, w miłości, w nienawiści.

Na zdjęciu: "Ślub" w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Teatrze im. Jaracza w Łodzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji