Artykuły

Niedopieczona i obojętna w smaku

"Dzika kaczka" w reż. Magdaleny Łazarkiewicz w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Nie spodziewałam się po tym spektaklu fascynującej i odkrywczej reinterpretacji Ibsena, ale nie spodziewałam się też, że zabraknie jakiejkolwiek interpretacji. A tak się stało.

"Dziką kaczkę" Magdalena Łazarkiewicz podała niegotową. Niedopieczoną, niedosoloną, twardą, szarą i obojętną w smaku. Przedstawienie płynie sobie na fali fabuły, słów i sytuacji, omijając wszystkie możliwe problemy czy punkty zapalne. To teatr tak obojętny, że nie sposób się nim nawet zirytować. Można jedynie wypatrywać (nielicznych) momentów czy akcentów życiowej prawdy, które wydobywają z siebie od czasu do czasu aktorzy. Ale czy dla tak mizernych zdobyczy koniecznie trzeba było wystawiać Ibsena?

Zaczyna się prawie jak horror. Na czarnej kurtynie pojawiają się wyświetlane ludzkie sylwetki - czarno-białe nakładające się na siebie fotografie, drgające niepokojąco. Potem - tak samo przyrządzony obraz kilku siedzących przy stole osób. Ta zawieszona w ponurej czerni (i ponurej muzyce) mieszczańska kolacja robi spore wrażenie. Ale za chwilę, gdy podniesie się kurtyna i zobaczymy tak samo usadowionych ludzi przy prawdziwej kolacji, wrażenie pryska. Zaczyna się pospiesznie sklecony teatr, w którym brakuje napięcia, ludzi, charakterów, a dialogi pełnią wyłącznie funkcję informacyjną.

Żeby chociaż był to porządny teatr realistyczny... Ale nie, Łazarkiewicz miała chyba ambicje stworzenia dzieła symbolicznego, co przejawia się głównie w scenografii. Szare monumentalne ściany, szare wiodące na strych schody pośrodku, pomalowane na szaro meble, pobłyskujące tu i ówdzie pofalowane lustrzane blachy, na jednej ze ścian powiększone zatarte dagerotypy. Coś ta scenografia pewnie chce powiedzieć i dopowiedzieć, ale co? Że życie bohaterów szare jest? Kostiumy też są szare (bądź szaro-czarne), z morderczą konsekwencją ustrojone czerwonymi dodatkami. Lamówki, halki, podszewki, krawaty. Niektóre dyskretniej, niektóre z komiczną wręcz rozrzutnością. Hedvig paraduje w szarej sukience z czerwoną krechą na plecach, jakby ktoś ją zdzielił siekierą, pani Sorby cała jest opleciona czerwienią jak pajęczyną.

Niektórzy umknęli jakoś uwagi autorki kostiumów, Doroty Roqueplo, - i jakoś tak się składa, że ci bez czerwieni zagrali najlepiej. Przede wszystkim Krzysztof Jędrysek (stary Ekdal), który stworzył przekonującą postać nieco zdziecinniałego, chroniącego się tym zdziecinnieniem przed światem i strasznymi wspomnieniami całkiem jeszcze dziarskiego starca. Nieźle wypadł też Grzegorz Łukawski - ironiczny, cyniczny i rąbiący prawdę w oczy Relling. Reszta niestety wpadła w pułapkę aktorstwa dyskretnego i wewnętrznego, co - bez odpowiedniego przygotowania owego wnętrza - sprowadziło się do boleściwych min, bezradnych gestów, krzywych uśmiechów i nieskładnych wybuchów emocji.

Reżyserka deklarowała (w wypowiedzi w programie), że interesuje ją w tekście Ibsena jakże aktualny temat prawdy i kłamstwa. "Czy ujawnienie prawdy ma moc oczyszczającą, czy też może stać się narzędziem manipulacji, spowodować krzywdy, uczynić zło?" - pyta Łazarkiewicz. Z przedstawienia wychodzi się ze znacznie bardziej płaskim wnioskiem (jeżeli ktoś się już uprze i odnajdzie w tej scenicznej magmie jakiś wniosek) - że lepiej czasami pokłamać dla świętego spokoju.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji