Artykuły

Idol dla dorosłych

- Kilka lat temu zaproponowano mi wykładanie w szkole teatralnej. Powiedziałem: Drodzy państwo, chyba żartujecie? Ja sam pamiętam z czasów studiów, jak nie cierpiałem pedagogów, którzy nie wiedzieli, co powiedzieć studentom. To jest strata czasu i nie mogę zafundować młodym ludziom czegoś takiego - mówi warszawski aktor MICHAŁ ŻEBROWSKI.

Oto Michał Żebrowski IV Rzeczpospolitej. Wpada do redakcji ze stertą papierów pod pachą. Puchowa kurtka, której zaaferowany nie zdejmuje, ciemne włosy przyprószone siwizną na skroniach. Nie chce nic do picia. Woli porozmawiać. 3 marca w teatrze Komedia premiera sztuki "Fredro dla dorosłych mężów i żon" w reżyserii Eugeniusza Korina, którą produkuje i w której gra u boku Jolanty Fraszyńskiej, Joanny Liszowskiej i Wojciecha Mecwaldowskiego. Jest tym bardzo zaaferowany. Myślę, że nie śpi po nocach. Michał Żebrowski w czerwcu skończy 35 lat i choć niedawno był idolem nastolatek, nieubłagany czas za chwilę uczyni z niego aktora średniego pokolenia. Poza wiekiem i siwizną niewiele zmieniło się w kwestii, która latami interesowała jego fanki. Nadal jest sam, za to już się nie zgrywa, że jego kochanką jest poezja. Dużo mówi, zwłaszcza o teatrze. Ale z pasją, którą słyszy się dziś najwyżej od Andrzeja Seweryna. W telewizji grywa rzadko, bo odrzuca seriale. Może nawet nie jest już idolem. Lubię go o wiele bardziej niż parę lat temu, gdy po 15 minutach rozmowy pokłóciliśmy się tak, że wywiad nigdy nie ujrzał światła dziennego.

GALA: O czym Pan myślał, gdy dziś rano otworzył Pan oczy?

M.Ż.: Żeby, broń Boże, się z Panią nie pokłócić podczas rozmowy.

GALA: Bał się pan tego?

MICHAŁ ZEBROWSKI: Poprzednio nie udało nam się skończyć wywiadu. A tym razem bardzo zależało mi, żeby zareklamować moje nowe przedstawienie "Fredro dla dorosłych mężów i żon". Włożyliśmy w nie dużo pracy i nie chciałbym, by przez brak promocji nasz wysiłek poszedł na marne.

GALA: Kilka lat temu Michał Żebrowski miał inne nastawienie do prasy.

M.Ż.: Wtedy prasa była bardziej zainteresowana moim życiem prywatnym. Teraz o wiele mniej, co ustawia mnie w innej pozycji.

GALA: Ale nie zdarzyło się, żeby to Michał Żebrowski proponował coś prasie, a nie prasa Michałowi Żebrowskiemu.

M.Ż.: Prasa proponowała mi różne rzeczy niezliczoną ilość razy. Najczęściej się nie zgadzałem. Czasy się zmieniły, a że jestem artystą przedsiębiorczym, sam wychodzę z propozycjami współpracy. Cieszę się, że znajdują się ludzie, którzy na to idą.

GALA: Zapytałam, o czym pan myślał rano, bo chciałam sprawdzić, czy jest pan z tych, co wstając, mówią: "O, jak super, że jest nowy dzień", czy z tych: "Znów kolejny cholerny dzień".

M.Ż.: Ja nie mam wyboru. Mam obowiązek wstać. Od tego, czy wstanę, czy będę pracował, zależy samopoczucie wielu osób. Jestem z tych, którzy lubią ciężko pracować i mieć poczucie obowiązku przewyższające ich siły. Lubię być zmęczony. Dopiero wtedy czuję, że nie marnuję życia.

GALA: Ale bywają chwile, kiedy nie ma pan ochoty wstać?

M.Ż.: Zdarzały się w moim życiu chwile ciężkie i cięższe. Ale czy nie chciało mi się kiedyś wstać? Nie chciało, ale nie dlatego, że miałem ochotę popełnić samobójstwo, tylko że wkurza mnie reżyser, z którym pracuję, albo tego dnia będę musiał sobie poradzić z jakąś niemiłą sytuacją. To są chyba życiowe sprawy. Jestem pod tym względem normalny. Każdy człowiek raz na jakiś czas ma dół. Otwiera oczy, widzi swoje otoczenie i mówi: nie, nie dziś.

GALA: Nadal pan mieszka na Powiślu?

M.Ż.: Nadal, ale traktuję to mieszkanie jak hotel. Prawdziwy dom mam pięćset kilometrów za Warszawą. I to jest takie miejsce, gdzie czuję się jak zwierzę, które może ułożyć się w przytulnej budzie i wie, że to jest tylko jego buda. Mam tu w Warszawie jeszcze inne miejsce przygotowane na czasy, kiedy przestanę być kawalerem. A na razie mieszkam w tak zwanej kawalerce-hotelu zawalonej książkami. Bardzo tam zgrzebnie i ubogo.

GALA: Zaprasza tam pan znajomych?

M.Ż.: Teraz rzadziej.

GALA: Dlaczego?

M.Ż.: Już wyrosłem z imprezowania. Kiedyś się tam odbywały ciągłe imprezy. Przestałem być wodzirejem. Zamiast się bawić, wolę posiedzieć sam na fotelu w moim domu w górach.

GALA: Kupił pan dom w górach?

M.Ż.: Zbudowałem. Wychowywałem się na Podhalu. I już jako dziecko, wchodząc na górę, na której dziś stoi mój dom, myślałem, że chciałbym tam zamieszkać. A ponieważ górale są ludźmi niezwykle przywiązanymi do miejsca, w którym żyją, i łatwiej im odciąć sobie rękę, niż sprzedać ojcowiznę, długo nie chcieli mi tej ziemi oddać. Ale zaufano mi. I tak spełniłem swoje marzenie.

GALA: Stanął pan na górze i powiedział: "Zbuduję tutaj dom".

M.Ż.: Mogłem wyremontować stary, już tam stojący, ale pomyślałem, że wolałbym mieć dom dwieście metrów wyżej. Po karkołomnych zabiegach i tylko dlatego, że wcześniej otrzymałem tytuł zbójnika, udało się. Dom wygląda tak, jak chciałem. Wszystko drewniane. Kamienie są, rynny z korzenia dłubane są, wszystko jest ręcznie robione. Gontem dach kryty. Są rysie, wypusty góralskie. Trzy lata spędzałem na budowie każdą wolną chwilę. Przyjeżdżałem, wkładałem ubrania poplamione wapnem i czułem, jak z każdą sekundą kark mi się rozluźnia. A w ogóle to się dobrze dogaduję z góralami. Odpowiadają mi podhalańskie reguły gry.

GALA: A może pan po prostu ucieka?

M.Ż.: Niby nie mam tu, w Warszawie, specjalnych wrogów. Ale to tam mogę jeździć zabłoconym samochodem i czuć się jak urwis. Miło jest wyjść przed dom, oglądać sarny, wysikać się na swój trawnik i mieć pewność, że nikt ci nie zrobi zdjęcia. Cieszy mnie to bardzo, choć kiedy w końcu dom powstał, usiadłem zmarnowany, a tu przyszła moja ulubiona gaździna i pyta: "Co tak wzdychasz?". Więc mówię: "Bo tak chodziłem trzy lata, patrzyłem na górę, jak buduje się dom, a teraz, jak dom jest, siedzę pod domem i patrzę pod nogi". A ona: "A widzisz, bo to wszystko, Michałek, na chwilę".

GALA: Ale co, jest pan szczęśliwy w tym domu, czy nie?

M.Ż.: Po to go budowałem. Opowiem pani historię mojego dziadka. Dziadek miał mieszkanie na Wspólnej. Był politykiem, skazanym w Procesie Szesnastu. Prowadził dom otwarty. Grał na fortepianie, palił sześćdziesiąt papierosów dziennie, zapraszał wierchuszkę polityczną przedwojennej Warszawy. Kiedy budowałem swój dom, pomyślałem, że chciałbym, by tu kiedyś też zagościło życie. Żeby przyjeżdżali moi przyjaciele, żeby wychowały się dzieci, żeby się gotowało, prowadziło dyskusje. I pomyślałem, że wtedy będę szczęśliwy.

GALA: To czemu się pan tam nie wyprowadzi?

M.Ż.: Nie mogę tak po prostu założyć gospodarstwa i zacząć zajmować się krowami, bo odzywa się we mnie dusza artysty. Muszę od czasu do czasu zagrać jakąś rolę. To buduje moje samopoczucie. Poza tym muszę zarabiać pieniądze.

GALA: W wywiadach często powtarza pan: "Życie samo w sobie jest ciężkie i smutne".

M.Ż.: Chińczycy mówią, że człowiek, jak jest mądry, to jest smutny, a jak jest zdolny, to jest zmęczony. A ja jestem i zmęczony, i smutny.

GALA: Sfrustrowany?

M.Ż.: Pyta pani o życie prywatne czy zawodowe?

GALA: Powiedzmy zawodowe. Polski przemysł filmowy nie daje panu możliwości rozwoju.

M.Ż.: Gdybym nie był Michałem Żebrowskim, to być może powiedziałbym: "Tak, ma pani rację. Boże, jak dobrze, że docenia pani mój talent. Niestety, rynek nie daje mi propozycji rozwoju". Otóż powiem na odwrót. Aktor polski, który żyje mirażami, że nagle bogaty, wpływowy producent amerykański powierzy mu rolę w amerykańskim filmie, jest naiwny. Nigdy nie zamierzałem jechać do Hollywood, zmywać naczyń i mówić każdemu, że jestem aktorem. Nie ma co narzekać na rynek, tylko trzeba szukać możliwości pracy. Trzynaście lat temu, gdy byłem na studiach, moim kolegom mówiłem: "Kochani, nie przejmujcie się, że jest kryzys w teatrze, ponieważ teraz jest świeży, polski kapitalizm. Ludzie kupują sobie pralki, prodiże i samochody. Natomiast za piętnaście lat, jak już się najedzą tym kapitalizmem, wrócą do teatru. Bo dobrze pojętym snobizmem będzie pójść do teatru, a nie na kretyński, amerykański film i jeść popcorn". I co? Nie jest tak? Proszę zobaczyć, jaki jest boom teatralny w Warszawie. Ludzie walą do teatru. Na słabe przedstawienia bilety idą jak złoto po 50 złotych. Dlatego postanowiłem w naszym przedstawieniu dać bilety po 75 złotych. I już ich nie ma.

GALA: Pan ciągle o teatrze, a film?

M.Ż.: Mówię o teatrze, bo byłem przekonany, że wchłonie mnie życie teatralne. W nagrodę za sukcesy dostałem angaż w Teatrze Powszechnym i myślałem, że stanę się koniem zaprzęgowym tego teatru. Że dyrektor powie: "Czekałem na takiego aktora jak ty. Masz warsztat i talent, i teraz będziesz grał". A było na odwrót. Pożegnałem się z jednym teatrem, drugim, trzecim. W szkole teatralnej uważaliśmy, że w filmie grają aktorzy kategorii B. A tu sypnęły się propozycje filmowe.

GALA: A potem tak szybko, jak się pojawiły, pojawiać się przestały.

M.Ż.: Nieprawda. Po prostu nie chciałem grać mafiosa jeżdżącego na motorynce. Odmówiłem wielu ról i nie żałuję. Na "Pręgi" czekałem pięć lat. I było warto.

GALA: Ale przez to wybrzydzanie przestał być pan idolem.

M.Ż.: Bycie idolem nie jest obowiązkiem aktora. Ale ma pani rację. Ostatnio zapłaciłem pierwszy mandat w życiu. Pomyślałem: najwyższy czas pokazać się w telewizji. Są fale popularności. Grasz w filmie i zaczynasz być popularny. Potem grasz kilka ról w teatrze, nie występujesz w prasie kolorowej, robi się ciszej. Potem zagrasz w reklamie i znowu się robi głośno. Pobijesz kogoś w samolocie, znowu się robi głośno. Są różne metody na popularność. Ja staram się służyć jednej rzeczy - jakości. Niezależnie od tego, czy przyniesie mi w danej chwili popularność, czy nie.

GALA: Ale nie znaczy to, że nie chciałby pan nadal być idolem?

M.Ż.: Gdyby tak się złożyło, nie protestowałbym.

GALA: To może jakiś serial?

M.Ż.: Dobrze, że pani o to pyta, bo może coś wyjaśnię. Dziennikarze przypisują mi bardzo krzywdzące mnie w środowisku opinie. Że niby powiedziałem gdzieś w jakimś wywiadzie, że nigdy nie zagram w serialu, bo to hańba. Nigdy to ja takiego zdania nie wypowiedziałem. Ja nie gram w serialach, bo po prostu nie umiem tego grać.

GALA: Nawet dla "Niani" się pan nie złamie albo dla "Magdy M."?

M.Ż.: Dzwonili do mnie z "Niani", więc poprosiłem, aby przekazać panu reżyserowi Jurkowi Bogajewiczowi, że gdyby kiedyś chciał zrobić film, chętnie w nim wystąpię.

GALA: W serialu pan nie wystąpi, ale ambasadorem Lexusa pan został?

M.Ż.: Raz w życiu kupiłem sobie nowy, luksusowy samochód. To było w 1998 roku. Jeździłem nim przez kilka lat i zaczęło mnie denerwować, że muszę wydawać pieniądze na samochód, a nie na ziemię, książki czy obrazy. Uznałem, że w moim przypadku to wyrzucanie pieniędzy. I pomyślałem, że gdyby jakaś prestiżowa firma zwróciła się do mnie, żebym jeździł ich samochodem, chętnie to zrobię. Zgłosiła się firma Lexus i powiedzieli: "Panie Michale, nie chcemy robić reklamy, tylko chcemy, żeby pan jeździł tylko naszymi samochodami i żeby był pan ambasadorem marki". Zgodziłem się natychmiast przede wszystkim dlatego, że byłem pod wrażeniem klasy, z jaką przeprowadzili ze mną tę rozmowę.

GALA: I tak jeździ pan świetnym samochodem.

M.Ż.: To prawda. Ale gdyby mi zaproponowali bycie ambasadorem marek, które kojarzą się albo z politykami, albo z bandziorami z Pruszkowa, w życiu bym się nie zgodził.

GALA: Jednym słowem sporo pan zaoszczędził.

M.Ż.: Pieniądze są po to, żeby nie myśleć o tak nieistotnych rzeczach jak pieniądze. Dlatego staram się żyć na miarę swoich możliwości i nie doprowadzać do sytuacji, kiedy kwestia, czy jutro będzie mnie stać na bułkę, nie pozwalałaby mi spokojnie spać.

GALA: W czerwcu skończy pan 35 lat. Przeraża pana ten wiek?

M.Ż.: Nie przeraża, ale zastanawia.

GALA: Że tak szybko minęło?

M.Ż.: Trochę mnie to peszy. 35 to już nie 25. Kiedy miałem 25 lat, 17 czerwca, w dniu urodzin, przygotowując się do roli Skrzetuskiego, szedłem na siłownię i nagle przeszedł mi mróz po kościach: "Cholera, już nie mam osiemnastu lat!". A to było dziesięć lat temu. Teraz pojawiły się siwe włosy, które zresztą lubię. Wiek zaczyna być wyzwaniem.

GALA: Co znaczy 35 lat dla aktora, a co dla mężczyzny?

M.Ż.: W aktorstwie wiek działa na moją korzyść. Bo jako aktor to zacząłem się pięć lat temu. Mimo że przed trzydziestką byłem już popularny. A jako mężczyzna - te 35 lat jakoś mnie dyscyplinuje.

GALA: Że co?

M.Ż.: Że już powinienem być mężczyzną poważnym. Może nie bez fantazji, ale solidnym.

GALA: Jako nastolatek, myśląc o przyszłości, uważał pan, że w jakim momencie życia będzie po trzydziestce?

M.Ż.: Na pewno nie sądziłem, że będę kawalerem. Byłem przekonany, że będę ojcem trojga dzieci.

GALA: To kariera wpłynęła na pana wybory?

M.Ż.: Nie. Mało kto wie, że kiedy byłem najbardziej popularny, między 1998 a 2000, i mogłem korzystać z dobrodziejstw tej popularności, wyjechałem z Polski. Dwa lata mnie tutaj nie było.

GALA: A gdzie pan był?

M.Ż.: Daleko. Właśnie z powodów prywatnych. Cóż, uważam, że są takie miłości, dla których warto poświęcić każdą rolę. Są oczywiście też takie uczucia, które są tego niewarte.

GALA: A czuje się pan samotny?

M.Ż.: Mam takie osoby, na które mogę zawsze liczyć.

GALA: Ludzi zawsze interesowało, co Michał Żebrowski myśli na różne ważne życiowe tematy. Zabawmy się w grę skojarzeń. Praca?

M.Ż.: Kochanka.

GALA: Rodzina.

M.Ż.: Cel.

GALA: Rodzice.

M.Ż.: Nie jestem maminsynkiem. Zawsze żyłem w twórczym konflikcie z moją rodziną, jakkolwiek jest ona dla mnie cały czas punktem odniesienia odnośnie tego, co jest mądre, a co jest głupie. Co jest dobrem, a co złem.

GALA: Kiedy pan był ostatnio w domu?

M.Ż.: Tydzień temu.

GALA: I o czym pan rozmawia z rodzicami?

M.Ż.: Pytam ich o zdrowie.

GALA: Nie opowiada im pan o sobie?

M.Ż.: Nie mają czasu słuchać, bo wychowują dzieci moich sióstr. Bardzo się w tym realizują, więc ja schodzę na dalszy plan.

GALA: Przyjaźń?

M.Ż.: Łaska.

GALA: Wiara.

M.Ż.: Choćbym nie wiem jak grzeszył, tupał nogami i krzyczał: "Nie ma Boga, nie ma Boga!", i tak do końca życia jestem skazany na wiarę, bo tak zostałem wychowany.

GALA: Wiedza.

M.Ż.: Mam ciągły niedosyt wiedzy.

GALA: Przyjemność.

M.Ż.: Przyjemności wprowadzają we mnie poczucie lęku. Dziś wiem, że człowiekowi nie może być za przyjemnie, bo to sprowadza na manowce.

GALA: Marzenie?

M.Ż.: Za dziesięć lat być może będę miał inne, ale dzisiaj chciałbym tworzyć miejsce pracy i spotkań artystów. Chciałbym stworzyć teatr.

GALA: Chciałby pan zrobić to dla sztuki czy dla pieniędzy?

M.Ż.: Najgorsi są teatralni artyści, którzy mówią, że żyją tylko sztuką i nie robią teatru dla pieniędzy. Do czasu kiedy zaczyna się o tych pieniądzach rozmawiać. Wtedy z tych pokornych baraniątek wychodzą monstra. Wolę więc powiedzieć, że dobry teatr powinien być dochodowy, w tym sensie, że powinien mieć co wieczór komplet widzów. I nawet jeśli ktoś mi zarzuci, że robię teatr dla pieniędzy, dopóki będą kolejki pod kasami i ludzie będą bili brawo, komentarzami przejmować się nie będę.

GALA: Czy to znaczy, że Michał Żebrowski będzie teraz biznesmenem i będzie się skupiał na robieniu teatru, a nie na graniu?

M.Ż.: Występuję we wszystkich przedstawieniach, które sam organizuję. I tak gram, że w trakcie muszę kilka razy zmieniać kostium, bo jestem tak spocony. Staram się otaczać kolegami lepszymi ode mnie i nie chcę blado wypaść na ich tle. I odpowiadając na pytanie: Michał Żebrowski marzy o tym, żeby być coraz bardziej wiarygodnym aktorem. I wszystkie te wysiłki podejmuję po to, żeby widz, który przychodzi na przedstawienia, które ja mam honor organizować, był usatysfakcjonowany.

GALA: Ale czy cała ta machina promocji, organizacji nie jest w jakiś sposób sprzeczna z byciem artystą?

M.Ż.: Holoubek przez lata był dyrektorem teatru i nigdy nie przestał być wielkim artystą.

GALA: Dyrektor teatru? To jest pana marzenie?

M.Ż.: Marzenie mam takie, żeby w moim teatrze na dwudziestolecie śmierci Tadeusza Łomnickiego Eugeniusz Korin wyreżyserował "Króla Leara" z Andrzejem Sewerynem w roli głównej. Dobrze, żeby tam pojawili się aktorzy wymiaru Stenki, Cieleckiej, Globisza, Peszka. Powinno to być poparte wspaniałym marketingiem i dwadzieścia przedstawień w dniu premiery powinno być sprzedanych. O, takie marzenia ma Michał Żebrowski.

GALA: Myśli pan, że za jakiś czas będzie pan mistrzem dla swoich młodszych kolegów?

M.Ż.: Jeżeli będę pracował, jak do tej pory, nie wykluczam takiej możliwości. Kilka lat temu zaproponowano mi wykładanie w szkole teatralnej. Powiedziałem: Drodzy państwo, chyba żartujecie? Ja sam pamiętam z czasów studiów, jak nie cierpiałem pedagogów, którzy nie wiedzieli, co powiedzieć studentom. To jest strata czasu i nie mogę zafundować młodym ludziom czegoś takiego. Po prostu muszę o wiele bardziej poznać siebie, zagrać więcej ról. Ale bardziej niż mistrzem dla kolegów czuję taką ojcowską potrzebę bycia mistrzem u mnie w rodzinie.

GALA: Z ojcostwem musi się pan pospieszyć, bo będzie pan starym tatą.

M.Ż.: Kiedy się urodziłem, mój ojciec miał 42 lata i nie zamieniłbym go na żadnego innego.

GALA: A jak panu w tym wszystkim nie starczy czasu na siebie? Obudzi się pan za dziesięć lat i powie: "Zagrałem dziesięć monodramów, zrobiłem tysiąc przedstawień. I co się stało z moim życiem? Zwiało między spektaklami".

M.Ż.: Na razie nie mam po co tego mówić, bo nie mam rodziny. Jeślibym ją założył i zobaczył, że moi najbliżsi cierpią, bo jestem artystą, niech mi wszyscy uwierzą, rzuciłbym pracę w diabły.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji