Artykuły

Słowiańska dusza

To ciężki zawód, bo człowiek musi pokazać najczęściej to, co skrywa. Ale to też moje hobby i dobrze się z tym czuję. Największą energię wkładam jednak w chór cerkiewny przy parafii św. Mikołaja. Podstawowym instrumentem w cerkwi są głosy ludzkie - mówi KRZYSZTOF TARASIUK, aktor Teatru Lalek "Pleciuga" w Szczecinie.

Pochodzi pan z Podlasia. Jakie drogi zaprowadziły pana do Szczecina?

- Kręte. Urodziłem się w Białymstoku i chciałem pozostać na Podlasiu. Jednak na ostatnim roku studiów Akademii Teatralnej w Białymstoku, razem z koleżanką z grupy postanowiliśmy, że przedstawienie dyplomowe przygotujemy na zewnątrz. W szkole był akurat zjazd absolwentów, gdy siedząc w kawiarence rozmawialiśmy o tym, kto mógłby nas przyjąć. Naszą rozmowę słyszał dyrektor "Pleciugi" Zbigniew Niecikowski; podszedł i powiedział, że potrzebuje dwóch osób. Myśleliśmy, że przyjmie nas tylko na dyplom i zgodziliśmy się z entuzjazmem. Pierwszy spektakl był dla nas szokujący, dotąd graliśmy małe formy, a tu wielki teatr, gra cały zespół, reżyseruje Anna Augustynowicz. Po tym spektaklu dyrektor zaprosił nas do współpracy.

Nie narzeka pan na nudę: kilkadziesiąt ról dla dzieci i dorosłych w ciągu 11 lat pracy scenicznej. Pamięta pan debiut - rolę Kaja w "Królowej śniegu" w reż. Augustynowicz?

- Ona jest dla mnie czarodziejką, wyczarowuje na scenie niepowtarzalny klimat. Kiedy graliśmy ten spektakl, naprawdę było mi zimno, chociaż w "Pleciudze" jest zawsze ciepło. A przez szpary w dachu na scenę sypał śnieg... To było niezwykłe.

Potem było wiele świetnych spektakli "Pleciugi", wśród nich niezwykłe - z odbiciem lustrzanym...

- A, to cudowne "Co się dzieje z modlitwami niegrzecznych dzieci". Zjeździliśmy z tym spektaklem prawie całą Polskę, zdobyliśmy Grand Prix Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Lalek w Toruniu. Dojechaliśmy aż do Suwałk, na polski biegun zimna. Było tam tak zimno, że kolega, który przycupnął przy kaloryferze, zasnął w czasie spektaklu. Trzeba go było budzić, by wyszedł na scenę.

Czuje się pan bardziej Polakiem czy obywatelem Wschodu?

- Urodziłem się w Polsce, jestem obywatelem Polski, natomiast co do narodowości mam problem. Czuję się Słowianinem. Jedna prababcia była z Rosji, druga z Ukrainy, więc korzenie mam mocno wschodnie, a serce - w Grecji. Za granicą mówię, że jestem Polakiem i chcę być z tego dumny. Dużo podróżuję, zwykle do Rosji, Bułgarii, Grecji i Rumunii, gdzie odwiedzam znajomych. Organizuję obozy dla dzieci z Podlasia w ramach działalności w Bractwie Młodzieży Prawosławnej. Żałuję, że z powodów politycznych

nie mogę zorganizować obozu w Rosji, bo to piękny kraj ze wspaniałą kulturą. W Petersburgu jest prawie 50 teatrów, w tym 14 dla dzieci i wszystkie działają bez zarzutu, a my tu mamy taki straszny problem z jedną "Pleciugą". Imponuje mi ich podejście do kultury narodowej, oni ją chłoną. Ubolewam, że my trochę naszej nie doceniamy.

Jest pan związany z Cerkwią?

- Nasza rodzina jest wyznania prawosławnego z dziada pradziada. Tata był wprawdzie wyznania katolickiego, ale jego rodzina jest mieszana, ma korzenie w Rosji - Sankt Petersburgu. Po przyjeździe do Szczecina szybko kupiłem mapę, odnalazłem cerkiew, potem plebanię, poznałem ludzi pochodzących ze Wschodu. Dzięki mniejszości prawosławnej poczułem się tu bardzo dobrze.

Szczecin zrobił na mnie ogromne wrażenie, to piękne miasto, które zasługuje na więcej. Ostatnia historia z "Pleciugą" bardzo mnie zasmuciła. Mam dziewczynę w Poznaniu, łączy nas pasja wspólnego śpiewania. W Szczecinie odkryłem wiele pięknych zakątków, od Głębokiego po Szmaragdowe. Lubię robotniczy Gocław, gdzie jest klasztor sióstr karmelitanek. Cerkiew w tygodniu jest zamknięta, kiedyś, chcąc porozmawiać z Bogiem, pojechałem tam. Panowała cisza, na klęczniku położyłem ikonkę i zacząłem śpiewać... Po pięciu latach na zaproszenie sióstr śpiewaliśmy tam hymny. Po nabożeństwie jedna z nich opowiedziała, że pięć lat temu miały niezwykłe zdarzenie: podczas ciszy w modlitwie nagle ktoś zaczął śpiewać pieśń we wschodnim obrządku. Przyznałem się i zrobiło się bardzo miło. To miejsce polecam wszystkim, którzy oprócz ciała chcą karmić ducha. Często, także wieczorem, jeżdżę na plac budowy nowej cerkwi u zbiegu ulic Starzyńskiego i Zygmunta Starego, patrzę na bryłę nowo powstającej świątyni.

Jakie pan miał dzieciństwo?

- Kolorowe. Masę czasu spędzałem w Drohiczynie nad Bugiem, gdzie mieszkali moi dziadkowie. To miasto, w którym było dużo cerkwi i monasterów. Przed wojną zamieszkiwali je głównie Żydzi i mniejszość prawosławna. Dzięki dziadkom, którzy mieli ogromne gospodarstwo rolne, nie zaznaliśmy niedostatku w czasach kryzysu. Gdy byłem dzieckiem, ojca aresztowano za działalność w "Solidarności". Tata zmarł, gdy miałem 14 lat. Mam brata, który jest fizykoterapeutą i prowadzi gabinet rehabilitacji w Gdyni, oraz mamę Halinkę, która jest świetną kucharką. Sam też gotuję, bo jestem także kucharzem z wykształcenia. Do www.cerkiew.pl piszę przepisy kulinarne.

Skąd w panu pasja do teatru lalek? Dlaczego wybrał pan ten wydział?

- Jako dziecko bardzo często bywałem w teatrze. Białystok ma to szczęście, że teatr miał budowany od podstaw. Zawsze mnie on fascynował. Poza tym moja mama organizowała przegląd teatrów lalkowych dla młodzieży z całej Polski. Dla mnie, jako dziecka, to było niezwykłe przeżycie. Ale o wyborze kierunku zdecydowałem w czasie działalności w grupie teatralnej "Wagabundy" w Miejskim Domu Kultury. Nie zważając na liczbę chętnych złożyłem dokumenty do Akademii Teatralnej i dostałem się. Czy dobrze wybrałem? To ciężki zawód, bo człowiek musi pokazać najczęściej to, co skrywa. Ale to też moje hobby i dobrze się z tym czuję. Drugą moją pasją jest teologia. Uczyłem się w Wyższym Seminarium Duchownym Prawosławnym w Warszawie, co zawiesiłem z powodu odległości. Może jeszcze do tego wrócę.

Jest pan aktorem śpiewającym. Studiował pan wokalistykę w Państwowej Szkole Muzycznej II stopnia w Białymstoku.

- W Szczecinie śpiewam z zespołem Malczyki w rosyjskiej restauracji w ostatni wtorek miesiąca. Największą energię wkładam jednak w chór cerkiewny przy parafii św. Mikołaja. Podstawowym instrumentem w cerkwi są głosy ludzkie. Nasz chór to grupa ludzi, którzy modlą się śpiewając. Kiedyś w odciętym od świata klasztorze mówię pewnemu mnichowi: - Świat jest taki piękny, jest tyle rzeczy: teatry, kina, jak można to zostawić i tak się zaszyć? A on odpowiada: - To bardzo proste, gdybyś rozumiał dlaczego tak jest, to byś był tu gdzie my, a że ty tego nie rozumiesz, to jesteś tam gdzie jesteś.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji