Artykuły

Aktorka wiecznego ruchu

- Lubię dawać z siebie wiele, ale też brać od młodych. Tę metodę podpatrzyłam u Lupy, który inspiruje aktora, ale też czerpie z jego intuicji, improwizacji - mówi AGNIESZKA MANDAT, świętująca jubileusz 30-lecie aktorka Starego Teatru w Krakowie.

Aż wierzyć mi się nie chce, że "strzela" Ci w tym roku trzydzieści lat pracy artystycznej w Starym Teatrze. Pamiętam Twoje początki aktorskie, jakby wczoraj...

- Też mam takie wrażenie. Zwykle jubileusze uświadamiają człowiekowi, jak czas szybko leci. Są przystankiem - zastanowieniem.

Również nad tym, jak wiele zdarzyło się w Twoim artystycznym życiu?

- Zdarzyło się wiele, to prawda, choć każdy aktor zawsze uważa, że mógł zagrać więcej. To taka nasza zawodowa zachłanność. Nigdy nie liczyłam zagranych ról, ale sądzę, że jak na przeciętną aktorkę było ich rzeczywiście dużo.

Z tą przeciętnością oczywiście przesadzasz, zważywszy na wiele wspaniałych postaci, które przyszło Ci kreować i na słowa kolegów: znakomite warunki sceniczne, oryginalna uroda, głos o ciepłej barwie, aktorska precyzja, odwaga w eksperymentowaniu...

- Przy jubileuszu zawsze szuka się najmilszych słów. Trudno powiedzieć o jubilacie: wstrętny i niezdolny. Ale nie ukrywam, miło mi słyszeć takie komplementy.

Pamiętasz swój debiut w "Starym"?

- Oczywiście. To było zastępstwo w spektaklu Edka Lubaszenki. Byłam przerażona, na scenę weszłam nieprzytomna ze strachu. Legenda tego zespołu, który - jak większość wówczas teatrów - był państwem feudalnym, z królem, królową, całym dworem i o ściśle ustalonej hierarchii, to wszystko mnie paraliżowało, mimo iż zawsze byłam osobą odważną i mającą swoje zdanie. Ale wtedy czułam się niegodna nawet czyścić buty tym artystom. Natomiast zasadniczym debiutem była rola Panny Młodej w "Weselu" Jerzego Grzegorzewskiego - zupełnie niezwykłe spotkanie z tym niezwykłym twórcą.

A potem już poszło i to jak: pracowałaś z Jarockim, Wajdą, Lupą...

- To były zupełnie różne światy. Z biegiem lat, z biegiem dni - zagrałam też w tej scenicznej epopei Wajdy - najsilniej związałam się z Krystianem Lupą. To było nasze wspólne dojrzewanie artystyczne. Byliśmy mu zawsze oddani aż do bólu, więc mogliśmy wraz z nim drążyć, nizać każdą sytuację dniem i nocą. Krystian wszystko analizuje "pod lupą", wprowadzając aktora w ten swój szczególny świat. Nauczył mnie właśnie postrzegania świata i uwrażliwienia na teatr - tajemnicę. Z radością wspominam Marię w "Marzycielach", Katarzynę w "Braciach Karamazow", Rużenę w "Lunatykach", Denę w "Rodzeństwie" czy Friedę w "Mistrzu i Małgorzacie".

Twoja współpraca z Lupą potwierdza słowa, że jesteś "aktorką wiecznego ruchu, odwagi i poszukiwań"?

- Zawsze z ciekawością doskrobuję się do postaci. Moja mama powtarzała, że niczego nie traktuję poważnie, wszystko jak zabawę. To prawda, że aktorstwo jest rodzajem zabawy, przygody, ale przy najpoważniejszym traktowaniu tego zawodu.

Ta ciekawość właśnie pozwala Ci grać u reżyserów najmłodszego pokolenia: Judytę w "Sinobrodym" w reżyserii Tworusa czy tytułową Fedrę w spektaklu Zadary.

- To jest jeszcze inna broszka. Współpracując z młodymi, jestem w pozycji tej, która wie więcej o tym, czego można wymagać od aktora. Bywam workiem treningowym dla młodych, ale też ich trenuję. Zmuszam do szukania argumentów, przekonuję do swoich racji.

Nie masz z tym chyba kłopotów jako profesor krakowskiej PWST i dziekan Wydziału Aktorskiego?

- Różnie z tym bywa. Lubię dawać z siebie wiele, ale też brać od młodych. Tę metodę podpatrzyłam u Lupy, który inspiruje aktora, ale też czerpie z jego intuicji, improwizacji.

Czy zdarzyło Ci się zagrać rolę kompletnie odmienną od Twoich oczekiwań?

- Tak, np. Katarzynę w "Braciach Karamazow". Byłam przekonana, że powinnam zagrać Gruszę, że Katarzyna jest mi zupełnie obca. Dopiero podczas prób zrozumiałam taką właśnie obsadę. Zawsze pociągały mnie postaci mające w sobie coś z patologii, wewnętrznego pokręcenia, jak choćby Frieda w "Mistrzu i Małgorzacie". Zrozumienie mechanizmów działania bohaterki, która np. jest morderczynią, to intrygujące zadanie. Choć zawsze w przypadku patologii trzeba uważać, nie przeciągnąć struny, by samemu nie znaleźć się po drugiej stronie. A Krystian porusza w aktorze mechanizmy na granicy bezpieczeństwa i trzeba mieć dużą odporność, by umieć sobie powiedzieć stop.

Wiele wpadek scenicznych zdarzyło Ci się w ciągu tych 30 lat?

- Kilka. Najzabawniejsza była w "Rodzeństwie". Zamiast powiedzieć tekst: "Niech pani zawsze wiesza jego płaszcz tak, żeby nie było widać podszewki", zupełnie nieświadomie stwierdziłam: "...żeby nie było widać skarpetek". Oczywiście "ugotowałam" kolegów, kompletnie nie wiedząc, dlaczego.

Jak sądzę, chwile zabawne będziesz wspominać podczas poniedziałkowego wieczoru "Spotkanie w antrakcie" przygotowywanego z okazji Twego jubileuszu?

- Chciałabym, by moja osoba była jedynie pretekstem do wspólnych wspomnień z kolegami o naszych wielkich przedstawieniach, w których przyszło nam się spotykać, jak "Biesy", "Reformator", "Sen nocy letniej" i wiele innych. Chcę wrócić do chwil, które stworzyły legendę tego teatru.

Na zdjęciu: Agnieszka Mandat jako Fedra w przedstawieniu Michała Zadary.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji