Artykuły

Nie boję się zaszufladkowania

- Szkoła krakowska, którą ja ukończyłem, stawia na ambicję. Profesorzy mówią: nie grajcie w serialach, bo to ujma. Długi czas po studiach wyrabiałem normy w teatrze za najniższą pensję, ale po jakimś czasie każdy z nas marzy o dwóch dniach zdjęciowych, bo po prostu za pensję w teatrze, nie da się przeżyć - mówi warszawski aktor TOMASZ KOT.

Dziennik Zachodni: Uchodzi pan za aktora, który pilnie strzeże swojej prywatności. O tym, że nie jest już pan do wzięcia, dziennikarze dowiedzieli się, kiedy już pan powiedział "tak"...

TOMASZ KOT: Takie wydarzenia jak ślub nie są częścią mojej pracy, więc nie czuję się w obowiązku powiadamiać o tym prasę. Nie ukrywałem żony. To jakieś absolutne nieporozumienie. Na zaproszeniu ślubnym była data, miejsce i godzina, więc ślub nie był ani tajny, ani cichy. Wiem, że ktoś chciał przyjechać, zrobić zdjęcia, ale jeszcze nikt mnie nie przekonał logicznie i nie wytłumaczył, że jest to potrzebne. Żony też nie ukrywam.

DZ: Paparazzi już biegają za panem?

TK: Już niestety latają. Wszystko przez to, że nie zwierzam się z życia prywatnego, a to ich najbardziej intryguje. Jest to bardzo dziwne uczucie, kiedy nagle w gazecie widzę siebie na zakupach. Jeszcze dziwniejsze jest to, że niektórzy fotografują mnie z komórek i wysyłają takie zdjęcia do gazet. Miałem taki okres, że jak widziałem obok siebie ludzi z telefonami, to się zastanawiałem, czy to już zarobek czy to jeszcze sympatia. Nie lubię pytań o życie prywatne. Bo jest po prostu moje, osobiste, a ostatnio zaczęto na mnie polować. Nie chcę komentować informacji prasowych, bo nie chcę wdawać się w żadne wojenki.

DZ: W kwietniu zostanie pan ojcem. Przygotowuje się pan do tej nowej roli?

TK: Powoli... Ta informacja już wyciekła do prasy, tak samo jak to, że będzie to dziewczynka, ale nie wybraliśmy jeszcze imienia.

DZ: Będzie miał pan nianię?

TK: Na razie czekam na poród, a co będzie potem, to się dopiero okaże.

DZ: Ma pan w ogóle jakiś wolny czas?

TK: Czas wolny jest zawsze za jakieś dwa miesiące, a kiedy już dochodzi do tego momentu, że niby się pojawia, to nagle go tracę. Muszę dograć jakąś scenę, mam zaległy dzień zdjęciowy, więc, żeby zdobyć ten wolny czas, to muszę go wyszarpać z kalendarza.

DZ: A jak już ma pan chwilę wolnego, to jak ją pan wykorzystuje?

TK: Spędzam czas z żoną. Najlepiej czuję się w domu. Raczej nie lubię tej całej "warszawki" i unikam imprez.

DZ: A gdzie pan najchętniej wyjeżdża?

TK: Wciąż szukam takiego miejsca. Znajomi mi mówią, żebym zapomniał o Sopocie czy Zakopanem, więc będę musiał się gdzieś zaszyć.

DZ: Jak wygląda zwykły dzień zapracowanego aktora?

TK: Kiedy kręcimy "Nianię" wstaję o 5.40, 5.50, bo plan zaczyna się około siódmej, ósmej rano i właściwie cały dzień jestem w pracy. Kończymy około 15, 16, a potem trzeba jeszcze pojechać na plan serialu "Na dobre i na złe", często jeszcze z kimś się spotkać, omówić nowe projekty. Kiedy nie trzeba jechać na plan, mam więcej czasu.

DZ: Jest pan jednym z najwyższych polskich aktorów. Do dwóch metrów brakuje panu zaledwie trzech centymetrów. Czy wysoki wzrost jest utrapieniem? Łóżko trzeba było na miarę zamówić...

TK: Rzeczywiście, łóżko jest na miarę. Ma dwa metry i 20 centymetrów długości. Z drugiej strony przez cały okres mieszkania w akademikach nauczyłem się spać z podkurczonymi nogami, więc niewielkie łóżka mi nie przeszkadzają. Kiedyś wpadłem na pomysł, że to przez wzrost gram w "Niani" po to, by Agnieszka Dygant mogła patrzeć w górę. Dla operatorów i ekipy technicznej mój wzrost bywa problemem, bo często kończą się dekoracje, a ja na przykład nie mieszczę się w kadrze. Zdarza się, że operator jest niższy ode mnie, a ja muszę grać na ugiętych nogach.

DZ: Czy wystąpiłby pan w reklamie?

TK: Dlaczego nie? Jestem aktorem młodego pokolenia i trochę inaczej niż moi profesorowie patrzę na udział w reklamach. Zresztą kilka propozycji już odrzuciłem. Jeśli mam możliwość zarobku i pewnej inwestycji w przyszłość, to nie widzę powodu, dla którego miałbym odmówić.

DZ: Jakich produktów na pewno by pan nie zareklamował?

TK: Na pewno żadnych alkoholi, bo nie piję.

DZ: I udaje się się panu wymigać na bankietach od kpiących spojrzeń kolegów, że pan nie pije... Potrafią to uszanować?

TK: Całkiem dobrze sobie z tym radzę. Nie mam problemów ze stanowczością. Jeśli w czasie miesiąca pracy nad filmem "Testosteron" i skoszarowania pod Warszawą obeszło się bez żadnej kłótni i mocnego perswadowania, to nie ma z tym najmniejszego problemu.

DZ: Walczy pan z papierosami?

TK: Palę mocno i dużo i jest to mój największy problem. Próbowałem rzucić i nie udało się.

DZ: Gra pan w kilku serialach. Nie boi się pan zaszufladkowania?

TK: Szkoła krakowska, którą ja ukończyłem, stawia na ambicję. Profesorzy mówią: nie grajcie w serialach, bo to ujma. Długi czas po studiach wyrabiałem normy w teatrze za najniższą pensję, ale po jakimś czasie każdy z nas marzy o dwóch dniach zdjęciowych, bo po prostu za pensję w teatrze, nie da się przeżyć. Nie boję się zaszufladkowania.

DZ: Dziewczyny pana podrywają? Atakują, zaczepiają, piszą maile, SMS-y?

TK: Nie wiem. Może. Nie mam takiego wrażenia. Nie czuję się ani Zakościelnym, ani Małaszyńskim. Nie czuję się gwiazdą i "nie gwiazduję".

***

Chłopak z Legnicy

Tomasz Kot ma 30 lat. Jest absolwentem PWST w Krakowie. Przez lata był związany z krakowskim Teatrem Bagatela, a obecnie można go zobaczyć w sztuce wystawianej przez warszawską "Fabrykę Trzciny".

Zagrał już m.in. w serialu "Camera Cafe", "Na dobre i na złe", "Niani", a także wcielił się w rolę Ryśka Rielda w "Skazanym na bluesa". Ostatnio można go oglądać w filmach "Dlaczego nie!" i "Testosteron". Pochodzi z Legnicy, a obecnie mieszka w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji