Artykuły

Międzynarodowy tygiel, czyli mydło i powidło

Pojawia się pytanie zasadnicze - jak z takiego sztuczydła zrobić dobre przedstawienie? - o musicalu "Spin" w reż. Gunnara Helgasona w Chorzowskim Teatrze Rozrywki pisze Anna Wróblowska z Nowej Siły Krytycznej.

Najsłabszym punktem "Spin - musical", ostatniej prapremiery w chorzowskim Teatrze Rozrywki, okazało się to, co powinno być jego największym atutem, mianowicie sam musical. Kanadyjczyk Douglas S. Pashley (autor tekstów i muzyki) zaserwował widzom błahą historyjkę o tym, jak to media rządzą światem, dodał do tego kilka mdłych popowych pioseneczek (nota bene, żadna z nich nie wpada w ucho; po wyjściu z teatru nie mogłam przypomnieć sobie choćby jednego taktu), a całość okrasił sporą dawką komizmu. I to właśnie komizm czyni tę sztukę znośną. Żal chwyta za serce, gdy się pomyśli, jak fascynujący musical mógł powstać, gdyby autor nie naoglądał się amerykańskich filmów kryminalnych klasy B.

Ale do rzeczy... Rzecz dzieje się w Stanach ( i tu już pierwszy zarzut dla realizatorów - wspominanie w amerykańskiej gazecie o silikonowym mózgu Dody i miłościwie nam panujących braciach Kaczyńskich, wydaje się być albo daleko posuniętym niedopatrzeniem, albo próbą przykucia uwagi widza za wszelką cenę). Młody dziennikarz, Daniel Jackson, zupełnie przypadkowo wpada na trop pewnej grupy trzymającej władzę. Aby zamknąć usta Jacksonowi, grupa stwarza perspektywy jemu i jego dziewczynie; ale kiedy Jackson nadal publikuje swoje niewygodne teksty, grupa postanawia zniszczyć jego życie. I, jak to w amerykańskich filmach bywa, prawie im się udaje, ale w ostatniej chwili na ratunek dziennikarzowi przybywa jego nieustraszona narzeczona i, jak zwykle, mamy cudowny happy end. Gdyby temat nieustannej ingerencji w naszą prywatność i manipulowania faktami przez media został potraktowany trochę mniej cukierkowo, widownia byłaby przerażona tym, co zobaczyła, a to przerażenie prowadziłoby do refleksji. Zamiast tego widownia jest ogromnie rozbawiona i rozczulona miłością pokonującą wszelkie trudności. I jedyne, o czym pamięta wychodząc z teatru to żenująca, moim zdaniem, scena kąpieli w jeziorze. Ale o tym za chwilę...

Pojawia się pytanie zasadnicze - jak z takiego sztuczydła zrobić dobre przedstawienie? Islandzki reżyser Gunnar Helgason robił, co mógł. Niestety, w niektórych momentach widać było gołym okiem, że tonący brzytwy się chwyta. Atrakcje, jakie umieścił w tym spektaklu zdołałyby "obsłużyć" co najmniej trzy spektakle, a i tak byłoby tego za dużo, i co gorsza, wszystko to równie atrakcyjne jak odgrzewany kotlet. Oto kilka "najlepszych" pomysłów na zwrócenie uwagi widza. Kiedy trzeba było rozegrać scenę kąpieli w jeziorze, Helgason ustawił aktorów za małym parawanikiem, na którym wyświetlane były fale i pływające w ich odmętach rybki, i kazał aktorom markować pływanie. W tym momencie zaczęłam się zastanawiać czy nie pomyliłam spektakli, i czy przypadkiem nie oglądam bajki "W 80 dni dookoła świata". Później kilka razy próbowano rozruszać publiczność umieszczając aktorów właśnie na widowni lub przenosząc akcję na balkon boczny - chwyt to stary, na nikogo już nie działa, a finezji w nim tyle, co w naszym parlamencie. Na deser wstawki wprost z komedii slapstickowej - tu prym wiedzie scena w toalecie polegająca na okładania laptopem każdego, kto się nawinie pod rękę. I jeszcze pomysł, który pozostanie dla mnie zagadką tego wieczoru - Jakub Lewandowski wiszący głową w dół i obracający się w powietrzu, podczas gdy pod nim odbywa się finałowy gospel. Intuicja podpowiada mi, że ten chwyt nie był sposobem na poprawienie krążenia krwi u chorzowskiego tancerza. Więc po co to? Nie mam bladego pojęcia. Gdyby ktoś odkrył znaczenie tego rozwiązania, bardzo proszę, aby mnie oświecił.

Znalazła się za to jedna perełka w tym przedstawieniu - scena kazania pastora Mozza. Po pierwsze - świetna kreacja Łukasza Musiała, który rozwija się aktorsko ze spektaklu na spektakl. Po drugie - kpina z naszej rodzimej papki muzycznej. Po trzecie - genialny epizod Ewy Grysko jako bezdomnej z hippisowską przeszłością. I po czwarte - porywający rytm "bębnów" i energia rozpierająca zespół taneczny. Szkoda, że nie pojawiło się więcej takich scen w trzygodzinnym przedstawieniu.

Nie zabrakło natomiast kilku dobrych kreacji aktorskich. Tym razem scena należała do mężczyzn. Oprócz wspomnianego już Łukasza Musiała, na uwagę zasługują także: Łukasz Skrodzki w roli Daniela Jacksona, który stworzył postać młodego idealisty wkraczającego w okrutny świat mediów oraz Dominik Koralewski jako bezwzględny Leo, przedstawiciel owego okrutnego świata mediów. Wszyscy panowie pokazali, że są nie tylko świetnymi wokalistami, ale mają także zadatki na zdolnych aktorów. Rodzynkiem jest Alona Szostak w roli Reginy. Pokazała, że jest aktorką dojrzałą, świadomą środków, jakimi się posługuje, a przy tym obdarzoną wspaniałym głosem. I nie zmienią tego faktu nieustanne komentarze na temat rosyjskiego akcentu aktorki. Nie wymagajmy od ryby, aby przestała pływać. Po stokroć wolę wyrazistą postać nawet z rosyjskim akcentem, niż pięknie mówiące, ale bezbarwne istotki wykreowane przez Esterę Sławińską (Klara) i Oksanę Pryjmak (Chantal). Poza urodą i popowymi głosikami nie mają nic więcej do zaoferowania.

Rozczarowuje też scenografia Grzegorza Policińskiego, zbudowana ze schodów, podestów i świateł rozmieszczonych na wszystkich ścianach. Bardziej pasowałaby do jakiejś rewii z lat 20 niż do historii wprost z Ameryki początków XXI wieku. Tym bardziej, że pozostaje w konflikcie z na wskroś współczesnymi kostiumami Elżbiety Terlikowskiej. Zaś choreografia autorstwa Reija Wäre pozostawia obojętnym - niby coś nowego, a jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wszystko to już kiedyś gdzieś widziałam.

Międzynarodowa produkcja "Spin - musical" jest takim dziwnym tworem, w którym na pozór można znaleźć wszystko, co charakteryzuje dobry teatr muzyczny. Ale jeśli poszukać głębiej, nagle pod śliczną powłoczką odkrywa się pustkę. Rozumiem, że nazwa Teatr ROZRYWKI do czegoś zobowiązuje. Ale rozrywka nie wyklucza refleksji, a tej coraz częściej brakuje mi w przedstawieniach tego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji