Artykuły

Nierówny wyścig z czasem

- Jestem zaskoczona, gdy ktoś mnie rozpoznaje na ulicy. Ja kończę pracę, wychodzę z teatru i jestem zwyczajnym człowiekiem - mówi MARIA WÓJCIKOWSKA, aktorka Teatru im. Żeromskiego w Kielcach, obchodząca 45-lecie pracy artystycznej.

Maria Wójcikowska [na zdjęciu jako Babcia w "Macicy"], aktorka kieleckiego teatru, gra na scenie już 45 lat! Opowiada nam o swej pracy i rodzinie.

Mija 45 lat pani pracy w teatrze, możemy wrócić do przeszłości i przypomnieć początki pani kariery na scenicznych deskach?

- Niechętnie. Ja nie lubię myśleć o tym co było, rozpamiętywać. 45 lat pracy - może i brzmi pięknie, ale wcale piękne nie jest. Zaczyna się nierówny wyścig z czasem. Nie ma czasu na wspomnienia. To zresztą nie jest mój temperament. Ja prę do przodu, bo to jest tak, jakbym wyrywała fragmenty losu.

To może powie pani jedynie, co panią zachęciło do pójścia do teatru?

- Właściwie nie wiem. Myślałam o medycynie, ale bałam się sekcji zwłok. Wybrałam więc biologię na Uniwersytecie Warszawskim, ale tam też kazano mi pokroić jakiegoś robaka. To było ponad moje możliwości, więc poszłam do teatru, bo on zawsze we mnie gdzieś tkwił.

Zdawała pani do szkoły teatralnej?

- Nie, zrobiłam egzamin eksternistyczny. Należałam do Studia Rapsodycznego Malwiny Szczepkowskiej w Gdańsku. Były to bardzo ciekawe czasy, ale potem razem z mężem wróciliśmy do Kielc, rodzinnego miasta Henryka, by opiekować się jego mamą.

Pamięta pani pierwszą rolę zagraną w Kielcach?

- To był "Fantazy". Wspominam ją z mieszanymi uczuciami. Pani reżyser była bardzo zadowolona, ale to nie była pokazówka. Ja bardziej byłam zadowolona ze "Skąpca", z występu w "Opowieściach lasku wiedeńskiego". Dobrze wspominam jednoaktówki Becketta. To w ogóle była bardzo fajna praca, taka mobilizująca.

Czy zdolności aktorskie wykorzystywała pani w codziennym życiu?

- Nie. Jestem zaskoczona, gdy ktoś mnie rozpoznaje na ulicy. Ja kończę pracę, wychodzę z teatru i jestem zwyczajnym człowiekiem.

A jak to jest z tym parciem do przodu? To nie do końca prawda, że po pracy zamienia się pani w cichą gospodynię domową.

- Staram się coś robić. Po śmierci Zdzisia Nowickiego biskup Gurda zaproponował mi pracę w Seminarium Duchownym. Razem z klerykami przygotowaliśmy "Tryptyk rzymski" i bardzo fajnie to wyszło. Nie było łatwo, ale przyszło mi wiele dobrych pomysłów do głowy. Całą scenę zasłano kamieniami i chłopcy w trakcie recytowania tekstu "prostowali drogę Panu". Dosłownie zabierali te kamienie, to wywoływało emocje. Spektakl pokazywaliśmy kilka razy i wydaje mi się, że moi aktorzy lepiej to robili niż Kolberger, który czytając "Tryptyk" chyba nie bardzo wiedział o czym mówi. Moi aktorzy czuli i rozumieli tekst.

Jakim pani okazała się reżyserem?

- Wymagającym. Czasami klerycy mieli mnie dość, zwłaszcza ciągłych powtórek. Ale nie zraziłam ich do teatru. Bo zdarza się, że księża dzwonią z parafii pytając jak poprowadzić zajęcia z dziećmi.

Nadal współpracuje pani z seminarium?

- Tak, teraz przygotowujemy "36 dowodów na istnienie diabła" Frossarda. Listy przerobiłam na rozmowy dziennikarza z Frossardem, on pyta o to czym jest grzech, o diabła, który nas kusi i jest wszędzie. Tekst jest piękny, ale wymaga jeszcze dużo pracy. Warto się trudzić, bo taki teatr seminaryjny ma ogromne znaczenie. Nie tylko dlatego, że coś wystawimy, to także pewna umiejętność, którą klerycy zyskują i potem mogą wykorzystać we współpracy z dziećmi czy młodzieżą. Zależy mi na tym, mam jakiś dziwny imperatyw, by to robić.

Czy córka przejęła po pani zainteresowanie teatrem?

- Nie miała wyjścia. Mama aktorka, tata aktor, od małego obracała się w pobliżu sceny, w tym środowisku. Jako dziecko zagrała w "Weselu", ale szybko stwierdziła, że aktorką nie zostanie. Wybrała architekturę krajobrazu, ale do teatru wróciła. Tyle że jako scenograf. "Echo Dnia" dało mojej córce Hannie Szymczak nagrodę w ubiegłorocznym konkursie Dzikiej Róży.

Pani Mario, odpala pani papierosa od papierosa. Ile pani pali?

- Dużo. I od dawna, ale nie mam zamiaru się odzwyczajać. I tak nie mam łatwego charakteru, a pani sobie wyobraża co by było, gdybym się zaczęła odzwyczajać, jaką byłabym zołzą? Nikt by ze mną nie wytrzymał. A nie palę w seminarium, śmieję się, że jestem tam na odwyku.

Dziękuję za rozmowę.

Maria Wójcikowska

Aktorka Teatru imienia Stefana Żeromskiego. Rolą babci w "Macicy" Marii Wojtyszko obchodzi jubileusz 45-lecia występów na scenie. Wyreżyserowała kilka spektakli, jest opiekunem teatru w Wyższym Seminarium Duchownym w Kielcach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji