Artykuły

"Koty, kotki i ..." pani Eli

ELŻBIETA ARMATYS założyła Studio Teatru Muzyki i Tańca. Pierwszy, i jak dotąd jedyny, w Krakowie samodzielny teatr muzyczny. Jako jeden z pierwszych realizował też w Polsce musicale - z udziałem dziec. Na maj planuje Galę XX-Lecia Studia, czyli przegląd dotychczas wystawianych musicali.

Specjaliści od kultury załamywali ręce nad tym, co dzieje się w tej komunistycznej Polsce. Dziennikarze partyjni grzmieli, że "to nie jest kultura" i że "nie można tak demoralizować młodzieży". A to był zwykły musical.

Pani Elżbieta Armatys całe życie uczyła się muzyki. Z Piwnicą pod Baranami przejechała całą Europę, występowała w słynnym Zespole Pieśni i Tańca "Słowianki". W którymś momencie się przełamała: - Nie mogłam stać równo w rzędzie i ze wszystkimi się uśmiechać. Krew mnie zalewała!

I tak założyła Studio Teatru Muzyki i Tańca. Pierwszy, i jak dotąd jedyny, w Krakowie samodzielny teatr muzyczny. Jako jeden z pierwszych realizował też w Polsce musicale - z udziałem dzieci.

Ta polska zdemoralizowana młodzież

Nie od razu jednak było tak kolorowo. W latach 70. o musicalu w Polsce nikt jeszcze nie słyszał. - Tego typu muzyki nie uczyliśmy się na studiach - opowiada Elżbieta Armatys. - Musical był wtedy niedostępny. Płyty sprowadzało się specjalnie z zagranicy.

Jako absolwentka Wydziału Pedagogicznego Wyższej Szkoły Muzycznej w Krakowie dostała pracę z dziećmi w Gdowie. - To nie było moje marzenie - ucina Armatys. Wieś i dojazdy obudziły w niej niepokornego ducha. Tak zaczęły się eksperymenty muzyczne z dziećmi.

- Zawsze ceniłam sobie oryginalne pomysły wykraczające ponad sztywny program - opowiada. - On do dzisiaj zresztą jest skostniały. Dlatego uciekałam w stronę teatru muzycznego.

Z Gdowa pani Ela zaczęła jeździć z podopiecznymi na ogólnopolskie festiwale. Posypały się pierwsze nagrody. Aż w końcu zrealizowała z dziećmi "Królewnę Śnieżkę". W swoim stylu: z przymrużeniem oka, bez tekstu, z elementami muzyki klasycznej. Wszyscy byli zachwyceni. Aktorzy Mieczysław Czechowicz, Jarema Junosza-Stępowski i Halina Machulska wysyłali panią Elżbietę z przedstawieniem do Stanów Zjednoczonych. Specjalnie na tę okazję zrezygnowała z Piwnicy pod Baranami. Do występów w USA jednak nigdy nie doszło.

- To były czasy ciężkiej komuny. Warszawa przysłała do nas Andrzeja Fidyka, świetnie zapowiadającego się dokumentalistę. Zrobił o nas film - wspomina Armatys. - Na festiwalu filmów krótkometrażowych w Krakowie został przyjęty ciepło, ale nie wygrał. Na festiwalu filmowym w Oberhausen dostał nagrodę główną i wybuchła afera.

Specjaliści od kultury załamywali ręce nad tym, co się dzieje w komunistycznej Polsce. Dziennikarze partyjni grzmieli, że "to nie jest kultura" i że "nie można tak demoralizować młodzieży". A to był zwykły musical.

Pierwsze "Koty" w Polsce

Wtedy pani Elżbieta zrezygnowała z pracy w Gdowie i postanowiła robić coś na swoje konto. W 1987 roku powstało Studio Teatru Muzyki i Tańca w Krakowie. Z czesnego rodziców wynajmowała lokal i opłacała pedagogów. Koncerty też sama organizowała - opłacała salę, przygotowała światła, nagłośnienie, przyciągała publiczność. Byle koszty się zwróciły.

W tym rytmie w ciągu 20 lat udało się jej wyreżyserować największe spektakle muzyczne świata: "Skrzypka na dachu", "Nędznikówy", "West Side Story", "Grease", "Jesus Christ Superstar" i... "Upiora w operze". Wszystko z dzieciakami. Były też słynne "Koty" Andrew Lloyda Webbera - autorska wersja i zarazem pierwsze wystawienie "Kotów" w Polsce. Dużo wcześniejsze niż spektakl teatru Roma z Warszawy.

- To moje najlepsze przedstawienie - chwali się pani Elżbieta. - Bardzo dalekie od oryginału, a jednocześnie zachowujące jego ducha.

W ciągu dwudziestu lat objechała ze swoimi podopiecznymi całą Polskę i kraje sąsiednie Dzieci wystąpiły w Wiedniu, Wilnie, we Lwowie. Żeby utrzymać Studio, pani Elżbieta musiała przyjmować wszystkich. I tak zaczęły się schody. - Rodzice przyprowadzali dzieci, żeby oduczyć je nieśmiałości. Czasami i dwa lata nie mówiły - śmieje się Elżbieta Armatys.

Jeden chłopak był głuchy jak pień, a przy tym niezwykle pilny - na próby specjalnie dojeżdżał z Chrzanowa. Pani Ela dyktowała mu po jednym dźwięku, po dwa, a ten zawsze trafiał obok. W końcu się przełamał. Dzisiaj gra w teatrze muzycznym w Hamburgu. Dostał się jako jedyny z Polski.

- Trafiliśmy też na niepełnosprawnego - opowiada Armatys. - Mało, że niepełnosprawnego, to jeszcze anglojęzycznego i głuchego. Siostra go przyprowadziła. Dzieci jednak zachowały się znakomicie. Tak jakby był tutaj od zawsze.

Ala była jak inne dzieci

Pani Ela nie może liczyć na wsparcie urzędu miasta. Powód? Studio Teatru Muzyki i Tańca to działalność prywatna.

- Ludziom się wydaje, że to straszny biznes - opowiada Elżbieta Armatys. - A to taki biznes, w którym wiecznie brakuje pieniędzy. Zwłaszcza przy musicalach, których wyprodukowanie jest najdroższe. Dzieci przecież muszą mieć jakieś pasje. Sztuka uwrażliwia.

Studio pomogło już setkom młodych ludzi odnaleźć własną drogę w życiu. Przez dwadzieścia lat w jego przedstawieniach zagrało ich tysiące. Tutaj pierwsze kroki stawiały Alicja Bachleda-Curuś, Paulina Bisztyga, Dominika Kurdziel.

Bachleda-Curuś zaczęła występować w wieku ośmiu lat. - Była grupa dzieci bardzo zdolnych, ale w życiu spotkałam tylko dwóch geniuszy - opowiada założycielka Studia. - Ala była jak inne dzieci. Ona po prostu miała dobry start i dobrą opiekę ze strony matki.

Co innego Dominika Kurdziel. W Studiu pojawiła się na samym początku, w chwili jego powstania. Miała wtedy dziewięć lat. Od samego początku było widać, że ma coś do powiedzenia. Elżbieta Armatys wspomina: - Miała pazur. Grała, improwizowała, pisała piosenki. To była indywidualność. Nikt jej jednak nie prowadził, a szkoda. Później popełniła parę błędów i podpisała niekorzystny dla siebie kontrakt.

Jednak w ciągu tych dwudziestu lat pracy w Studiu było kilka momentów zwątpienia. Kiedyś z zespołu odeszła jedna osoba i zabrała ze sobą połowę podopiecznych pani Eli. Chciała stworzyć własny teatr. Wtedy Elżbieta Armatys nabrała powietrza w płuca i zaczęła pracować dwa razy intensywniej.

- Zrobiłam duży spektakl "Koty, kotki i ..." - opowiada. - Już nic innego nie mogę robić i chyba tak zostanie.

Obecnie w Studiu Teatru Muzyki i Tańca występuje ponad 70 młodych artystów w wieku od 4 do 25 lat. Podzieleni są na cztery grupy wiekowe. Z okazji pełnej rocznicy 3 kwietnia grupa wystawi spektakl inspirowany słynnymi "Cats" A.L. Webbera "Koty, kotki i ..." na scenie Nowohuckiego Centrum Kultury o godz. 11 i 18. Na maj planuje Galę XX-Lecia Studia, czyli przegląd dotychczas wystawianych musicali.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji