Żegnając Jeremiego Przyborę
- Przybora... - Dobry wieczór panu. - No, już przeczytałem i jestem gotów do wymiany zdań. Do usłyszenia. Jeremi Przybora, rocznik 1915, nie sprawia wrażenia zagubionego w cyfrowym świecie. Nagrywa, bez wyraźnego wstrętu, wiadomości na automatycznych sekretarkach, korzysta z aparatury DVD i telefonu komórkowego. Pogodnie akceptuje techniczną nowoczesność. A przecież należy do zupełnie innego świata...
Jest czarodziejem. Nieprzypadkowo chyba jego (jak sam mówi) łabędzim śpiewem była adaptacja "Piotrusia Pana". Jego śmiech, mimowolny i szelmowski, a zarazem autoironiczny, jest śmiechem chłopca. "Prawdziwy uśmiech męski, to taki co zwycięski, co - choć cię bucik ciśnie - on błyśnie!".
"Obiadek? Już? No to pysznie!" - ("...chciałbyś dziś...? Nie, dziś nie..."). Między dyskretne sygnały gosposi i nienagannie uprzejme zdziwienie Gospodarza wkrada się nieśmiertelny rym żartotwórczy. Pierwsza piosenka Starszych Panów, którą pamiętam z dzieciństwa - "Nad Prosną". - Tych głupot mógłbym słuchać bez końca - wyznał podobno realizator dźwięku po nagraniu. Pan Przybora uznaje to za najpiękniejszą recenzję, jaka w życiu mu się przytrafiła.
Ulica Piekarska. Dzwonię domofonem pod numer 26. Tyle zdążyłem zapamiętać z mojej pierwszej wizyty, kiedy - prawie nieprzytomny z wrażenia, troskliwie i wyrozumiale wleczony przez Magdę Umer - po raz pierwszy rozmawiałem z Jeremim Przyborą. Określenie tej misji jako wywiadu było o tyle usprawiedliwione, że - jak okazało się po analizie materiału - przeprowadziłem wówczas patetyczny wywiad z samym sobą, któremu pan Przybora życzliwie się przysłuchiwał. Na szczęście była mi dana łaska drugiego spotkania. Ale domofon nie odpowiada.
- Wie Pan, ja mam jednostronną uwagę. Podobno Nabokov też tak miał. Wywiadów udzielała w jego imieniu żona - mówi Gospodarz, całkowicie pochłonięty procedurą parzenia kawy w elektrycznym ekspresie. W sędziwym wieku jest naprawdę pięknym mężczyzną. Od razu myślę o "lodołamaczu damskich serc", jak określiła go w pewnym albumie Agnieszka Osiecka. Kawa i wino są wyłącznie w gestii Gospodarza. Pani Krystyna poda obiadek.
Gdzie ta chwilka, gdy pospołu
zasiadaliśmy do stołu
twarzą w twarz?
Gwar sąsiadów, czar sąsiadek -
gdzie ta chwilka, ten obiadek
śliczny nasz?
Po kompocie! Po kompocie!
Po chlupocie
śliw i grusz.
Po kompocie - po kompocie -
po kompocie już!
Domofon nie odpowiada. Komórka. - Ależ oczywiście, coś się psuje... W tym momencie z bramy wychodzi pan z pieskiem. Korzystam z okazji i wbiegam na czwarte piętro. Ale wokół jakoś dziwnie, nie tak jak za pierwszym razem...
- Opowiem Panu sen mojej znajomej. Jej teść, który zmarł niedawno, za życia wyjątkowo pieczołowicie celebrował swoje imieniny. We śnie, jak i na jawie, był już nieboszczykiem. I mimo to na swoim przyjęciu imieninowym pojawił się - jak gdyby nigdy nic. Wśród nieodzownych toastów i tańców, narasta niepokój i zażenowanie. Goście zdają sobie sprawę, że fetują nieboszczyka. Wreszcie (we śnie) narratorka do męża: musimy coś zrobić! Na co on - mąż (syn): - Jeszcze tylko te imieniny. A potem mu się powie.
Korytarz podobny, schody podobne. Wysoko. Ale obca wizytówka... Komórka. - Najmocniej przepraszam, ale chyba domofon nam się zepsuł. Gosposia już schodzi, żeby panu otworzyć...
Wyobrażam sobie, że jestem szoferem pana Przybory. Mijamy Białobrzegi, jego dom nad Pilicą. Radom, Skarżysko, Jędrzejów. Miechów, Słomniki. Wjeżdżamy na Pijarską. Hotel Francuski. Tu minął się w hallu z Juliette Greco, na piętrze przeżył romantyczną przygodę, opisaną później w memuarach. "Les feuilles mortes...". Tu rozpoczynał (pod koniec lat 60.) swoje spacery.
- Przyznam się Panu do jednej haniebnej rzeczy (śmiech mimowolny, szelmowski). Nawet w memuarach tego nie opisałem, nawet Magda nie wie (lekkie niedowierzanie Magdy). Wespół z Chwedczukiem wynieśliśmy z klatki schodowej jednej z krakowskich kamienic lufcik z witrażem. Dałem go w prezencie Alicji. A teraz - proszę - jest tu!
- Gdyby chciał pan umyć ręce, to na lewo, a wręcz przeciwnie - na prawo. Witrażyk jest na lewo.
Straszna myśl każe mi jeszcze raz telefonować. - Brama numer 6? - Nie, numer 4... Pauza. - No to sporo nam się wyjaśniło.
Moja córka Antosia (którą w skrócie Tolą zwą) zna na pamięć całego Przyborę. Gospodarz jest tak uprzejmy, że pozwala nam posłuchać jedynej zachowanej taśmy z roboczego spotkania Starszych Panów w 1981 roku. Przez chwilę Jerzy Wasowski jest z nami. Mam wrażenie, że Jeremi Przybora go zaprosił. Nigdy nie wykonywana "Śmierć ptaka" pozostawia nas z córką w osłupiającym wzruszeniu.
Śmierć ptaka to jest
mała śmierć
śmierć ptaka to jest
śmierci część
śmierć ptaka to jest
dla człowieka
mała śmierć
śmierci ćwierć
dziesięć deka.
Śmierć ptaka to jest
koci skok
śmierć ptaka to jest
strzał i mrok
śmierć ptaka to jest
żal niewielki
kres bez łez
oczy - dwie
snu kropelki.
Dla ptaka to lot
w jądro chmur
dla ptaka to lot
martwych piór
dla ptaka to lot
w którym nie ma
ani drzew
ani rzek
ani nieba
nie ma nic
Śmierć ptaka to jest
kropla krwi
bardzo podobna do twej
kropli krwi
bardzo podobna do twej
otchłań taka
ten sam próg
bramy trwóg
więc nie lekceważ
śmierci ptaka.
Nie lekceważ.
Piekarska. Przed nami monumentalny Kiliński. Taka radość, że jestem z córką. Że wiosną - w Krakowie. "Piękny dzień, mój Boże... A żeńszeń? To korzeń..."
***
"Na całej połaci śnieg". Telefon od Magdy. Bardzo chciał doczekać wiosny, wrócić do ukochanego wiejskiego domu. Tego, w którym pisał swe niezwykłe memuary.
"Polecam się na przyszłość, samotny starzec...".
Piękny Pan żegna nas na progu swojej mansardy. Jest trzecia po południu. Idziemy w stronę dworca, szczęśliwi. Tak bardzo szczęśliwi.